1 nieznajomi

4.3K 108 14
                                    

Ostatnią wolą mojej zmarłej matki było, bym po jej śmierci trafiła pod opiekę mojego ojca. Według wiedzy jaką posiadałam, mój ojciec zostawił mamę, gdy tylko dowiedział się o tym, że jest w ciąży.  Miał trzech synów ze swoją zmarłą żoną, a z moją mamą miał romans. Tamta kobieta zmarła zaraz po porodzie jego trzech synów. Z tego co mi wiadomo, kilka miesięcy później urodziłam się ja. 

Było to bardzo pokrzepiające. Miałam trzech starszych braci, których nie znałam. Miałam też ojca, który mnie nie chciał. I jak na ironię nie miałam żadnej babki, czy stukniętej ciotki, która z wielką niechęcią przygarnęłaby mnie pod swój dach nie widząc innego wyboru. Bo co to za wybór, oddawać nastolatkę, pod opiekę dorosłego mężczyzny i jego dorastających synów!

No... może naoglądałam się za dużo wiadomości o złych ojcach i braciach przyrodnich. 

Nie mniej siedząc sama w samolocie bardzo żałowałam, że mój pies musiał się kisić w ładowni.  Bardzo się stresowałam.  Żadne  techniki na łagodzenie stresu nie działały, przez co niemal siłą zmuszałam się by się nie drapać.  To że zbliżaliśmy się do lądowania wcale nie polepszało sytuacji. Tylko dodatkowo uświadamiało mi, że nieubłaganie zbliża się czas, poznania mojego ojca. 

Zupełnie obcego mężczyzny. 

 Wysiadając z samolotu chciało mi się płakać. Zmuszałam się do zachowania spokoju tylko i wyłączne siłą woli.  Nie zamierzałam płakać przy pierwszym spotkaniu. Chciałam mu pokazać swoją najbardziej beznamiętną wersję jaką miałam. Nie znałam tego człowieka, a on nie znał mnie i to z własnego wyboru. Nie zamierzałam okazywać mu sympatii. Miał sprawować nade mną opiekę tylko do puki nie  osiągnę pełnoletności. Tylko tyle, potem nasze drogi na pewno się rozejdą.  Wytrzymam z nimi nieco ponad rok. 

W końcu ponad pół swojego życia wytrzymałam ze swoim zgryźliwym dziadkiem który na każdym kroku wypominał mi jak bardzo mnie nienawidzi, co więc trudnego będzie w tym  by wytrzymać z obcym człowiekiem przez ponad rok? 

Tak zdecydowanie dam sobie radę. 

Gdy tylko ściągnęłam z taśmy transporter wypuściłam Shermana mocno się do niego przytulając. Wielki futrzasty pysk od razu przytulił się do mojego ramienia. Dopiero potem, jak ostatnia idiotka sprawdziłam czy aby na pewno mam przy sobie papiery psa, które upoważniały go to towarzyszenia mi praktycznie wszędzie. Gdybym je zgubiła musiałabym sama dźwigać tego sierściucha wewnątrz transportera przez co najmniej pół lotniska. A pięciu kilo to on nie ważył. 

Sherman był moim psem asystującym. Już jakiś czas temu dostałam go od mamy, gdy okazało się, że zaczynam tracić słuch. Ponoć było to genetyczne, bo większość jej rodziny traciła słuch w dość młodym wieku. Mama nigdy nie bagatelizowała takich rzeczy jak zdrowie, więc natychmiast zapisała mnie do specjalisty, chodź nie mieliśmy na to za dużo pieniędzy i zainwestowała w psa, który miał mi pomagać. Gdy kupowaliśmy psa, mama stawiała na to by był z jak najlepszej hodowli,  był jak najbardziej zrównoważony i  potulny. Tak trafił w moje ręce. Jako szczeniak był naprawdę słodkim maluchem. A teraz wyrósł na ważącą prawie osiemdziesiąt kilo kluchę. 

 Byłam silna, ale nie na tyle by nosić go taki kawał. Wystarczyła mi moje walizka i transporter, by mnie zmęczyć. 

 Wchodząc do hali przylotów, wiedziałam, że mój ojciec został poinformowany o tym o której godzinie miałam dotrzeć na miejsce i miał na nie czekać. Tak się jednak nie stało. Przynajmniej nie widziałam nikogo, kto mógłby być moim ojcem.  Spojrzałam na telefon, jednak nie dostałam, żadnej wiadomości. Żadnego SMS' a którego nie słyszałam, tak samo jak nikt do mnie nie dzwonił.

Kłamstwa przeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz