13 Koza

1.8K 85 11
                                    

W piątkowy poranek miałam parszywy humor. Otwierając oczy, nie byłam pewna, czy chcę wstawać z łóżka. Długo leżałam wpatrując się w sufit. Rozważałam czy aby nie zacząć symulować choroby, by nie iść do szkoły. Byłam wypruta z całej energii jaką miałam. Chciało mi się krzyczeć z bezsilności, smutku i nawet z tego, że za oknem padało.

W końcu nadszedł taki wspaniały dzień. Dzień w którym się urodziłam i skomplikowałam życie kilku osobą. Matce, dziadkowi, ojcu, jego żonie i przede wszystkim sobie samej.  Większości osób urodziny kojarzyły się raczej z wesołym dniem, pełnym szczęścia, radości, z prezentami i dobrą zabawą. Z celebrowaniem tego dnia wraz z bliskimi osobami.

Ja w urodziny zawsze chciałam jedynie by dzień skończył się jak najszybciej. Moi przyjaciele doskonale wiedzieli jak nienawidziłam tego okropnego dnia, a mimo wszystko zawsze starali się mnie do niego przekonać, pozwalając mi decydować co danego dnia robimy, co oglądamy, gdzie idziemy zjeść. Jak ja tego nie znosiłam! Najchętniej zamykałam się całymi dniami w pokoju, chodź mieszkając na farmie było to niemożliwe. 

Mama zawsze rano przychodziła do mnie z tortem, kazała zdmuchnąć mi świeczki, a potem życzyła wszystkiego najlepszego i kazała się zbierać. Zależnie od tego w jaki dzień wypadały moje urodziny szłam do szkoły, albo od razu szukałam sobie zajęć na farmie. Za życia dziadka, byłam witana jego gderliwym głosem, który wypominał mi jak bardzo utrudniłam wszystkim życie. Zwykle przewracałam oczami starając się go nie słuchać, jednak co roku bolało tak samo. 

Przecież się nie prosiłam na ten świat.  Nie rozumiałam dlaczego winił mnie, przecież byłam w tej sytuacji najmniej winna.  A może byłam? Bo byłam silnym dobrze rozwijającym się dzieckiem i dzięki temu mama mogła donosić ciążę?

Niezależnie od tego, chwilę mi zajęło zrozumienie, że w tym roku tak nie będzie. Mama nie wejdzie do mojego pokoju z tortem. Przecież jej już nie było . 

Z tą właśnie myślą powoli usiadłam na łóżku, pocierając szczypiące od niewyspania oczy. Nie mogłam zasnąć do późna, nie do końca wiedząc czemu, a wraz z przebudzeniem to do mnie dotarło. Mamy naprawdę już nie ma. Niby cały czas zdaję sobie z tego sprawę, jednak dzisiaj jakby mocniej to we mnie uderzyło. Ona już nigdy nie przyniesie mi tego niedobrego tortu, o który zawsze prosiła naszą sąsiadkę, nie każe zdmuchnąć tych cholernych świeczek i nie pocałuje w głowę, tuż przed tym jak wyśle mnie do szkoły. 

Nigdy mnie już nie przytuli, nie powie, że mnie kocha, ani nie nakrzyczy na mnie jak coś nabroję. Jej nie ma. Była najsilniejszą kobietą jaką znałam, zawsze gotowa była stanąć po mojej stronie w taki sposób by mnie wesprzeć i jednocześnie bym sama rozwiązała swoje problemy. Nigdy się nie ugięła nikomu, a... a została pokonana przez raka. 

Sherman wskoczył na łóżko, jak tylko usłyszał mój szloch. Nawet nie wiem kiedy wyrwał mi się z gardła. Wtuliłam się w masę ciemnego futra trzęsąc się od płaczu. Gdyby mama mnie teraz zobaczyła, nakrzyczałaby na mnie za to, że się marzę. Mówiłaby, że nie tak mnie wychowała.

A gdy tylko o tym pomyślałam, rozpłakałam się jeszcze bardziej. Przez chwilę nie mogłam złapać oddechu, tak bardzo bolało mnie w piersi. Nim zdążyłam się skontrolować, zdążyłam już wydrapać naprawdę sporą ranę na ramieniu.  Sherman zaskuczał, liżąc świeżą ranę. Zakryłam usta dłonią, mając ochotę na prawdę mocno rąbnąć się w głowę i to najlepiej czymś ciężkim. Jaka ja jestem głupia, przecież jak ja mam to zakryć?

Sherman dotknął łapą mojej dłoni wskazując głową na drzwi. Wzięłam głęboki wdech chcąc się nieco uspokoić. Gdy zeskoczył z łóżka, by przy nich stanąć westchnęłam drżąco.  No tak zmarnowałam w łóżku dość czasu. Zapewne chłopcy już dawno są na śniadaniu i tylko ja się grzebię z zejściem na dół. Jeszcze się przeze mnie spóźnimy.

Kłamstwa przeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz