***
DracoPróbował wyglądać na zupełnie opanowanego.
Zimnego niczym pieprzony głaz.
Jednak coś wewnątrz niego drżało ze strachu.
Koszmar stanął przed nim w całej okazałości.
Wielkie, wysokie na kilkanaście stóp, wrota Azkabanu otworzyły się z głuchym, przerażającym dźwiękiem, ukazując dziedziniec, po którym w tę i z powrotem chodziło kilku strażników – specjalnie wykwalifikowanych aurorów – z przerzuconymi przez plecy czymś, co przypominało mugolską broń palną.
Biodra każdego z mężczyzn obejmowały grube skórzane pasy, z różdżkami wetkniętymi w szlufki, niczym prymitywne noże.
I każdy z nich miał wymalowany mord na twarzy.
— Chyba... chyba nic nam nie zrobią? — Nie musiał patrzeć na Charlotte, by wiedzieć, że jest przerażona.
— Jasne, że nie. — Potter, który zgłosił się do eskortowania ich trójki na terenie więzienia, stanął przed nimi, niczym prywatny ochroniarz.
Musieli chwilę poczekać, aż łaskawie jakiś wysoki facet zaszczycił ich swoją uwagą. Był tak szeroki w barach, że na pewno sam dałby radę zatrzymać pięciu ludzi.
— Panie Potter. — Skinął głową, wyciągając różdżkę i jakiś dokument, a potem spojrzał na nich, jakby spadli z choinki. — Pani Narcyza Malfoy i pan Draco Malfoy?
Oboje z matką skinęli głowami.
— Panna Charlotte McClain?
— T-to ja — szepnęła blondynka, unosząc jedną rękę, niczym dzieciak w szkole.
— Za mną. — Gigant machnął ręką, obrócił się tyłem i ruszył w stronę kolejnych olbrzymich wrót po drugiej stronie placu.
Im bardziej zbliżali się do budowli, tym bardziej wydawała mu się przerażająca. Niemal czuł na sobie jej oddech, co było absurdalne.
To był tylko pieprzony budynek!
— Niczego nie dotykajcie — rzucił Bliznowaty.
No jasne, bo właśnie zamierzał wymacać każdy kamień w tych cholernych ścianach.
Z tego, co pamiętał, z opowiadań ojca, ciotki Belli oraz zdjęć w Proroku lata temu, Azkaban był przedsionkiem piekła.
Za czasów dementorów czerń, rozpacz i brud wyściełały każdy cal tego przeklętego więzienia.
Przejmujący chłód i obrzydliwy fetor gnijących ciał i fekaliów były codziennością.
A do tego lament, krzyki i błagania o ukrócenie męczarni.
Tutaj nie było miejsca na żadną nadzieję.
Stąd się żywym nie wychodziło.
Nigdy.
No, jeśli się akurat nie postanowiło uciec i dołączyć do szaleńca ogarniętego pragnieniem władzy.
Przez te lata Azkaban w jego myślach kształtował się niczym jakiś potwór z najgorszych koszmarów, więc gdy żelazne drzwi wpuściły ich do środka, był, delikatnie mówiąc, zaskoczony.
***
Cholerna biel.
Biel, która boleśnie waliła w jego zmęczone nieprzespaną nocą oczy.
Wszystko, co widział, było, kurwa, białe.
Białe, gładkie, lśniące.
Ściany, sufit, podłoga, kontuar głównego strażnika i jego krzesło, drzwi, klamki, nawet wycieraczka lśniły nierealną bielą i czystością.
CZYTASZ
Twój ruch / Dramione
Fanfiction- Ja? To moja wina? - spytał ochrypłym głosem. Przez ostatnie lata podróżował po świecie, wydając forsę na lewo i prawo - imprezy, dziewczyny, kilka mieszkań w największych, najbogatszych miastach, nie mówiąc o najnowszych modelach mioteł, a nawet m...