***
DracoMinęły trzy dni od pierwszej i ostatniej, jak na razie, rozmowy na temat Cartera i Obskurusa.
Nie żeby miał coś przeciwko.
Nawet się cieszył.
Granger, Lovegood i Scamander w ciągu kilku godzin przeprowadzili brata Kutafona do lochów.
Dosłownie przeprowadzili.
Przenieśli całe, pieprzone, umeblowanie sypialni, robiąc mu przytulne gniazdko w zimnej zatęchłej piwnicy.
Zerknął tylko raz.
Stał na cholernych schodach i patrzył na coś, co przypominało po prostu normalny pokój, ale było, kurwa, lochem.
Nie skomentował.
Miał tylko nadzieję, że ten koszmar się skończy w ciągu najbliższych dni, bo czekało go coś, na co będzie potrzebował całej swojej siły.
Pogrzeb ojca.
Charlotte przejęła tę część jego życia, pomagając matce w przygotowaniu wszystkiego związanego z pochówkiem Lucjusza na pobliskim cmentarzu.
Malfoyowie nigdy nie chowali swoich bliskich przy rezydencji.
Wiedział, że krążyły takie plotki, ale cmentarz znajdował się parę mil dalej.
Życie ze szczątkami zmarłych w ogrodzie nie było szczytem marzeń czarodziejskiej arystokracji.
Matka i Charlotte dopinały wszystko na ostatni guzik przed jutrzejszą ceremonią.
Granger próbowała wkupić się w łaski Pomyluny, by ta pozwoliła jej być przy akcie oddzielenia Obskuchuja od Cartera, na co on oczywiście się nie zgodzi, a Lovegood własnoręcznie oderwie głowę, jeśli pozwoli Rozczochranej chociażby się zbliżyć.
A on...
On w końcu mógł zrobić coś, czego potrzebował od dłuższego czasu.
Potrzebował wolności.
Oddechu.
Przesunął dłonią po gładkiej, ciepłej szyi Midasa. Koń parsknął z zadowoleniem, wypuszczając kłąb pary przez nozdrza.
— Chciałbym zabrać cię gdzieś dalej, ale dzisiaj musisz zadowolić się krótkim spacerem.
Udało się przetransportować konie dwa dni temu, a raczej zrobił to Zabini, wynajmując i opłacając specjalistyczne wozy.
Tequila i Midas od dwóch dni byli mieszkańcami niedużej, ale dobrze wyposażonej i ogrzewanej stajni.
Zarzucił siodło na grzbiet zwierzęcia, po czym zaczął zapinać i poprawiać wszystkie paski i popręg.
— Ciebie wezmę jutro — rzucił przez ramię do klaczy, która waliła nerwowo kopytem o podłoże w sąsiednim boksie.
Niestety, póki Silva chodził na wolności, wyjście poza teren Manor, bez rozsądnego uzasadnienia, było kiepskim pomysłem.
CZYTASZ
Twój ruch / Dramione
Fanfiction- Ja? To moja wina? - spytał ochrypłym głosem. Przez ostatnie lata podróżował po świecie, wydając forsę na lewo i prawo - imprezy, dziewczyny, kilka mieszkań w największych, najbogatszych miastach, nie mówiąc o najnowszych modelach mioteł, a nawet m...