Rozdział 4

4.2K 388 14
                                    

Jasmine

Próbowałam się dodzwonić pod numer, który podał mi Black, ale nikt nie odebrał połączenia. Chciałam, żeby ktoś zabrał mnie z tego miejsca. Trafiłam w samo centrum piekła. Co mnie, do cholery, podkusiło, żeby zakradać się do jego ogrodu?! Byłam głupsza niż wszyscy idioci na świecie razem wzięci. Sama prosiłam się o kłopoty.
Kiedy drżenie mojego ciała ustąpiło, poszłam do łazienki, żeby obejrzeć twarz, którą przycisnął do ostrego tynku z taką siłą, że czułam pieczenie. Zrzuciłam z siebie bluzę i włączyłam światło. Policzek był poodzierany i sączyła się z niego krew, a na nadgarstkach utworzyły się siniaki. Gość był ostro popierdolony, a ja powinnam wezwać policję, żeby tym razem go zgarnęli. Wobec tego, dlaczego nie chciałam tego robić?
Bo boisz się, że będzie coś na ciebie miał, idiotko. Skompromitujesz się. Będziesz na językach wszystkich. Sama się o to prosiłaś. Przecież chciałaś. Nikt ci nie uwierzy.
Po piekącym otarciu popłynęły mi słone łzy. Odkręciłam kurek z zimną wodą i zaczęłam obmywać twarz, nie bacząc na to, że sprawiałam sobie jeszcze więcej bólu. Tarłam poszarpaną skórę z taką siłą, że krwawienie się nasiliło, a ja upadłam na podłogę i pozwoliłam sobie na płacz. W tym miejscu nikt mnie nie słyszał, nie musiałam się z tym ukrywać.
Starałam się przypomnieć sobie kolejny raz techniki oddychania, które miały pomóc mi się uspokoić, ale tym razem nie przynosiło to żadnego skutku. Przestałam walczyć z cierpieniem i pierwszy raz pozwoliłam sobie, żeby ze mnie wypłynęło.
W końcu wstałam z podłogi i w ubraniu położyłam się do łóżka. Wiedziałam, że nie zmrużę oka, ponieważ wszystkie najgorsze wspomnienia wróciły do mnie. Wszystko, co próbowałam wyprzeć z pamięci, uderzało we mnie bezlitośnie i tak wyraźnie, jakbym była widzem podczas hańbiącego seansu.

***
Z samego rana, zmęczona do granic, z podpuchniętym policzkiem i powiekami od wielogodzinnego płaczu, wezwałam taksówkę, by pojechać do centrum i zrobić zakupy. Wprawdzie nieopodal znajdował się niewielki sklep, ale nie chciałam ryzykować spotkaniem z moim kryminalnym sąsiadem.
Nie mogłam poskarżyć się rodzicom, ani Blackowi. Nie mogłam powiedzieć nikomu, żeby nie sprowadzili mnie z powrotem do Szkocji. Jednocześnie zastanawiałam się, które z piekieł było gorsze. Tamto z przeszłości, czy to, w które trafiłam teraz...
Nawet nie starałam się zatuszować swoich obrażeń makijażem. Miałam w nosie, co ktoś sobie pomyśli, ponieważ nikomu nie musiałam się tłumaczyć. Nikogo nie musiałam okłamywać, że to przez moją nieuwagę.
Włożyłam na siebie szeroki dres, a kiedy taksówkarz zatrąbił, wybiegłam z domu i szybko wsiadłam do samochodu. Powinnam wynająć, albo najlepiej kupić sobie jakiś niewielki wóz, żeby nie tracić pieniędzy na taksówki, ale nie byłam przekonana, czy umiałabym się poruszać po obcym, ogromnym mieście.
– Wszystko w porządku? – zagadnął starszy mężczyzna, patrząc na mnie we wstecznym lusterku.
Przywdziałam na twarz wyuczony uśmiech i skrzyżowałam spojrzenie z jego.
– Pewnie pyta pan o moją twarz?
– Mhm – potwierdził mruknięciem.
– Tak. Niedawno się wprowadziłam i chciałam trochę popracować w ogródku, ale kompletnie się na tym nie znam. Potknęłam się o grabki i wpadłam twarzą w żwir – kłamałam jak z nut. – Jestem łamagą – dokończyłam, wzruszając ramieniem i posyłając mu kolejny sztuczny uśmiech. Czyli jednak nawet obcym musiałam się tłumaczyć...
Na szczęście nie próbował kontynuować rozmowy i dał mi po prostu spokój. Nienawidziłam w ludziach nadmiernej dociekliwości, a moi rodzice niestety właśnie tacy byli. Wciąż nakłaniali mnie do rozmów, próbowali wypytywać, czy mam jakieś zmartwienia, problemy. Moją decyzję o niepodjęciu studiów przypisali jakiemuś buntowi, z kolei znajomym mówili, że jeszcze nie zdecydowałam, jaki kierunek obrać, dlatego postanowiłam nie wybierać uczelni pochopnie. Prawda była taka, że na uniwersytecie, na który mnie namawiali, studiował Shawn i jego banda...
Do rozpoczęcia zajęć zostało mi jeszcze trochę czasu, ale postanowiłam również rozejrzeć się po kampusie. Sam budynek uniwersytetu nie robił na mnie wrażenia, jakby cały mój zapał gdzieś się ulotnił, a ekscytacja, że miałam szansę na nową przygodę, nie, na nowe życie, również minęła. Już nie czułam się szczęśliwa, choć spędziłam w tym miejscu zaledwie kilka dni. Wciąż towarzyszył mi niepokój.
Kiedy przechadzałam się po dziedzińcu i studiowałam broszury, podszedł do mnie jakiś chłopak. Po jego kurtce wywnioskowałam, że musiał grać w uniwersyteckiej drużynie.
– Oprowadzić cię? – zapytał bez żadnych ogródek.
Musiałam niechętnie przyznać, że szeroki uśmiech i błyszczące, brązowe oczy robiły wrażenie. Zdecydowanie mogłabym określić go mianem przystojnego.
– Dzięki, poradzę sobie. – Pomachałam mapką, którą trzymałam w dłoniach.
– We dwoje będzie raźniej – powiedział, puszczając do mnie oko, a mnie natychmiast zemdliło.

***
We dwoje było nam raźniej. – zaśmiał się i chwycił mnie za szyję. – A ty nikomu nie powiesz, bo wszyscy zobaczą, jaką jesteś dziwką.

***

– Wszystko gra? – Przez kotarę bolesnego wspomnienia przedarł się czyiś zaniepokojony głos.
Nie widziałam już niczego. Ciemna, gęsta mgła przesłoniła mi oczy, zawładnęła mną gwałtownie i pozbawiła tchu, oplatając bezlitośnie moje ciało. Żadna żałosna technika oddychania mi nie pomogła, nie potrafiłam nad tym zapanować.
Czułam, jak uderzyłam w coś głową, ale już po chwili mój ból stał się lżejszy. Ktoś położył na mojej twarzy coś przyjemnie chłodnego, a do moich uszu ponownie zaczęły docierać dźwięki.
– Musiałaś już bardzo długo zwiedzać kampus, skoro jesteś tak wykończona.
Rozchyliłam powieki i napotkałam tę samą twarz, co przed omdleniem.
– Wybacz – bąknęłam i próbowałam wstać, ale mnie powstrzymał.
– Jeśli mi powiesz gdzie, to cię odwiozę – zaproponował.
Był naprawdę miły, ale nie mogłam skorzystać. Nie ufałam obcym, a już zwłaszcza swoim rówieśnikom.
– Nie ma potrzeby. Nic mi nie jest. – W końcu wstałam, jak się okazało z jego kolan i na tyle, na ile pozwoliło mi moje osłabione ciało, oddaliłam się czym prędzej, by nie dać mu szansy na dogonienie mnie i naleganie, żebym jednak się zgodziła.
Szybko znalazłam wolną taksówkę i podałam adres, pod który miał mnie zawieźć. Zbyt wiele wrażeń jak na tak krótki czas, działało na mnie zdecydowanie niszcząco. Potrzebowałam snu, ciszy i spokoju.

***
Obudził mnie przeraźliwy hałas. Natychmiast zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z sypialni. Nie zastanawiając się, otworzyłam frontowe drzwi i dostrzegłam źródło tego hałasu. Przed domem stała śmieciarka, a mój kryminalny sąsiad wyszarpywał sprzed moich drzwi kubeł ze śmieciami.
– Zostaw to! – krzyknęłam bezmyślnie, zwracając na siebie jego uwagę.
– Jeśli chcesz mieć w nim szczury – burknął i pociągnął kontener, po czym podprowadził do czekającej śmieciarki.
Nie pomyślałam, by sprawdzić, w jakie dni powinnam ustawić go bliżej ulicy. Nigdy nie musiałam zastanawiać się nad takimi rzeczami, jak wywóz śmieci, czy innymi, codziennymi sprawami. O wielu ważnych, organizacyjnych sprawach zapomniałam przez to, że zachłysnęłam się wolnością, która w rzeczywistości okazała się być jeszcze bardziej rozczarowująca niż życie w złotej klatce.
Mężczyzna przyciągnął już pusty, plastikowy kontener, a ja w dalszym ciągu bezmyślnie stałam w progu i mu się przyglądałam. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i zamiast widzieć w jego oczach agresję, którą zapamiętałam z naszej nieprzyjemnej konfrontacji, dostrzegłam coś, czego nie byłam w stanie rozszyfrować.
– Dzięki – bąknęłam i uciekłam do środka, by kolejny raz nie kusić losu i nie wystawiać się na atak z jego strony.
Oparłam się plecami o drzwi, a wtedy ktoś do nich zapukał.
– Otwórz. – Usłyszałam niepokojąco łagodny głos. Zupełnie przeciwny do tego, jakim warczał do mnie odkąd tylko pojawiłam się w tym piekle.
– Chyba do reszty cię popierdoliło, koleś! – odkrzyknęłam i upewniłam się, że przekręciłam klucz w zamku.
– Musimy sobie coś wyjaśnić – nie odpuszczał.
– Ciesz się, że nie wezwałam po wczorajszym policji.
– Właśnie o tym musimy porozmawiać.
– Będziesz brał mnie na litość? Wypuścili cię za dobre sprawowanie i boisz się, że zgarną cię z powrotem? Pieprz się! I nie zbliżaj się do mojego domu! – wrzeszczałam do zamkniętych drzwi.
Nie otrzymałam już odpowiedzi, co przyjęłam z wielką ulgą.
Był dopiero ranek, a ja już miałam ochotę ponownie zapaść w sen. Wieczny.

Miss Gold #4 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz