Rozdział 32

4.1K 413 20
                                    

Jasmine

Przyglądałam się jego poczynaniom i zastanawiałam się czy teraz on nie postradał zmysłów. Wciąż nie mówiłam wiele, ale starałam się z walczyć o każde słowo. Nie zapomniałam żadnego, ale najwyraźniej tylko silne bodźce były w stanie wykrzesać ze mnie siłę, by ich używać.
– Proszę, promyczku. – Wskazał na choinkę, która stanęła w salonie początkiem lata. – Byłaś smutna, że przegapiliśmy święta, więc je nadrobimy.
Na moją twarz wypłynął uśmiech. To również zdarzało się coraz częściej. To, z jakim uporem Aiden walczył o mnie, wlewało we mnie niewiarygodne pokłady energii. Nie podejrzewałam go o aż taką determinację.
Wstałam z kanapy i podeszłam do pachnącego drzewka. Dotknęłam kłującej gałązki i spojrzałam na Aidena.
– Nie mamy ozdób – wyszeptałam i zawstydzona spuściłam głowę.
Natychmiast pochwycił moją brodę pomiędzy palce i uniósł.
– Mamy. Pomożesz mi, czy nie czujesz się na siłach? – Wciąż zadawał mi pytania, by prowokować mnie do mówienia. Skinęłam głową, a on westchnął. – Chodźmy. – Wskazał wyjście z domu. – Ozdoby są w bagażniku.
Zawahałam się ponieważ nigdy nie wychodziłam przed front domu.
– Brama jest zamknięta – poinformował mnie, znów czytając mi w myślach. – Będę cały czas z tobą. – Wyciągnął do mnie rękę, a ja ją ujęłam.
Wyprowadził mnie na zewnątrz i od razu otworzył klapę bagażnika. Wóz, który stał przed domem widziałam tylko raz, przywiózł mnie nim do tego domu, kiedy zostałam wypisana ze szpitala. Nie wiedziałam, co stało się z jego terenówką, ani co działo się z naszym domem na emeryckim osiedlu. Z domami, które niegdyś obiecał połączyć. Również nie miałam pojęcia, do kogo należał dom, w którym przebywaliśmy w tej chwili. A to wszystko dlatego, że nie zadawałam pytań.
Wyjął z bagażnika dwa pudła i postawił na marmurowym stopniu.
– Pytaj, promyczku – zachęcał mnie.
Znów pokazywał, jak dobrze mnie znał, jak nauczył się mnie odczytywać. Był najsilniejszym człowiekiem, jakiego znałam. Bohaterem. Moim bohaterem.
– Gdzie terenówka? – wykrztusiłam.
– W garażu. – Wskazał na budynek, którego wcześniej nie dostrzegłam. Był miniaturą domu, znajdowały się w nim cztery duże bramy, jedna była otwarta. – Ten będzie twój, jeśli go zechcesz. – Tym razem wskazał samochód, z którego wyjął pudełka.
– A dom? – zapytałam cicho.
– Od ciebie będzie zależeć, czy zechcesz zostać tutaj, czy wrócić do...
Pokręciłam głową, czując, że znów ogarniała mnie słabość, na wspomnienie tego, gdzie rozpoczęła się moja droga do piekła. Oparłam dłoń na kamiennym filarze i łapczywie zaczerpywałam powietrze.
– Już dobrze – wyszeptał przy moim uchu i podtrzymywał mnie pod pachami. – Nie pozwolę ci upaść. Nigdy.
Wziął mnie na ręce i zostawiając pudła z ozdobami, wniósł z powrotem do domu. Usiadł na kanapie i usadził mnie sobie na kolanach tak, jak robił to kiedyś. Obserwowałam jego piękną twarz i dostrzegłam, że przybyło mu kilku zmarszczek, był wyraźnie zmęczony, ale za wszelką cenę nie chciał tego pokazać. Wciąż się dla mnie poświęcał, robił dla mnie tak wiele...
– Aiden – wyszeptałam. – Czy ty... Czy... mógłbyś... – Pogładziłam zarost na jego brodzie. – Pocałujesz mnie? – wykrztusiłam, patrząc mu w oczy.
– Tylko jeśli tego chcesz – zamruczał, a jego dłoń spoczęła na moim policzku.
Kciukiem musnął kącik moich ust, a później dolną wargę. Pochyliłam się nieznacznie, a on się uśmiechnął, po czym wypuszczając pełne ulgi westchnienie delikatnie przytknął usta do moich. Jego długie palce ciasno zacisnęły się na mojej talii. Jęknęłam cichutko i przylgnęłam do niego mocniej. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tęskniłam za jego śmiałym dotykiem i pocałunkami.
– Dziękuję – szepnęłam, kiedy oderwał ode mnie swoje usta.
Nie posuwał się dalej, a ja niespodziewanie zapragnęłam, by mnie dotykał, chciałam wiedzieć, czy moje ciało wciąż jest dla niego piękne, pociągające. Potrzebowałam pewności, że nie będzie czuł obrzydzenia.
– Kocham cię, moja mała Jasmine.
Oplótł mnie szczelnie ramionami i wtulał twarz w zagłębienie mojej szyi. Jego dłonie nieśmiało błądziły po mojej skórze, ukrytej pod szeroką bluzą.
Tę krótką chwilę bliskości przerwał dźwięk, którego dotąd nie rejestrowałam. Wzdrygnęłam się, a on znów się uśmiechnął.
– To tylko brama – uspokajał mnie.
– Ale... Była zamknięta – bąknęłam, uzmysławiając sobie jednocześnie, że tego dnia wypowiedziałam naprawdę bardzo dużo słów.
– Skoro mamy spóźnione święta, to mamy też gości, Promyczku. Święta spędza się z rodziną – powiedział, gładząc wciąż moje plecy.
– Ściągnąłeś tu wszystkich?
– Sama zobacz. – Kiwnął na otwierające się frontowe drzwi. Najpierw do środka wbiegły dzieci, a później ujrzałam Dominica i Lucasa w czerwonych czapkach Mikołaja i z wielkimi kolorowymi torbami. Za nimi weszły Olympia i Hope z naczyniami, z których nawet z odległości czuć było wydobywający się obłędny zapach, a na końcu Michelle, trzymająca na rękach oślinionego Louisa. Do moich oczu natychmiast napłynęły łzy.
– Wesołych Świąt! – wykrzyknęli chórem i odkładając swoje bagaże podeszli do nas i otoczyli ramionami.
– Nigdy... Jeszcze nikt... – jąkałam się. – Nie zrobił dla mnie... Czegoś takiego – zaszlochałam.
– To był pomysł Wolfa – stwierdził Silver. – Gość poleciałby na Saturna, gdybyś sobie tego zażyczyła – dodał i puścił do mnie oko.
Wkrótce drzewko zostało ozdobione przez rozchichotane dzieci, a stół wypełnił się po brzegi pachnącymi potrawami. Wokół choinki spoczęły prezenty w kolorowych pudełkach, a ja przyglądałam się temu wszystkiemu i z trudem docierało do mnie, że zdobyli się na coś takiego, tylko dlatego, że żałowałam przegapionych świąt.
W Edynburgu nigdy nie odbywały się w domowym zaciszu i rodzinnym gronie. Nie dostawałam prezentów, tylko przelew na konto. Wychodziliśmy na przyjęcia, na których ojciec dobijał interesów, a ja i matka miałyśmy wyłącznie dobrze się prezentować.
Teraz siedziałam w dresie na kanapie, w objęciach mężczyzny, który cierpliwie przeistaczał moje piekło w niebo i przyglądałam się roześmianym twarzom ludzi, którzy kochali mnie naprawdę. Brakowało tylko założyciela, tego, który był początkiem tej rodziny.
– Pora na prezenty! – zadecydowała Lilly, stając przy choince i opierając dłonie na biodrach.
Podniosłam na nią wzrok. Poznałam ją, kiedy była jeszcze maluchem, wychowywanym wyłącznie przez Dominica. Teraz stała przede mną dorastająca dziewczynka. Uśmiechnęła się promiennie, widząc, że się jej przyglądam.
Dzieci, jak na komendę zaczęły rozrywać błyszczące papiery i rozpakowywać nowe zabawki.
– Jeśli będziemy częściej organizować święta, to zbankrutuję – parsknął Silver.
– Nie narzekaj, Louisowi na razie wystarczają gryzaki – zganiła go Michelle.
– Miałem na myśli prezenty dla ciebie, moja mała ofermo. – Wyszczerzył się i podał jej aksamitne, prostokątne pudełko.
Otworzyła je i wszyscy dostrzegliśmy piękny, błyszczący naszyjnik. Uniosła na niego wzrok.
– Ciekawe, na jaką okazję go włożę. – Uśmiechnęła się uroczo.
Wtedy Aiden wypuścił mnie z objęć i podszedł do choinki. Pochylił się i wyjął spod niej jakiś pakunek. Rozpakował go z czerwonego papieru i trzymając w dłoniach podobne pudełko do tego, które otrzymała Michelle, podszedł do mnie. Ukląkł przy brzegu kanapy i otworzył je przede mną.
– Moje pierwsze oświadczyny uznałaś za najgorsze na świecie. – Wyszczerzył się. – ale to było wyłącznie zapewnienie. – rzekł lekko drżącym głosem. – Jasmine, czeka nas długa droga i nie wyobrażam sobie, bym mógł pokonywać ją z kimkolwiek innym. Jesteś promykiem rozświetlającym moje życie, bez ciebie nie miałoby żadnego sensu i pozbawione by było ciepła. Nie jestem idealny, ale kocham cię i chcę być z tobą na zawsze, chcę cię chronić, być dla ciebie tarczą i oparciem – wygłosił, a ja otworzyłam szeroko usta. – Zostaniesz moją żoną?
Rozejrzałam się po wszystkich obecnych. Każdy przyglądał mi się w napięciu i z nadzieją, lecz to właśnie w oczach Aidena widziałam obawę. On bał się, że odmówię, że zapragnę uciec.
– Tak – wyszeptałam. – Zostanę twoją żoną.

Miss Gold #4 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz