Rozdział 30

4K 385 17
                                    

Jasmine

Uderzenie. Krzyk. Huk. Ostatnie, co zdążyłam zobaczyć, to zakrwawiony, upadający na chodnik Aiden. Później bardzo długo towarzyszyła mi ciemność.
– Wiesz, mała, nawet nic do ciebie nie mam. Możesz podziękować swoim chłopakom. Za długo węszyli – nieprzyjemny głos roznosił się nad moją spękaną od bólu głową. – Śliczna jesteś, nie dziwię się, że cię pieprzy. – Poczułam wysuwającą się pomiędzy moje uda szorstką dłoń. Nie widziałam go, miałam zaklejone oczy grubą taśmą. – Jego żona była brzydsza, ale chętna – mówił i rozrywał na mnie ubranie. – Zobaczymy, czy ty też będziesz...
– Błagam, nie... – wykrztusiłam, próbując się szarpać.
Znów byłam skrępowana. Ponownie zdana na niełaskę.
– Jeśli będziesz cicho, to może nie będzie boleć. – Ukłucie w ramię.
Miałam nadzieję na śmierć, lecz on zadbał, bym była wszystkiego świadoma, a jednocześnie niezdolna do obrony.
Nie płakałam, nie krzyczałam, nie prosiłam. Nie słuchał. Traktował mnie jak przedmiot, gwałcił jak prymitywne zwierzę. Jego jęki sprawiały, że zbierało mi się na wymioty. Bolało. Tak bardzo bolało.
– Jeśli będziesz grzeczna, to może potraktuję cię, jak koleżanki z uczelni – wysapał tuż przy moim uchu, dochodząc intensywnie we wnętrzu mojego zwiotczałego ciała.
– Zabij mnie – zdołałam wykrztusić.
– O, nie, mała. Poużywam i oddam. Nie jestem aż takim potworem – zarechotał obrzydliwie, a trzaśnięcie drzwi, których nie widziałam, oznaczało, że zostawił mnie samą.
Na chwilę. Na jedną chwilę.
Moja dusza umarła gwałtownie, lecz tliła się we mnie nadzieja, że ten, który niegdyś mnie uleczył, żył nadal, i że będzie potrafił żyć dalej beze mnie.

***
– Boże! – słyszałam krzyk. – Dziewczyno! Żyjesz?! Powiedz coś!
Widziałam twarz chłopaka, ale nie potrafiłam wykrztusić słowa. Czułam chłód i ból w całym ciele. Byłam naga.
– Mamy kolejną ofiarę!!! – ryknął i wokół zaczęło zbierać się coraz więcej osób.
„Jeśli będziesz grzeczna, to może potraktuję cię, jak koleżanki z uczelni”. Musiał zostawić mnie w tym miejscu, kiedy byłam nieprzytomna. Używanie mnie go znudziło. Byłam grzeczna, ale nie wysłuchał mojego błagania. Nie zabił mnie. Pozostawił moje ciało przy życiu. Tylko ciało...
Zabij mnie, błagam...

***
Ogarniało mnie ciepło, jakby ktoś znalazł szczelinę, przez którą wlewał we mnie czułość i dobro. Coś, co straciłam, ale postanowiono znów tym się ze mną podzielić. Delikatny dotyk, muśnięcia na skórze, gesty, za którymi było mi tęskno.
– Już wszystko będzie dobrze, promyczku. Przepraszam – znajomy głos przedzierał się przez kotarę traumatycznych snów. – To wszystko moja wina. Ja powinienem cierpieć – mówił, ale ja wciąż nie potrafiłam się odezwać.
Rozchyliłam leniwie powieki, potrzasnęłam głową i odchyliłam ją, by móc na niego spojrzeć. Trzymał mnie w ramionach i kołysał tak, jak robił to zawsze, kiedy próbował mnie uspokoić.
Jestem spokojna...
Przez szczelinę w grubych zasłonach przedzierały się promienie słoneczne. Straciłam rachubę czasu, nie wiedziałam, ile minęło czasu, nie miałam pojęcia, jaki był miesiąc, czy pora roku.
– Gdybyś tylko mi powiedziała, jak mógłbym ci ulżyć... Jak pomóc... – mówił, a po jego policzkach popłynęły dwie zbłąkane łzy.
Bez zawahania wyciągnęłam rękę i starłam je kciukiem. Ponownie pokręciłam głową. Nie chciałam, żeby płakał. Nie zasłużył na cierpienie. Był najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Był moim poczuciem bezpieczeństwa i ciepłem. Moim domem.
– Wyjdziesz dziś ze mną do ogrodu? – zapytał szeptem, a ja spojrzałam na niego powątpiewająco. – Jest ciepło, cały teren jest ogrodzony. Będę cały czas przy tobie.
Przytaknęłam nieznacznym ruchem głowy, a jego twarz się rozpromieniła. Kochałam, kiedy był radosny.
Wstaliśmy z łóżka, i tak, jak każdego dnia, zaprowadził mnie do łazienki, napełnił dla mnie wannę i wlał do niej mój ulubiony płyn. Położył na szafce kilka puszystych ręczników i całując mnie w czoło, zostawił samą.
Czekał pod drzwiami zawsze tak długo, aż opatulona w szlafrok nie wyszłam ze środka. Wprowadzał w moje życie rutynę, której dotąd nie miałam. Wypierał chaos, który dotąd pozbawiał mnie tchu.
Włożyłam na siebie gruby, obszerny dres i opuściłam sypialnię, w której mnie zostawił. Zauważyłam, że w domu nie było już tyle ochrony, co jeszcze przed paroma dniami. Zwykle śniadanie przynoszono mi do pokoju, ale chciałam, ze wszystkich sił pragnęłam się przełamać.
– Rozumiem, że zjesz ze mną? – Usłyszałam po lewej stronie.
Wciąż czuwał.
Ruszyłam niepewnie w kierunku schodów i trzymając się kurczowo poręczy zeszłam na dół. Aiden był zaledwie krok za mną. Usiadłam przy stole, a jakaś kobieta natychmiast zaczęła do niego nakrywać.
Dłubałam niedbale w talerzu, ale wiedziałam, że muszę jeść. Kiedy nie jadłam, przyjeżdżał Silver i podawał mi jakieś kroplówki. Mówił, że to mnie wzmocni, żartował, że podaje mi obiady w płynie.
Ostatecznie zmusiłam się do jedzenia, ale z niezadowoleniem przyjęłam, że wciąż od wielu dni nie dostałam kawy. Nie dostawałam jej odkąd znaleźliśmy się w tym miejscu. Spojrzałam na Aidena, a on, jakby wiedziony szóstym zmysłem, zerknął na mnie ponad swoją filiżanką. Wystawiłam do niego trzęsącą się rękę.
– Masz ochotę na kawę? – zapytał, całkowicie rozumiejąc moje myśli.
Natychmiast chwycił czyste naczynie i dzbanek, ale pokręciłam głową. Chciałam jego kawy. Uśmiechnął się szeroko i oddał mi swój kubek. Przyjęłam go z wdzięcznością.
– Gotowa? – zapytał, kiedy odsunęłam od siebie prawie pusty talerz i odstawiłam filiżankę po kawie.
Wstał i wyciągnął do mnie rękę. Ujęłam ją i pozwoliłam, żeby mnie poprowadził na taras, który wcześniej widziałam tylko z daleka. Rozejrzałam się niepewnie. Otaczał nas duży, zielony teren, ogrodzony wysokim, betonowym płotem. W odległości kilkunastu metrów znajdował się basen, a tuż obok oszklony zimowy ogród. Dostrzegłam w jego wnętrzu wyglądające na wygodne kanapy. Zadarłam wysoko brodę, żeby spojrzeć na czuwającego obok Aidena.
– Chcesz tam pójść?
Nie. Nie jestem gotowa.
Zaprzeczyłam ruchem głowy, a on wskazał mi wiklinowe fotele, wyłożone grubymi poduszkami, stojące tuż obok nas.
– A tutaj?
Usiadłam w jednym z nich i zamknęłam oczy. W grubym dresie było mi gorąco, czułam, jak po plecach spływały mi strużki potu, ale nie mogłam włożyć niczego innego. Nie chciałam obnażać ciała. Było brudne. Niegodne.

Miss Gold #4 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz