Rozdział 25

3.9K 399 37
                                    

Aiden

– Nie... Ja nie wierzę... – powtarzała od kilku godzin, kręcąc nerwowo głową i płacząc. – To nie może być prawda... On... On... Przeżył dwa zamachy, miał ochronę... Dlaczego?! – wyrzucała z siebie.
Cała się trzęsła i w żaden sposób nie była w stanie się uspokoić. Już to dawało mi jasno do zrozumienia, że była związana z Blackiem bardziej niż z własnym ojcem.
– Przykro mi, promyczku. – Pogładziłem ją po głowie.
Sam nie mogłem w to uwierzyć. Ten drań był niezniszczalny, a miał pokonać go cholerny wypadek samochodowy?!
– Musimy pojechać do Olympii, ona na pewno... nas potrzebuje.
– Jest z Michelle i Lucasem, niedługo przyleci Raven z rodziną, nie potrzeba jej więcej płaczących ludzi wokół.
– Ale był, on był... Naszą rodziną! – wykrztusiła. – To on nas połączył!
Znów rozpłakała się na dobre. Niewiarygodne, że w tak drobnej kobiecie mieściło się aż tyle łez. Od początku naszej znajomości w jej oczach często gromadziły się łzy, wciąż wylewała z siebie cierpienie, ale tym razem to było coś więcej. Ona naprawdę czuła, że walił się jej świat.
– Hej, spójrz na mnie – poprosiłem, a ona uniosła na mnie zapłakane oczy. – Wciąż tworzymy rodzinę i nadal niczego ci nie zabraknie. Wiem, że traktowałaś go...
– Jak ojca – weszła mi w słowo, mamrocząc i pociągając nosem.
Black był spoiwem tej nieformalnej rodziny, najsilniejszym ogniwem. Jeśli coś wydawało się być niemożliwe, wystarczyło wskazać to Blackowi, a on przeistaczał to w najłatwiejszą rzecz na świecie. Wydobywał ludzi spod ziemi i również tam kierował tych, którzy na to zasługiwali. Był zgubą i ratunkiem, potępieniem i odkupieniem jednocześnie. Tworzył piekło dla wrogów i niebo dla przyjaciół Niezaprzeczalnie był tym, który powinien żyć, by dalej łączyć ze sobą światy, które bez niego mogły się rozpaść w pył.
Zadaniem pozostałej trójki było sprawić, by do tego nie doszło.
– Jeśli chcesz, to pojedziemy – powiedziałem w końcu, a ona spojrzała na mnie z wdzięcznością.
– To nie tak, że ty... że mi nie wystarczasz – mówiła cicho, a ja nie wiedziałem, co miała na myśli. – Nie chcę, żebyś czuł się przeze mnie...
– Myślisz, że jestem zazdrosny o to, że cierpisz z powodu śmierci Cesara? – zapytałem zszokowany.
– T-tak. Trochę tak.
– Nie, nie jestem. To zrozumiałe. Nas łączy inna więź i zdecydowanie krótsza, poza tym, ja nie wybieram się na tamten świat, więc nie przekonamy się, czy będziesz cierpieć również po mojej śmierci – powiedziałem lekko i pomasowałem jej spięte ramiona.
– Gdybyś ty umarł, poszłabym za tobą – wyznała ze ściśniętym gardłem i przycisnęła zapłakaną twarz do mojej piersi.
Kłębek przepełniony cierpieniem. Miałem nadzieję, że wszystko zacznie się układać i wracać do normy, ale wszystko wskazywało na to, że nieprędko przyjdzie nam zaznać spokoju. Czułem, że nie dotarliśmy nawet do połowy naszej cierniowej drogi, a na to, by była usłana różami nie widziałem perspektyw. Wciąż towarzyszyły nam niepowodzenia i niebezpieczeństwo.
Pojechaliśmy do domu Blacka, gdzie panował istny chaos. Dzieciaki wrzeszczały, jakby wstąpił w nie diabeł, Michelle rozpaczała, Silver próbował ją uspokoić, a Olympia siedziała na kanapie i przyglądała się temu wszystkiemu z kamiennym wyrazem twarzy.
Jasmine bez zawahania podeszła do niej i objęła szczupłymi, drżącymi ramionami. Widziałem, że powstrzymywała łzy, żeby nie stać się tą, którą należałoby pocieszać. Nie my byliśmy teraz ważni. Naszym zadaniem było zadbać o tych, którzy najbardziej tę stratę odczują.
Nie planowałem zostawić tej sprawy bez jej prześwietlenia. To z pewnością nie był zwykły wypadek, lecz tym razem skuteczny zamach na jego życie. Albo na całą rodzinę – tę, którą stworzył z Olympią, ale również tę, którą tworzył z nami. Ktoś chciał nas wszystkich zniszczyć, nie spodziewając się z jaką potęgą próbował zadrzeć.

***
Staliśmy w rzędzie, w identycznych, czarnych garniturach, lecz brakowało obok nas tego jednego. Obok nas twardo trwały nasze kobiety. Olympia pochylała się nad niewielkim dołem w ziemi, w której spoczęła czarna urna. Nie płakała. Będąc jego żoną musiała być twarda i silna. Żartowali czasem, że duet Stone-Black jest niezniszczalny. Black... Ten drań zawsze powtarzał, że nawet ogień piekielny nie jest w stanie go spalić, a teraz obrócił się w proch.
Nie mogło być inaczej, każdy z przybyłych trzymał w dłoniach czarne róże, które miały spocząć na cholernej mogile.
– Wymyśliłeś sobie najgłupszy sposób na śmierć – mruknąłem pod nosem, a Jasmine mocniej ścisnęła moją rękę.
– Mógł chociaż zadbać o fajerwerki – burknęła.
– Zawsze lubił imprezy z wielką pompą – dodała Michelle.
– I zawsze miał najgorsze pomysły – powiedział Dominic.
– I zawsze będzie z nami – wyszeptała Olympia, patrząc na nas z wdzięcznością.
– Zawsze będzie czuwał – powiedzieliśmy chórem.
Jeden po drugim, opróżniliśmy do połowy szklanki wypełnione jego ulubioną szkocką, a resztę wlaliśmy do otworu w ziemi.
Ten idiota takie miał właśnie życzenie: „Nad moim grobem nie możecie płakać, macie się napić i koniecznie ze mną podzielić.”
Najsilniejszy z nas, okazał się być najsłabszym. Najpotężniejszy - najmniejszym. I najgłupszy... Najmądrzejszym.

Miss Gold #4 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz