Aiden
Stałem oparty o kamienną balustradę tarasu i sączyłem burbon, obserwując jak Jasmine z zaróżowionymi policzkami rozmawia z kobietami moich przyjaciół. Doskonale pasowała do tego towarzystwa, ale przede wszystkim była idealna dla mnie. Już nie miało dla mnie znaczenia, jak wiele lat nas dzieliło.
– Teraz my jesteśmy jej rodziną – mruknął Dominic i stuknął swoją szklanką o moją. – Jej stary jest już w ziemi, a matka sama się tam wpakuje, jak zacznie szastać spadkiem.
– Nie dostanie niczego. Black zadbał, żeby wszystko dostała młoda – odparłem.
– Fałszerstwo pod nosem policji? – cmoknął z udawaną dezaprobatą.
– Dar przekonywania. Wszystko zgodnie z prawem – parsknąłem.
– Co was łączy? – zadał pytanie, którego prędzej czy później się spodziewałem.
– Nie wiem – westchnąłem. – Obawiam się, że ona ma zaburzony obraz tego, co miałoby nas łączyć. Nie chcę zastępować jej ojca.
– Ojciec nie pieprzy swojej córki – stwierdził z przyganą. – Łazienka pływa do teraz – prychnął.
– Nie pieprzyłem jej – odwarknąłem. – To było... – zawahałem się i wypiłem jednym haustem zawartość szklanki. Nie wiedzieć dlaczego, czułem się tym skrępowany, a to w ogóle nie było do mnie podobne.
– Zakochałeś się. Teraz musisz sprawić, żeby ona kochała cię jak mężczyznę, a nie opiekuna.
– Łatwo powiedzieć – westchnąłem.
– Nim Hope przyznała, że mnie kocha, ja zdążyłem zakochać się jak szczeniak. Zrobiła ze mnie pluszaka, całkowicie opanowała mój umysł. Musisz być cierpliwy, znacie się zbyt krótko...
– Nie rozumiem, co się ze mną stało – przyznałem niechętnie. – Wystarczyły dwa tygodnie.
– Spójrz na nią. Ona potrafi zmiękczyć serce każdego w ułamku sekundy. Dasz wiarę, że przyjeżdżała do Fort William tylko po to, żeby dotrzymywać towarzystwa Hope i dzieciakom, kiedy ja byłem w pracy? Mogła w tym czasie spotykać się z rówieśnikami, bawić się, ale ona wolała być tak naprawdę z obcymi ludźmi.
– Tak samo zdobyła serca sąsiadów w Bostonie – przywołałem wspomnienie, jak ciepło wszyscy wypowiadali się o niej od samego początku.
– I twoje.
– I moje – potwierdziłem. – Choć wcale nie traktowała mnie tak przyjaźnie, jak innych.
– Stary, wyglądasz jak kryminał. Dziwisz się? – parsknął. – Dbaj o nią – dodał już poważnie i wrócił do środka, zostawiając mnie samego z pędzącymi myślami.
Słyszałem jej słodki śmiech i uzmysłowiłem sobie, że robiła to pierwszy raz odkąd się poznaliśmy. Cała nasza krótka znajomość od samego początku opierała się na jej łzach i strachu.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a ona oblała się lekkim rumieńcem. Powiedziała coś do dziewczyn i powolnym krokiem wyszła na kamienny taras. Objęła się ramionami, kiedy poczuła panujący na zewnątrz chłód. Zdjąłem przez głowę bluzę i rozpostarłem ramiona. Kiedy się zbliżyła, założyłem jej i przyciągnąłem do siebie.
– Zmarzniesz – wymamrotała, przyciskając nos do mojej piersi.
– Rozchoruję się i będę potrzebował opieki. Będziesz podawać mi leki i robić okłady – żartowałem, gładząc jej gęste, kruczoczarne włosy.
– Silver jest w tym lepszy – parsknęła i spojrzała na mnie spod rzęs. – Chcę wrócić do domu.
– Więc chodźmy – mruknąłem i się poruszyłem.
– Nie, Aiden. Chcę wrócić do Bostonu. – Zacisnęła palce na mojej koszulce. – Tu jest wspaniale, ale muszę załatwić parę spraw w Bostonie.
– Jakich?
– Muszę znaleźć pracę, już nie ma kto opłacać mi studiów – stwierdziła ze smutkiem.
– Spadek, kochanie. Jutro jedziemy na otwarcie testamentu – poinformowałem ją, a ona zaśmiała się gorzko.
– Z pewnością coś odziedziczę. Nawet ja nie jestem tak naiwna, Aiden.
– Jeśli niczego nie dostaniesz, ja opłacę twoje studia – zaproponowałem, choć doskonale wiedziałem, że przypadnie jej spora sumka.
Gdyby rzeczywiście nie otrzymała spadku, bez zawahania zapłaciłbym za jej wykształcenie. Kolejny raz uderzyła we mnie myśl, jak duża różnica wieku nas dzieliła. Jej stary był ode mnie starszy o zaledwie kilka lat.
– Nie powiedziałam tego po to, żebyś wysnuwał takie propozycje, ja nie jestem taka. Nie wzięłabym od ciebie pieniędzy – odparła i odsunęła się ode mnie.
– Nie proponuję ci tego, dlatego, że uważam cię za taką. – Zrobiłem palcami cudzysłów w powietrzu. – A dlatego, że chcę to dla ciebie zrobić. Wcale nie chodzi o pieniądze, Jasmine.
– Czuję się jak bezdomna sierota – jęknęła. – Bez rodziny, bez perspektyw.
Położyłem dłoń na jej ramieniu i odwróciłem tyłem do siebie. Oplotlem ramię wokół jej pasa i wskazałem na ludzi siedzących wewnątrz domu. Blacków, Ravenów i Silverów, cały komplet.
– Widzisz? – mruknąłem jej do ucha. – To jest rodzina. Moja i twoja. Prawdziwa. Ani ja, ani oni, nie pozwolimy, żebyś czuła się, jak to nazwałaś, bezdomną sierotą. Masz dom i ludzi, którzy cię kochają, promyczku.
– Masz rację – westchnęła. – Mam prawdziwą rodzinę. Jedyną w swoim rodzaju – przyznała i odchyliła głowę do tyłu, posyłając mi lekki uśmiech.
– A jeśli chcesz mieć też dom, to dam ci akt własności. Poczujesz się wtedy lepiej? – Puściłem do niej oko i objąłem szczelniej, przyciskając ją do swojego torsu.
– Bełkoczesz – stwierdziła. – To pewnie z zimna. Wracajmy. – Ruszyła do przodu, wyswobadzając się z moich ramion. Zatrzymałem ją po kilku krokach i chwyciłem pewnie za dłoń, splatając nasze palce. Uniosła głowę z niepewnym spojrzeniem.
– Wstydzisz się? – Uniosłem brew. – Chyba mogę tam wejść, trzymając swoją dziewczynę za rękę?
– Twoją... twoją dziewczynę? – Otworzyła szeroko oczy.
– Nie chcę być twoim opiekunem, tylko twoim mężczyzną, kochanie. Decyzja należy do ciebie.
Nagle poczułem obawy przed odrzuceniem. Nigdy dotąd nie towarzyszyły mi tego typu emocje. Nigdy nie zależało mi tak bardzo. Cholera, w wieku trzydziestu ośmiu lat, zdaje się, że pierwszy raz proponowałem kobiecie związek.
Gretchen nawet nie pytałem, czy zostanie moją dziewczyną, a stała się żoną...
– Chcesz oficjalnie być ze mną? Bez ukrywania się? Udawania, że... Że nic nas nie łączy? – dopytywała.
– Tak – potwierdziłem stanowczo. – Tamta zgraja i tak już wie. – Wskazałem na szklane drzwi. – Ale po powrocie do Stanów nie będę udawał ani niczego ukrywał. Jeśli też tego chcesz – dodałem, a ona wbiła wzrok w czubki swoich butów.
Zaniepokojony uniosłem jej brodę, zmuszając, żeby ponownie na mnie spojrzała. Wtedy dostrzegłem w jej oczach łzy. Kurwa... To jasne, że nie chciała takiego starucha.
– Myślałam, że... Że ty tego nie chcesz – wymamrotała ledwie słyszalnie. – Że nie jestem dla ciebie kobietą, tylko dzieckiem bez opieki, którym trzeba się zająć.
– Nie, Jasmine. Od początku traktuję cię, jak kobietę, którą chcę się zaopiekować, i z którą chcę być. Powinnaś to wiedzieć, zwłaszcza po tym, do czego dziś doszło. – Scałowałem z kącików jej oczu słone łzy.
– Oficjalnie? – upewniała się.
– Jeśli chcesz, to sobie to wytatuuję w widocznym miejscu – zaśmiałem się. – Oficjalnie, promyczku.
– Nie masz więcej miejsca na tatuaże – zachichotała i ścisnęła mocniej moją rękę.
– Mam jeszcze czoło. – Pogładziłem kciukiem wierzch jej dłoni. – Chodźmy, bo zaraz naprawdę będziesz musiała zostać moją pielęgniarką.
CZYTASZ
Miss Gold #4
ChickLitDwudziestoletnia Jasmine Gold, z pomocą Blacka - przyjaciela jej ojca, przenosi się z Edynburga do Bostonu, by rozpocząć studia. Wprowadza się do niewielkiego domku na przedmieściach, planując w spokoju poświęcić się nauce. Niewielkie osiedle, na kt...