Rozdział 14

4.2K 420 27
                                    

Aiden

Siedziała skulona na mojej kanapie i trzymała w dłoniach duży kubek kakao. Miała w sobie jeszcze tak wiele z dziecka, że przerażało mnie to, jak bardzo pragnąłem tej dziewczyny.
– Dlaczego mnie nie obudziłeś? – wymamrotała, a ja dopiero wtedy spostrzegłem, że przyglądała mi się smutno. – Przespałam prawie cały dzień.
– Najwyraźniej twój organizm tego potrzebował – odparłem i podszedłem do niej w kilku prężnych krokach. Ukucnąłem przy brzegu kanapy i naciągnąłem mocniej koc na jej ramiona.
– Tata nie zadzwonił – stwierdziła ze smutkiem. – Myślałam, że przyjedzie do mnie. Boję się, że coś się stało.
Z pewnością...
– Nie zamartwiaj się. Pewnie jego negocjacje biznesowe się przedłużyły – kłamałem.
– Pewnie tak. – Posłała mi blady uśmiech i poruszyła się nerwowo. – Jutro mam pierwsze zajęcia. Denerwuję się – przyznała.
– Przecież miałaś najlepsze wyniki w liceum. Poradzisz sobie, promyczku.
– Skąd wiesz, jakie miałam wyniki w liceum? – Spojrzała na mnie ze zmarszczonymi brwiami i podejrzliwą miną.
– Wystarczy wpisać twoje nazwisko w wyszukiwarkę, kochanie – odparłem pobłażliwie. – Na stronie szkoły jesteś wymieniona wśród najbardziej wybitnych absolwentów.
– Sprawdzałeś mnie? – jej ton pozostał ostrożny.
– Tak – przyznałem. – Musiałem wiedzieć, kto ma ochotę zabić mnie wzrokiem.
– Wcale nie chcę. – Naburmuszyła się.
– Chciałaś.  Przepraszam, mam nawyk sprawdzania ludzi, z którymi wchodzę w jakiekolwiek kontakty. Odchylenie zawodowe.
– Jakiekolwiek kontakty... – wymamrotała pod nosem. – Muszę wracać, żeby przygotować się na jutro.
Wstała powoli z kanapy, ale ja nie drgnąłem. Teraz moja twarz była idealnie na wysokości jej bioder i ciepłej, cholernie kuszącej cipki... Złapałem ją za pośladki, a ona pisnęła i wyrzuciła biodra do przodu. Wtuliłem nos tuż nad jej kobiecością, pragnąc zerwać z niej te cholerne spodenki i w końcu jej posmakować.
Zatopiła palce w moich włosach i pociągała za nie lekko. Doskonale wiedziała, czego chciałem. Nie odpychała mnie. Czekała, czy wykonam kolejny ruch.
– Odprowadzę cię – powiedziałem w końcu. – Po wykładach będziesz przychodzić tutaj. Będziemy ćwiczyć – dodałem, podnosząc się, ale nie wypuszczając z rąk jej kształtnych, pełnych pośladków.
– Ćwiczyć? – zapytała powątpiewająco.
Musiałem jej w końcu powiedzieć, co działo się w kampusach. Nie mogła iść tam z nieświadomością, choć wiedziałem, że wzbudzi to w niej strach.
– Musisz nauczyć się bronić, dlatego pokażę ci kilka chwytów i dam parę przydatnych wskazówek.
– Będziesz uczył mnie samoobrony? – wtrąciła, mocno zadzierając głowę.
– W kampusach Uniwersytetu Bostońskiego i Harvarda dochodzi do gwałtów. Wielu – poinformowałem ją niechętnie. – Musisz potrafić się obronić, gdyby ktoś chciał zaatakować ciebie.
– Skąd wiesz?
– Tak się niefortunnie składa, że pracuję w Uniwersyteckiej Policji.
– Na mojej uczelni? Dlatego proponowałeś, że będziesz zawoził mnie na zajęcia? – dopytywała, a w jej pięknych oczach rozbłysła nadzieja.
– Niestety nie – powiedziałem cicho i pochyliłem się do niej. – Współpracuję z tamtejszymi funkcjonariuszami, bo mamy wspólną sprawę, ale niestety nie jestem w kampusie Harvarda na stałe.
Otoczyła się ramionami, a jej dotąd zarumieniona twarz pobladła. Spodziewałem się takiej reakcji. Znów była śmiertelnie przerażona. Powinienem wysłać ją na terapię, bo z pewnością nie otrzymała żadnej pomocy psychologicznej, skoro nikomu nie powiedziała o tym, co się stało.
– To ja... Ja... – mamrotała i zrobiła kilka kroków w bok, żeby mnie ominąć.
Położyłem dłonie na jej skulonych ramionach.
– Przekujemy twój strach w siłę – zapewniłem. – Tylko musisz mi zaufać.
– Ufam – wyszeptała i niespodziewanie wtuliła głowę w moją pierś.
Objąłem ją mocniej i pogładziłem po lekko nastroszonych włosach. Wówczas uderzyła we mnie myśl, że mógłbym do tego przywyknąć. Jej obecność stawała się dla mnie czymś naturalnym. Wkroczyła do mojego życia niespodziewanie, niemal od początku sprawiając, że nie tylko jej pragnąłem, a chciałem, żeby ze mną została. Dla samej siebie i dla mnie.
Te przyjemną chwilę przerwał dźwięk jej telefonu. Wyswobodziła się z moich objęć i pochyliła nad stolikiem, na którym leżał.
– Moja mama – bąknęła i odebrała. – Cześć, mamo! – przywitała się radośnie, ale już po chwili mina jej zrzedła. Wyraźnie słyszałem płacz, dobiegający ze słuchawki.
Telefon wysunął się z jej drżącej dłoni, a ona spojrzała na mnie nieprzytomnie i zaczęła osuwać się na kanapę. Złapałem ją w pasie i położyłem na boku. Kręciła głową i bełkotała coś niewyraźnie. Podłożyłem pod jej nogi poduszki, a drżące ramiona przykryłem kocem. Wiedziałem, jakie informacje przyniosła jej matka, ale musiałem udawać zaskoczonego.
– Co się dzieje, aniołku? – zapytałem, gładząc jej bladą twarz.
– Mój... Mój tata... Zaraz zwymiotuję – jęknęła.
– Spokojnie. Oddychaj, promyczku. – Wyłącznie jej cierpienie powstrzymywało mnie przed uśmiechnięciem się na myśl, że jeden z jej koszmarów opuścił ten świat.
– Moja mama – wysapała. – On... Znaleźli mojego tatę w hotelu... On...
– Ciii – uspokajałem ją.
– On popełnił samobójstwo! – wykrztusiła i usiadła.
On chciał, żebyś ty je popełniła... Dostał to, czego chciał dla ciebie.
Rozpostarłem ramiona, a ona gwałtownie przywarła do mnie i zaczęła rzewnie płakać. Nie zasługiwał na jej łzy, ale ona o tym nie wiedziała. Żyła w przekonaniu, że ją kochał, a w rzeczywistości ważniejsze były dla niego pieniądze. Te same, które teraz ona po nim odziedziczy.
Podniosłem się, trzymając ją mocno w ramionach, a ona odruchowo oplotła mnie nogami w biodrach, przylegając do mnie ciasno całym swoim kruchym ciałem.
– Zostaniesz tutaj – zadecydowałem. – Nie możesz być teraz sama.
– Nie mogę nadużywać twojej gościnności – wymamrotała, z twarzą wciśniętą w moje ramię. – Muszę polecieć do mamy, nie mogę rozpocząć studiów, kiedy... kiedy...
– Polecę z tobą, ale ty wrócisz tu ze mną – powiedziałem tonem nieznoszącym sprzeciwu i wciąż trzymając ją na rękach, usiadłem i pozwoliłem, by ponownie wyrzucała z siebie ból.
Była słaba, wystraszona i załamana. Płakała z powodu kogoś, kto nie był godzien, by nazywać go ojcem. Nie wnikałem, czy jej matka wiedziała o jej krzywdzie, ale z pewnością była tak samo wyrachowana, jak ten skurwiel.
Była wrakiem człowieka i z pewnością nie była gotowa, żeby żyć normalnie. Próbowała brać na swoje barki zbyt wiele. Studia, odpowiedzialność za siebie, a jak się okazało, również za innych. Zasługiwała na więcej niż jakiś staruch z sąsiedztwa. Powinna otrzymać całe dobro, jakie nosił świat. Ja niestety byłem jego przeciwieństwem.
Wyczerpana zasnęła, co jakiś czas łapczywie zaczerpując powietrza. Wciąż była wczepiona we mnie, a kiedy się poruszałem, zaciskała mocno pięści na mojej koszulce, jakby chciała mnie zatrzymać. Jeszcze żadna kobieta nie była tak blisko mnie. Żadna nie łaknęła tak mojej czułości i dotyku. Nawet moja żona...

Miss Gold #4 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz