Rozdział trzydziesty drugi

749 32 3
                                    

Cornel

– Gdzie zamierzasz ją zabrać? – pyta mnie Graham, tata Ivy.

- Krótka wycieczka po stanach - uśmiecham się sztucznie, jestem zestresowany. Nie wiem co może mnie spotkać w tym szpitalu.

– Jedźcie ostrożnie – odpowiedział jedynie. Przytulił Ivy, a ona się zaśmiała.

– Tato nie jadę tam na rok.

– Wiem, ale właśnie zdałem sobie sprawę, że moja mała córeczka już nie jest taka mała – mówi. Słodkie... aż rzygam mój tata nigdy mi tak nie powiedział.

Ivy odkleiła się od ojca i poszła do auta, ostatni raz spojrzałem się na Grahama, a ten spojrzał na mnie nieufnie.

– Dbaj o nią – uśmiecham się na jego słowa.

– Będę jak nikt inny – zapewniam, a ten wskazuje ręką, że mogę już odejść.

Wsiadam do auta i odpalam je.

– Gotowa? – pytam, a Ivy przenosi swoje spojrzenie na mnie.

– Chyba nie – odpowiada. – Mam mieszane uczucia. Najpierw Emily jest moją przyjaciółką, potem pojawiasz się ty, a my od razu się kłócimy. Nagle ona przeprasza i trafia do szpitala.

– Czasami żałuję, że się tu przeprowadziłem – mówię i czuję jak Ivy wlepia we mnie swoi wzrok. – Zdjęcie sobie zrób, będzie na dłużej.

– Dlaczego żałujesz? – pyta.

– Przynoszę same problemy. Powinien sam na sam zmierzyć się z tym, ale nie potrafię – tłumaczę.

– Gdziekolwiek byś się nie przeprowadził to by szło dalej za tobą. Akurat prezentem dla mnie jest twoje pojawienie się. Przynajmniej często dostaje róże – muszę się zgodzić ze słowami Ivy.

Choćbym wyjechał do Chin to i tak by mnie znaleziono. To jest gorsze niż się wydaje. Sam nie wiem jaką maksimum osiąga kobieta, która nas nęka. Nie wiem na co ją stać, a ja nie chcę sprowadzać na Ivy niebezpieczeństwa. Nie zasługuje na to.

– Nie żartuje się z takich sytuacji, Ivy – mówię. – Od kiedy dostajesz róże?

– Od samego początku. Poza tym widziałam, że ty też dostajesz. Co jest z twoją pamięcią ostatnio? – pyta mnie.

Zmarszczyłem brwi na jej słowa. Jakie róże ja dostaję?

– Nie wiem o co ci chodzi, nieważne. Co powiemy im w szpitalu? Przecież przyjaciół nie wpuszczą - pytam się jej.

- Powiem, że jestem jej siostrą - uśmiecha się, jakby w jej głowie powstał jakiś plan.

I faktycznie tak było...

------

Dojechaliśmy na miejsce, szpital był ogromny. Wokół niego kręciło się bardzo dużo ludzi. Szpitale od dawna kojarzyły mi się źle i nigdy ich nie lubiłem. Można powiedzieć, że mam jakąś fobię, ponieważ jak tylko wejdę do szpitala to robi mi się słabo. Choćbym był śmiertelnie chory nigdy nie pójdę do szpitala.

Weszliśmy do tego koszmaru, a ja poczułem jak robi mi się słabo. Nie chciałem się przyznawać Ivy, że boje się szpitali.

- Cornel? Wszystko w porządku? - zadaje pytania.

- Ivy, ja się boje szpitali - wymamrotałem i byłem gotowy już upaść, jednak ktoś mnie złapał i posadził na krześle.

Na chwile straciłem kontakt ze światem. Ale po chwili wszystko wróciło do normy, gdyż poczułem pieczenie na policzku.

- Co jest? - zapytałem, otwierając oczy. Pierwsze co zobaczyłem to Ivy, ochroniarz i jakiś lekarz.

- Mówiłam, że zadziała? - uśmiechając się do siebie. - Dlaczego nie powiedziałeś, że boisz się szpitali?

- Nie myślałem, że to ważne. Poza tym nigdy nie zemdlałem było mi tylko duszno - opowiadam.

- Nie miał pan nigdy aż takich mocnych reakcji? - pyta mnie lekarz, a ja kiwam twierdząco. - To bardzo dziwne. Fakt mamy tutaj dużo ludzi, ale rzadko się zdarza żeby było duszno bo wszędzie jest klimatyzacja. Nie ma pan ostatnio jakiś dolegliwości?

- Nie, nie mam - od razu mówię, nie przypominam sobie żeby co mi dolegało.

- Ma zaniki pamięci - odpowiada Ivy.

- Bierze pan jakieś leki? - pyta mnie lekarz.

- Nie - odpowiadam.

- Jakieś choroby?

- Nie.

- W takim razie zabierzemy pana na badania krwi - mówi lekarz.

- Czy to konieczne? Nic mi nie jest, a my jesteśmy tutaj w specjalnej sprawie - pytam.

- Zamknij się i chodź - mówi Ivy i wyciąga rękę żeby pomóc mi wstać. Po tym wszystkim zapomniałem o mojej traumie przed szpitalami.

Ivy nie puściła mojej ręki. Doszliśmy do sali, gdzie pobierają krew.

- Pobiorę ci krew i możecie pójść odwiedzić kogo chcecie. Za jakąś godzinę wyniki powinny być gotowe - mówi lekarz, po tym jak skończył pobierać mi krew.

Wychodzimy z sali i Ivy znów łapie mnie za rękę, posyłam jej zdziwione spojrzenie.

- No co? Nie chcę żeby drugi raz mi tutaj rąbnął - śmieje się. Dochodzimy do recepcji.

- Dzień dobry, w której sali leży moja siostra Emily Ross? - zaczyna Ivy, recepcjonistka wpisuje coś w komputer.

- Pani Loren Lavigne? - pyta ją recepcjonistka, a ta kręci przecząco głową. - W takim razie nie mogę udzielić pani takich informacji. W karcie tej pacjentki wpisani są tylko jej rodzice oraz jej siostra Loren Lavigne.

- O matko! - krzyczy Ivy. - Z sali ucieka właśnie jakaś babcia na wózku!

- Bob znowu uciekł - stwierdza sama do siebie recepcjonistka. - To jest stary dziadek, też na początku myślałam, że to kobieta. Przepraszam państwo, ale muszę po niego iść.

Kobieta wzięła ze sobą ochroniarzy i poszła w głąb korytarza. W tym czasie Ivy szybko weszła za komputer.

- Drugie piętro, sala 144 - mówi i idzie w stronę windy.

- Nie wejdziesz na drugie piętro? - prycham.

- Ja wejdę gorzej z jakim dziwakiem co mdleje i ma zaniki pamięci - uśmiecha się.

W windzie było dużo osób więc się gnietliśmy w niej, ale cóż uroki szpitali.

Kiedy znaleźliśmy się na drugim piętrze zaczęliśmy poszukiwania sali numer 144.

- Teraz albo nigdy - mówi Ivy i wchodzi do środka. Ja podążam za nią.

Na łóżku leży Emily, ma wielki plaster na policzku i głowę owiniętą  bandażem. Kiedy nas zobaczyła uśmiechnęła się.

- Wiedziałam, że przyjedziecie. Siadajcie mamy czas - zabiera głos.

- Może najpierw powiesz nam jak się czujesz? - pyta ją Ivy.

- Dzięki waszej obecności czuję się dobrze. Muszę wam coś powiedzieć.

JLQalive

Cursed WindowOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz