Od rozmowy bliźniaków Lilianne rzeczywiście nie skupiała się już na odzyskaniu jej magii, zastępując to zgłębianiem interesujących ją sztuk - które nie potrzebowały różdżki - lub częstszą rozmową ze znajomymi.
Było to dla niej dziwne uczucie, tak angażować się w swoje życie towarzyskie, bo w dworze Croake'ów miała za towarzysza codziennej rutyny jedynie lokaja, który był zmuszony zachowywać dystans w stosunku do niej. Nawet się jej jednak spodobało - Fred i George byli jedynymi, którzy utrzymywali z nią przyjazne stosunki i nie byli zbyt nachalni. Lubiła ich towarzystwo. Jeśli zaś chodziło o chłopców, których spotkała w podróży do Hogwartu, po prostu ją ignorowali.
Do 31 października było bardzo spokojnie, większość uczniów zdążyła już popaść w rutynę szkolną. Za to po lekcjach w Samhain szkoła żyła głównie wizją uroczystości w Wielkiej Sali. Lilianne najchętniej wykreśliłaby ten dzień z kalendarza. Miała do niego dziwną, niewytłumaczalną zrazę, a powszechne uniesienie spowodowane tym świętem tylko umacniało to uczucie. Dziewczyny - pomimo, że przewidziana była tylko odświętna kolacja, bardzo chętnie przebrałyby się w jakieś wyszukane sukienki, a ich głównymi tematami do rozmowy były makijaż i strój. Lilianne uważała to wszystko za kompletną głupotę, chociaż miała świadomość, że trzeba się jakkolwiek prezentować, by nie zawieść dumy Domu Węża. Kultura była w Slytherinie bardzo pożądana, bo, jak się dziewczyna już przekonała, można było dużo z jej pomocą ugrać.
Z powodu wszechobecnego zamieszania Lilianne wstąpiła do dormitorium tylko raz, tylko, by się przebrać i odłożyć podręczniki. Od razu po tym wyszła do ich - jej, Freda i George'a - ulubionego pomieszczenia w szkole.
Trochę w opuszczonym lochu zmienili od września. Początkowo, gdy Lilianne pierwszy raz tam weszła, była to klasa bez ławek, a za to ze starymi materacami (podejrzewali, że ktoś rzucił na nie zaklęcie konserwujące, bo nie zniszczyły się zbytnio od upływu czasu) i kolekcją ubranych w różne, regionalne zbroje manekinów. Dodatkowo w kącie na komodzie leżały równie dobrze zachowane atrapy broni mugolskich; głównie mieczy i innych ostrzy, chociaż znalazły się również łuk czy kuszy. Trio szybko doszło do wniosku, że musiała to być klasa do zajęć z epoki średniowiecza, kiedy większość chłopców urodzonych w szanowanych rodach musiała posiadać wiedzę na temat walki wręcz. Lilianne stwierdziła, że szkoda, że takich zajęć nie było w ich planie lekcji - miałaby przynajmniej czym się bronić, gdyby ktoś zaatakował ją, a ona nie potrafiłaby nadal żadnych zaklęć.
Tamtego dnia mieli zaplanowane nic-nie-robienie, gdyż jej Gryfoni stwierdzili, iż zbyt się męczyli ostatnimi czasy. Cóż, żadne z trójki przyjaciół nie spodziewało się tego, co w rzeczywistości miało się wydarzyć.
•••
Severus szedł po korytarzu. Był w gorszym nastroju niż zwykle. Cholerny Albus! Dlaczego zawsze to właśnie on miał być na wszystkich posiłkach - szczególnie tych specjalnych - by pilnować tych bachorów?! Czy już nie miał przypadkiem wystarczająco pracy; robienie eliksirów dla Skrzydła Szpitalnego i próbowanie wbić cokolwiek do głowy nowym uczniom było tylko dwoma przykładami z wielu.
Jako Opiekun Slytherinu musiał być także na dzisiejszej uczcie; jednak wcześniej chciał zajrzeć do Hagrida, który obiecał załatwić mu z Zakazanego Lasu parę składników potrzebnych do Wielosokowego. Zatrzymał go, co zaskakujące, zdyszany Weasley.
-Panie profesorze!
Co on tu robi? Znowu wraz z bratem wybrali się do panny Croake?
Ukrył zdziwienie.
-Profesorze Snape, musi nam pan pomóc! - wydyszał, opierając rękę na kolanie.
-Weasley, jeśli to ma być jakiś żart... - groził.
CZYTASZ
Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo Riddle
FanfictionLilianne nigdy nie miała normalnego dzieciństwa i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, bo rodzice izolowali ją od wszelkiego świata. Dowiedziała się o tym zupełnym przypadkiem, a wraz z nią - dwójka nieprzyjemnie wścibskich rudych diabłów. Co jesz...