Rozdział 5.

277 15 0
                                    

   Wrzesień był bardzo rutynowy. Lilianne stwierdziła, że właściwie nudny, bo poza ćwiczeniem teorii rzucania zaklęć na lekcjach nie działo się zupełnie nic. Atak na nią powtórzył się parę razy, ale nie było to nic specjalnie wymyślnego. Na szczęście maści na siniaki od Madame Pomfrey było jeszcze dużo, inaczej wyglądałaby jak kryminalistka z horrorów, które czasem oglądała w dworze Croake'ów Diana.

Żarty bliźniaków Weasley nie skupiały się tylko na nich; choć rzeczywiście Ślizgoni byli głównym celem wszystkich wokół. Raz, gdy sprawili, że cały Dom Węża chodził w różowych ubraniach, stwierdziła, że muszą być naprawdę dobrymi czarodziejami. Po którymś ich wybryku doszła do wniosku, że trochę im nawet zazdrościła. Z jej różdżki nadal nie leciały nawet słabe iskry podczas wyczarowywania lumos.

Nie poddawała się jednak i ćwiczyła w nieużywanych klasach, aż w końcu jej się uda. Po jakimś czasie nawet obrazy podpowiadały jej wskazówki, lecz nadal nic się nie działo.

Podczas jednej takiej sesji w pierwszą sobotę października w klasie było nadzwyczajnie cicho; postacie z portretów gdzieś sobie poszły, a ona, naturalnie, nie miała żadnego innego partnera.

-Lumos, lumos, lumos - machała różdżką.

Szczerze mówiąc, bez kompanów - nawet na płótnie - nie miała zbyt dużo motywacji do ćwiczeń. Usiadła na materacu w rogu sali, podpierając głowę na dłoni. Zwyczajnie się jej już nie chciało. Od kilku dni przygotowywała się mentalnie na powiedzenie dyrektorowi, żeby ją odesłał do domu, bo tu nie pasuje.

Nagle koniec jej różdżki rozjarzył się dziwnym, żółtozielonym światłem. Zmarszczyła brwi. Wcale nie wypowiedziała inkantacji, a brzęczenie magii pochodziło nie z zaklęcia, tylko zza kolekcji stalowych zbroi, które wcześniej przestawiła w przeciwległy kąt pomieszczenia. Odłożyła różdżkę na materac i podeszła do źródła dźwięku.

-BU! - usłyszała, gdy metalowe posągi niespodziewanie spadły na boki, ukazując dwójkę roześmianych trzecioklasistów.

Prawie podskoczyła.

Dlaczego, ze wszystkich ludzi w Hogwarcie, musiałam natrafić akurat na Weasleyów? Przecież oni mnie wyśmieją, są w czarach po stokroć razy lepsi niż ja! - pomyślała z wstydem. - I dlaczego oni, do cholery, wyglądają tak dziwnie?

Istotnie, ich wygląd był bardzo ciekawy. Mieli na sobie stare poplamione łachmany, na głowy założyli zardzewiałe korony, a rękach trzymali takie same sosnowe kije.

-Co wy tu robicie? - zapytała niepewnie, nadal zerkając na ich ubiór.

-Odgrywamy pustelników! - stwierdził jeden dumnie, nie zwracając uwagi na jej niedowierzające spojrzenie.

Drugi przeszedł nad leżącą na ziemi zbroją, nie przejmując się bałaganem, który zrobili, po czym oznajmił;

-Szukamy jeszcze... Balladyny, Kirkora, Chochlika i Wdowy. Aliną będzie Angelina, Lee to Fon Kostryn, a Skierką Harry.

Zamrugała, zaskoczona, jednak zanim cokolwiek zdążyła powiedzieć, wyprzedził ją ten, który odezwał się jako pierwszy;

-Więc, szukamy jeszcze Malfoya, żeby mu powiedzieć, że będzie Chochlikiem. No i musimy znaleźć resztę postaci. Wiesz może, gdzie jest nasz ukochany wężyk?

Nieomal się zaśmiała. Dracon jako sługa Królowej jeziora Gopło? Musiała to zobaczyć! Zaraz jednak stwierdziła, że nie przeczytali tekstu zbyt dobrze.

-Chwila chwila, ale, skoro odgrywacie Balladynę, potrzebujecie jeszcze Goplany. No i... nie wiem, czy wiecie, ale pustelnik był jeden.

Obaj rudzielcy w tym samym momencie tak samo zmarszczyli brwi. Za wszelką cenę próbowała się nie zaśmiać. Byli doprawdy komiczni.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz