Rozdział 26.

160 12 0
                                    

   Te wakacje były... nieco dłuższe niżby Lilinne chciała. Najpierw spędziła ciekawe dwa tygodnie, mieszkając na Pokątnej i dorabiając na swoje przyszłe życie - nie tylko u Ollivandera, ale wieczorami także w lodziarni Florence'a. Tylko ci dwaj sprzedawcy chcieli się zgodzić na to, żeby ktoś nieletni nielegalnie pomagał im w pracy w zamian za małą, zawsze inną pensję.

U pana Ollivandera dostała stałe zadania na te dwa tygodnie i podczas gdy on tworzył nowe różdżki, wiedząc, że pod koniec wakacji przyjdzie tu mnóstwo nowych uczniów, ona doglądała sklepu i zajmowała się nielicznymi klientami. Po czasie przyzwyczaiła się do układu głównego pomieszczenia sklepu oraz magazynu, więc łatwiej jej było ogarnąć, co komu trzeba podać i gdzie ta rzecz leży.

U Florence'a z kolei zatrudniła się przez przypadek; pierwszego dnia wakacji Ollivander zauważył, że ta wchodziła do banku i, kiedy dowiedział się od niej, co właściwie tam robiła, zaproponował, że przedstawi właścicielowi lodziarni Ślizgonkę jako córkę znajomych i zapewni jej drugie źródło dochodów. W ten sposób, przeliczając wszystkie czynniki, zarabiała średnio 3 galeony dziennie i po tych dwóch tygodniach nadal zostawało jej do zapłaty za skrytkę 14 galeonów.

Potem pojawił się pierwszy problem. Nie wiedziała, jak dojechać do rezydencji Croake'ów, a obiecywała im w liście, że po tym czasie wróci tam, i to bez dnia zwłoki. Na szczęście to akurat udało się jej załatwić, bo właściciel sklepu z różdżkami opowiedział jej o czarodziejskim sposobie podróżowania, który nie był aportacją czy proszkiem Fiuu, tylko magicznym autobusem. Podobno wystarczyło tylko wystawić rękę magiczną nad ulicę, a miał pojawić się Błędny Rycerz. Tak nazywał się autobus. Niestety ta podróż uszczupliła jej budżet o cztery galeony i dwanaście sykli... oraz prawie spowodowała wymioty, bo kierowca nie potrafił jeździć i cały pojazd schylał się nad jezdnią w trakcie zakręcania.

Kiedy już dotarła do rezydencji, która była wcale nie w tak dalekiej odległości od Londynu, Croake'owie nie przywitali jej, tylko kazali przebrać się jej i zacząć sprzątać. Nie oczekiwała niczego innego.

W trakcie całego lata tylko trzy razy oberwała Cruciatusem. Właściwie Croake'owie kompletnie nie zwracali na nią uwagi, przez co mogła bez strachu o własne życie kontynuować swoje obowiązki domowe. Tylko kilka razy została zrzucona do piwnicy. Nie interesowali się nią, co było do nich niepodobne.

Jedyne co, to wymyślili w tym roku to był sposób na przywoływanie jej do porządku, kiedy ich zdaniem była zbyt rozkojarzona. To właśnie wtedy doświadczała najbardziej tego, że wszyscy trzej są czarodziejami. Z niewiadomych powodów wstrzymywali się zazwyczaj od używania magii - nie robili tego jednak, kiedy mieli ją ukarać. Co tym razem? A no legilimencja. Obaj dorośli Croake'owie, a zaraz potem ich córka, wchodzili niemal regularnie do jej umysłu. Nie powodowało to bólu, bardziej chęć zamordowania ich - prywatność była wtedy jedyną rzeczą, za którą tak bardzo tęskniła.

Szczęście w nieszczęściu, że nie oglądali jej wspomnień jakoś bardzo szczegółowo - to było tylko po to, żeby przypomnieć jej o swoich zadaniach lub zawstydzić - a skupiali się tylko na codziennym życiu w Hogwarcie, więc praktycznie nie było szans, żeby odnaleźli w jej umyśle wizję z Potterem czy wizytę w Banku Gringotta.

A jeśli mowa o jej wizji, przez całe wakacje wieczorami próbowała wywołać taką, ale dość istotnym problemem było to, że... nawet nie znała żadnej teorii. Co prawda Fred i George opisali jej, jak oni to robią, ale podejrzewała, że miała zbyt słabe relacje ze swoim bratem. W końcu podkreślili, że wszyscy magiczni bliźniacy potrafią je wywoływać przez to, że mają do siebie wzajemne zaufanie i przyjaźnią się. Żadnej z tych rzeczy nie było pomiędzy Lilianne Croake a Harrym Potterem. Chociaż może lepiej byłoby powiedzieć, pomiędzy Lily Euphemią Potter a Harrym Potterem.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz