Rozdział 23.

142 12 0
                                    

   Lilianne zdążyła się już przekonać, że pomysły bliźniaków zazwyczaj kończą się zwycięstwem, ale nie wiedziała, że aż tak absolutnym. Przez dwa dni od ich psikusa zacierającego ślady w Wielkiej Sali pozostała jakieś dwa gwizdki, których za nic nie można było odnaleźć, ponieważ coś tak małego było ciągle popychane przez uczniów i wciąż zmieniało swoje położenie. Dopiero Dumbledore, po pierwszym zdumieniu, zdołał znaleźć źródła dźwięku i, obłożone zaklęciem silencio, zostały skonfiskowane przez Filcha.

Drugi efekt psikusa było stosunkowo łatwo wyeliminować, w końcu pani Pomfrey miała leki na przeziębienie. Problemem było jednak to, że po jakimś czasie masa powróciła do postaci proszku i unosiła się ciągle w powietrzu, a to powodowało z kolei masową chorobę uczniów, którzy, nie znając żadnych na to przeciwzaklęć, przychodzili na posiłki. No i drugiego dnia już nie było leków.

Lilianne jako jedna z niewielu zaoferowała się do produkcji dodatkowych eliksirów u profesora Snape'a, w końcu częściowo żart był jej winą, a to on musiał wyposażać po godziach Skrzydło Szpitalne. Razem z kilkoma innymi starszymi Ślizgonami po zakończeniu lekcji przed Snape'a chodziła do jego klasy, gdzie na miarę potrzeb pani Pomfrey produkowali różnego rodzaju specyfiki. Opócz uczniów Domu Węża przychodzili czasem również Krukoni, ale nie zawsze. Ci woleli raczej siedzieć w Wieży Ravenclaw albo na błoniach, pomimo talentu do nauki w większości nie pociągały ich eliksiry.

Łącznie uczniów pomagających Mistrzowi Eliksirów było tylko jedenastu - jakaś jedna trzecia, jedna czwarta liczebności pojedynczej klasy - ale dzięki temu w ogóle dało się pracować. Ani razu nikt nie wysadził kociołka, może i było sztywno, ale nikt nie rozmawiał zbyt glośno, a Lilianne mogła się skupić na warzeniu. Po kilku takich godzinach dodatkowych zaczęła rozpoznawać twarze pracujących z nią osób, a także odnotowała, że te osoby zazwyczaj witają się z nią na korytarzu. Co prawda nie znała ich jakoś dobrze, ale potrafiła przynajmniej powiedzieć do nich po imieniu podczas szukania składników.

Według niej większości osób pomagających, takich szkolnych wolontariuszy, się to pomaganie opłaciło. Nie była głupia, widziała, że sama zdobyła wprawę w robieniu niektórych mikstur, a tym, którzy na pierwszych zajęciach uwarzyli coś niedokładnie, wychodziło już dużo lepiej - profesor Snape potrafił wyjaśnić, co poszło nie tak i jak to naprawić. Miała wrażenie, że z czasem zaczął traktować te godziny jako korepetycje i praktyki u Mistrza Eliksirów w jednym. Nawet skusiłaby się na stwierdzenie, że polubił ich - znacznie cichsze niż w zwykłej klasie - towarzystwo.

Bliźniacy Weasley, gdy dowiedzieli się, co takiego ważnego robi zamiast grania z nimi i resztą Gryfonów, z teatralnym zawodem stwierdzili, że ich Ślizgonka się kujonieje. Ale nie zaprzeczyli, kiedy powiedziała im, że ktoś musi posprzątać po nich bałagan. Nie spowodowało to też na szczęście zmniejszenia się częstotliwości ich spotkań. Jako, że Gryfonów w tym roku szkolnym nie czekał już żaden mecz, powrócili do organizowania swojej grupy dokształcania się, czy jakkolwiek inaczej by to nazwać.

Fred zajął się przekształcaniem zaklęć, tym razem w bardziej przydatny sposób niż sprawienie, żeby roślina była brzydka zamiast ładnej. Dał radę nawet przerobić urok zamykający colloportus na taki, żeby obiekt potraktowany tym zaklęciem nie otwierał się dzięki zwykłej alohomorze, ale pod wpływem wypowiedzianego hasła. Pracował jeszcze nad tym, żeby można było ustawić za każdym razem inne, ale i tak był na dobrej drodze do zakończenia tych prób. George za to, zainteresowany najbardziej eksperymentalnym zielarstwem, wyjawił im, że w trakcie ich podróży na trzecie piętro odkroił część macki Diabelskich Sideł (fu!) i zasadził, chcąc w przyszłości sprawdzać możliwości łowieckie tej rośliny. Oczywiście na przedmiotach, które nie żyją - obiecał jej, że nie będzie eksperymentował na zwierzętach dopóki nie będzie to całkowicie bezpieczne. Cóż, podejrzewała, że ewentualnie wziąłby jakąś mysz czy innego szczura, ale raczej też nie uśmiechało mu się robienie przypadkowo krzywdy jakimkolwiek zwierzętom.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz