Lilianne krążyła nerwowo po pokoju. To był jej ostatni dzień na Pokątnej, więc pan Garrick dał jej wypłatę i powiedział, że musi mieć chwilę czasu przed podróżą. Było południe, rano poszła do Banku Gringotta, by zostawić w swojej skrytce oszczędności, a teraz musiała tylko czekać na aktywowanie się świstoklika.
Od jej lekcji w terenie pan Garrick bez przerwy wpajał jej kolejną wiedzę, ale zapytany o to, czy naprawdę uważa ją za swoją praktykantkę, kazał jej zająć się sortowaniem drewna. Z powodu tej nowej wiedzy nie stworzyła już więcej różdżek - sprzedawca stwierdził, że jego uczennica nie może być zacofana względem uczennicy Gregorowicza, co sprawiło, że podejrzewała go o jakiś zakład z nim. Coś typu który praktykant będzie lapszy za rok, albo podczas następnego spotkania.
Przynajmniej w tym swoim szaleństwie zakładu pokazał jej zaklęcie, które transmutowało sztućce w specjalne narzędzia do obróbki drewna, i tym się pocieszała. W końcu w innym wypadku nie byłaby w stanie ćwiczyć podczas nauki w Hogwarcie.
Rzuciła szybkie tempus. Zostało jej kilka minut i dobijała ją świadomość tego, że po tym tygodniu spędzonym z całą okropnie nachalną, bardzo ślizgońską oraz arystokracką rodziną Nottów nie będzie absolutnie miała ochoty na rozmowy z kimkolwiek. Już i tak jakość jej życia znacząco zmalała, odkąd spotkała po raz pierwszy swojego brata w Dziurawym Kotle. Już dzień po tym, jak tam przyszedł, zaczął chodzić po sklepach, oglądać wystawy i kupować z nich co tylko popadnie, a także sprowadzać do swojego pokoju kolegów z Hogwartu, przez co non stop było tam głośno. Często też przesiadywał w lodziarni Florence'a, gdzie niby odrabiał esej na historię magii, w rzeczywistości dostając od niego zazwyczaj dodatkowy darmowy deser.
Na wyczarowanym zegarku wybiła czternasta; Lilianne chwyciła swój kufer, nałożyła maskę obojętności i dotknęła listu od Theodora Notta seniora, który miał być świstoklikiem aktywowanym na konkretną godzinę, zaprowadzającym ją do posiadłości jego rodu. Chwile później stała - lub bardziej chwiała się, na szczęście bez przewrotki - w przestronnym, tylko trochę mniejszym od Pokoju Wspólnego Ślizgonów salonie. Był utrzymany raczej w ciemnych barwach, głównie w odcieniach zieleni i srebrnego. Na ścianach miał zawieszone kilka oprawionych w ramkę obrazów, w tym tylko jeden portet, a także pergaminów z dokumentami lub wycinkami z gazet. Nie było to jednak zawieszone w takim stylu, jak w Hogwarcie, gdzie był prawie portret na portrecie, Merlinowi dzięki.
Gdyby miała wyjaśnić położenie najważniejszych mebli w tym pomieszczeniu, powiedziałaby, że za nią jest kominek - którym prawdopodobnie przybywali ci, którzy mieli dostęp do Sieci Fiuu - a przed nią dwie szare, dość długie kanapy, mogące służyć do jakichś spotkań, w których uczestniczyło wiele osób.
Właśnie na tych kanapach siedziała, rozmawiając, cała trójka Nottów. Najstarszy w nich podniósł się, widząc jej przybycie. Miał oczy i włosy niemal identyczne do tych Cantankerusa, ale postawę i rysy twarzy zdecydowanie bardziej podobne do tych Theodora. Patrzył na nią bez żadnych uczuć na twarzy, jednocześnie wyglądając, jakby patrzył się na nią z góry. To było normalne, szczególnie, że był tu gospodarzem.
-Na czas, panno Croake - skomentował. - Czy mogę mówić ci po imieniu?
Walka: START!
-Oczywiście. Lilianne Croake - przedstawiła się.
Nott VS Potter
1 : 0
wymuszenie uległości drugiej strony
-Theodor Nott senior. Niech ci magia przychylną będzie.
CZYTASZ
Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo Riddle
FanfictionLilianne nigdy nie miała normalnego dzieciństwa i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, bo rodzice izolowali ją od wszelkiego świata. Dowiedziała się o tym zupełnym przypadkiem, a wraz z nią - dwójka nieprzyjemnie wścibskich rudych diabłów. Co jesz...