Rozdział 28.

139 13 5
                                    

   Cały wrzesień i połowa października upłynęły spokojnie. Jedynym, o czym w szkole było głośno, był sposób dotarcia Harry'ego Pottera do szkoły, o którym Lilianne dowiedziała się stanowczo za późno; bliźniacy skutecznie trzymali ją z dala od wszelkich plotek na temat Chłopca, Który Przeżył. Mimo to uważała przylecenie do szkoły samochodem, które skończyło się rozbijajaniem go o Wierzbę Bijącą i napotkaniem patrolu Snape'a za całkiem zabawne.

Dwa razy w tygodniu Fred i George spotykali się z nią w Pokoju Życzeń, gdzie zazwyczaj Lilianne teleportowała się z pomocą Gburka, by nie chodzić po milionie schodów tylko po to, żeby z nich potem zejść. Ślizgonka najpierw przyswajała sobie konkretne zaklęcie z książek, które wypożyczyła z biblioteki, a następnie, kiedy już potrafiła je wykonać, prosiła Pokój Życzeń o zmianę wyglądu i stawała w walce z którymś z bliźniaków. Na początku, co jest dość oczywiste, przegrywała z nimi z kretesem, bo nie potrafiła odbić żadnego ich klątw, zazwyczaj Galaretowatych Nóg lub Bezustannego Chichotu, którą znaleźli w jakiejś mniej legalniej książce o żartach. Potem, kiedy już na dobre nauczyła się stawiać przed sobą tarczę, było jej zdecydowanie łatwiej używać innych uroków, zarówno defensywnych, jak i ofensywnych. Mimo to nadal szukała rozwiązania, jak mogłaby stać się w tym lepsza: nawet ze znajomością protego nie potrafiła wygrać z chłopakami więcej niż dwa razy w tygodniu. To było bardziej szczęście niż umiejętności.

Jakoś na początku października zaczęła interesować się innym aspektem magii. Już w wakacje myślała o tym, jak mogłaby się obronić przed atakami napływu wspomnień wywoływanymi przez Croake'ów. Nigdy więcej nie chciała przez to przechodzić.

Wypożyczyła więc jeszcze kilka ksiąg, na co pani Pince skomentowała pod nosem, że tym uczniom to zawsze mało, a jak przychodzi do esejów to nagle nic nie wiedzą. Jednak to, czego chciała się nauczyć, było trudne. Dowiedziała się, że zaklęcie legillimens jest z dziedziny legilimencji, której można przeciwdziałać, stosując oklumencję. Było to, można powiedzieć, zamykanie swojego umysłu na wpływ innych.

Problem tkwił jednak w tym, że każdy czarodziej miał własny, indywidualny sposób ochrony; niektórzy mury, inni niebezpieczne zwierzęta, ewentualnie osoby, które chroniły je przed atakami obcych, a ci najbardziej potężni mogli do woli przekształcać tą formę. Większość czarodziei odkrywała swoją formę w przeciągu roku i uczyli się oklumencji do dobrego poziomu w ciągu dwóch innych lat, a ona potrzebowała tego na następne wakacje.

Jedynym sposobem na zrobienie tego szybciej była interwencja Mistrza Legilimencji, jeśli jakiś się znajdował w pobliżu. Taki ktoś miał możliwość wejścia do umysłu tego, który chciał się nauczyć oklumencji i znaleźć mu formę, którą przybiera jego postawa obronna. Wtedy jednocześnie pomagał mu zrozumieć zasady, jak działa ludzki umysł, przez co nauka przebiegała sprawniej. Jedynym możliwym Mistrzem Legilimencji, jakiego znała, był Severus Snape, więc po długim rozmyślaniu, czy na pewno będzie to konieczne, stwierdziła, że pójdzie do niego, jeśli jej się nie uda nawet przybliżyć do swojego celu.

Medytowała więc przez okrągłe dwa tygodnie, leżąc wieczorem w łóżku i próbując oczyścić umysł ze wszystkich myśli oraz dotrzeć do tego, jak on właściwie wygląda. Jeśli można to nazwać medytowaniem, bo do niczego właściwie nie doszła. Czuła się tylko jak kretynka, bo cały czas nie spała, żeby wpatrywać się w sufit lub w ciemność, po zamknięciu oczu.

Po dwóch tygodniach codziennych ćwiczeń bez rezultatów postanowiła, że zapyta się Snape'a o pomoc po kolacji. Kiedy skończyła jeść, poszła do Pokoju Wspólnego po książkę, którą się wspomagała i wróciła pod jego gabinet. Była pewna, że nauczyciel skończył już posiłek, więc niepewnie zapukała.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz