Severus usiadł w swoim fotelu, wzdychając. Nie chodziło o schodzenie z siódmego piętra do lochów, chociaż to także nie było jego ulubionym zajęciem. Miał na myśli raczej oglądanie i radzenie sobie z wiecznymi problemami jego uczennicy, która pod tym względem mogłaby rywalizować z Potterem.
Nawet nie był zaskoczony, gdy któryś Weasley poinformował go o kłopotach jego podopiecznej z wykonaniem zaklęcia lumos. I siłą woli nie skomentował tego, że ukryli się we trójkę na drugim krańcu zamku, w pokoju, który, jak powiedział mu Gryfon, pokazywał się tylko im - i jemu, najwyraźniej. Uznał to za swego rodzaju wyróżnienie, ale zastanawiał się, jaki jest sens zabezpieczania pomieszczenia w ten sposób, że może tam wejść Największy Postrach Hogwartu.
Pokręcił głową, odrzucając swoje bezsensowne rozmyślania na bok i skupiając się na tym, co uznał za ważne - mianowicie relacje jego Ślizgonki z dwoma Gryfońskimi żartownisiami, którzy, choć nie traktowali innych tak, jak huncwoci, nadal przypominali mu koszmar własnych uczniowskich lat.
Musiał z niechęcią przyznać, że widział skutki tej relacji, a na dłuższą metę dawały więcej korzyści niż strat. Już wcześniej zauważył, że Croake ogólnie była bardzo nieśmiała, wręcz wycofana - co uznał za następstwa traktowania jej w domu, gdzie nawet nie mogła mieć swojego zdania. Tylko czasem miała chwile pewności siebie, a podejrzewał, że wszystkie były choć trochę upozorowane. To było na tyle Ślizgońskie, że według niego zasługiwała już na miano uczennicy Domu Węża, jednak nadal miała znaczne braki. Takie... odpały, bo ciężko je inaczej nazwać, były bardzo rzadkie i minimalnie długie. Po tym, jak zaczęła się dogadywać z Weasleyami, stawały się coraz bardziej dla niej naturalne.
Tego wieczoru po raz pierwszy usłyszał, jak zdobyła się na jawny sarkazm. To był moment, w którym przestał się martwić o jej psychikę. Od pechowego wieczoru, kiedy zajrzał w jej umysł, zastanawiał się, czy nie będzie musiał interweniować - na szczęście dla jego wolnego czasu, Fred i George Weasleyowie zajęli się tym w swój, jakby nie patrzeć, skuteczny sposób.
Skoro sama zdołała zacząć, uda jej się to skończyć.
Postanowił, że będzie trzymał się tego stwierdzenia, myśląc o poprawianiu jej zdrowia psychicznego.
Dopóki nie zacznie psocić, wszystko będzie dobrze.
•••
Przez następne dwa miesiące Lilinne znów zdążyła popaść w rutynę. Rano chodziła na śniadanie do kuchni, potem - w ciągu tygodnia roboczego - na lekcje. Podczas przerwy obiadowej, którą spędzała zazwyczaj w Wielkiej Sali (nie chciałoby jej się schodzić do lochów po Transmutacji czy lekcji latania), najczęściej odrabiała zadane w pierwszej części dnia prace. Wieczorem, w trakcie kolacji, schodziła do kuchni i jadła tam w spokoju posiłek, w międzyczasie odrabiając resztę esejów. Następnie odwiedzała swoje dormitorium i albo czytała dokumenty z Gringotta, albo wołała Gburka, by przeniósł ją do Pokoju Życzeń. Tam powoli ćwiczyła przenoszenie przedmiotów z jednego kąta pomieszczenia do drugiego - zaklęcie windgarium leviosa mogło co najwyżej podnieść ją w powietrze, a Pokój był w stanie zaamortyzować upadek z wysokości.
Kiedy po dwóch tygodniach ćwiczeń była w stanie całkowicie kontrolować lot pióra, książki czy młotka (i tak, Pokój Życzeń był w stanie wyczarować najprostszy mugolski młotek), przeszła do kolejnego zaklęcia; nox. Polegała w tym głównie na którymś z chłopaków, który akurat wziął jej różdżkę i rzucił nią lumos, które potem ona zgaszała. To było łatwe, więc już po czterech dniach ponownie spróbowała zapalić światełko na końcu różdżki. Udało się za trzecim razem, ale szybko zgasło. Lilianne stwierdziła niechętnie, że to pewnie przez jej obawy o oparzenie się i próbowała dalej. Po kolejnym tygodniu była w stanie wywołać światło i utrzymać je przez jakieś dwie minuty, co uznała za połowiczny sukces.
CZYTASZ
Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo Riddle
FanfictionLilianne nigdy nie miała normalnego dzieciństwa i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, bo rodzice izolowali ją od wszelkiego świata. Dowiedziała się o tym zupełnym przypadkiem, a wraz z nią - dwójka nieprzyjemnie wścibskich rudych diabłów. Co jesz...