Rozdział 34.

119 11 2
                                    

   Lilianne nie była w stanie stwierdzić, gdzie podziały się następne cztery miesiące. Od czasu spetryfikowania Prawie Bezgłowego Nicka i Justina Fletcheya nikt nie został zaatakowany, więc życie szkoły powróciło do zwykłego rytmu. Większość szkoły zakładała, że potwór z Komnaty Tajemnic po prostu zdechł albo postanowił żywić się zabitymi kogutami Rubeusa Hagrida, gajowego. W lutym Lockhart zorganizował walentynki, a Granger, która na dwa tygodnie trafiła z niewiadomych powodów do Skrzydła Szpitalnego, wyszła z niego całkowicie zdrowa i przez kolejny miesiąc dyskretnie Ślizgonkę obserwowała. Najwyraźniej coś chodziło jej po głowie, Croake nie zamierzała jednak o tym myśleć za dużo.

Jeśli chodzi o ich spotkanie w łazience Jęczącej Marty, napomknęła bliźniakom o tym, że ich przyjaciel, brat i jego przyszła dziewczyna robili nielegalnie Eliksir Wielosokowy, ale dodała też, że szatynka otrzymała już swoją karę za sprowadzanie chłopaków do łazienki dziewczyn; bo była pewna, że jej wizyta w Skrzydle Szpitalnym nie była przypadkowa i coś musiało pójść nie tak.

W marcu całą szkołę obiegła wiadomość o mandragorach, które były już w miarę bliskie momentu, w którym można było je wyciągnąć z ziemii - kilkanaście z nich zaczęło już krzyczeć. Lilianne to jakoś nie ruszyło, nikt, kogo znała nie padł ofiarą napaści, ale wiele uczniów z tego powodu nękało profesor Sprout o termin wysadzania. Niestety dla tych osób, mówiła tylko: [Od momentu, kiedy zaczną przeskakiwać do siebie z doniczki do doniczki, będziemy mieli pewność, że są już dojrzałe]. Croake nie dziwiła się jej, bo z tego, co zapamiętała, każda mandragora dorastała we własnym tempie i rośnięcie mogło jej zająć od czterech do siedmiu miesięcy.

Jak Lilianne w rzeczywistości zwyczajnie olała sprawę mandragor, tak nie mogła zrobić tego z wyborem dodatkowych przedmiotów, których będzie się uczyć w trzeciej klasie. W ferie wielkanocne każdy drugoroczny musiał wziąć z Pokoju Wspólnego swojego Domu karteczkę z wypisanymi wszystkimi przedmiotami, które można wybrać i podpisaną oraz z zaznaczonymi zajęciami oddać po przerwie Opiekunowi Domu.

W sprawie tej decyzji poszła po poradę do bliźniaków; oni bardziej od niej zdawali sobie sprawę z rzeczywistych umiejętności przekazywania wiedzy nauczycieli i przydatności danego przedmiotu. Dowiedziała się, że profesor Trelawney, od wróżbiarstwa, jest ostro stuknięta, jak to stwierdził Fred, więc nie zaznaczyła tych zajęć. Chociaż i tak pewnie nie przypadłyby jej do gustu, bo miała analityczny umysł i wolała nie zdawać się na przypuszczenia wymyślone po zobaczeniu fusów w filiżance po kawie.

Lilianne już po chwili namysłu uznała, że numerologia była dużo bardziej pasującą do jej sposobu myślenia wersją wróżbiarstwa i postawiła obok niej ptaszek. Następnie stwierdziła, że mugoloznawstwo jest jej niepotrzebne, bo dorastała w świecie mugoli, więc nie zdecydowała się na ten przedmiot. Nie była pewna co do opieki nad magicznymi stworzeniami; co prawda interesowały ją magiczne zwierzęta, ale miała wrażenie, że więcej się nauczy z książek niż na lekcji, bo w następnym roku stanowisko profesora od tych zajęć miał przejąć gajowy. Zostały jej więc jeszcze starożytne runy, które zaznaczyła, ponieważ mogły się jej kiedyś przydać; czarodzieje znacznie częściej wymyślali zastosowania języków wymarłych niż mugole, co było widoczne na przykład w zaklęciach, których większość z inkantacji brała się z łaciny lub starożytnej greki.

Co prawda dla niej wybór był prosty, jednak widziała czasem, jak uczniowie z jej rocznika chodzą i pytają się wszystkich dookoła o porady. Miała wrażenie, że dla Longbottoma była to najtrudniejsza decyzja na świecie, bo był bliski zapytania o zdanie jej, jako najmniej aktywny Ślizgon z ich roku, jeśli chodzi o kpiny z innych.

Croake oprócz zadań domowych, uczenia się do sprawdzianów oraz egzaminów końcowych, organizowała sobie również czas na naukę oklumencji. Była już w stanie poruszać się w swoim umyśle, który, co dziwne, nie miał określonej formy jak większość. Udało jej się doczytać, że osoby, które w przeszłości doznały zaburzeń umysłu - naturalnych lub wywołanych przez innego człowieka - lub te, które nie miały w życiu ważnego priorytetu i bardzo dużo myślały, mogą mieć umysł albo bez absolutnie żadnej formy, albo zmieniać tę formę dowolnie. Tłumacząc to wizualnie, wspomnienia każdego człowieka połączone są ze sobą nićmi myśli. Im grubsze są te nicie, tym większe jest przekonanie właściciela umysłu, że te przekonania są prawdziwe.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz