Rozdział 35.

121 13 1
                                    

   Lilianne akurat przysypiała na Historii Magii, próbując z bliźniakami przesyłać sobie przez ścianę liściki znalezionym przez siebie niedawno zaklęciem, kiedy zdarzył się kolejny atak. Uczniowie z każdej części zamku nagle zostali poinformowani przez magicznie zwielokrotniony głos profesor McGonagall, że wszyscy mieli natychmiast wrócić do swoich dormitoriów.

W klasie zapanował chaos; niektórzy, nie wiedząc co robić, po prostu rozglądali się wokoło i czekali na tego, który pierwszy cokolwiek zrobi, niektórzy pakowali szybko do toreb swoje pergaminy, ale większość uczniów obudził dopiero ten komunikat i nie byli w stanie stwierdzić co się dzieje. Profesor Binns też zresztą zachowywał się tak, jakby dopiero co się wybudził z porządnej drzemki, co ją niezwykle rozbawiło.

Szybko przywołała się do porządku; coś musiało się stać, i to bardziej poważnego niż zwykłe spetryfikowanie. Wiedziała też, że Harry Potter i Ron Weasley z jakiegoś powodu nie stawili się na lekcji, więc była szansa... bardzo mała, ale jednak... że jej braciszek został zaatakowany. Z czystej ciekawości (nie, żeby kiedykolwiek interesował ją jego stan) podzieliła szybko swoją świadomość pomiędzy dwie perspektywy widzenia.

Niestety żył. I miał się chyba dobrze, bo właśnie chował się w szafie pokoju nauczycielskiego. Wróciła całkowicie do swojego ciała i zauważyła na swoim biurku pierwszą niespaloną, nierozerwaną na strzępy i nierozmazaną wiadomość od bliźniaków: Zmień krawat na czerwony, weźmiemy cię do nas.

Dla niej było to bardzo wygodne. Chociaż w Pokoju Wspólnym Ślizgonów na pewno znalazłoby się kilka osób, które wiedziały o incydencie coś więcej, dużo przyjemniejsza była dla niej rozmowa z Fredem i Georgem Weasleyami niż z Cantankerusem i Theodorem Nottem.

Słyszała jak za ścianą uczniowie pośpieszani przez nauczyciela odsuwają krzesła i wychodzą szybko na korytarz, przetransmutowała więc swój krawat oraz herb na mundurku na kolor przynależny do Gryffindoru. Następnie, włożywszy pergamin, podręcznik i pióro z atramentem do torby, skierowała się do wyjścia. Na szczęście nie była pierwsza i niektórzy już to zrobili, bo gdyby to ona zaczęła, to na nią byłaby skierowana cała uwaga.

Widziała wzrok Theodora, który chyba jako jedyny zauważył, że nagle zmieniła Dom, nie odezwała się jednak ani słowem. Na korytarzu dołączyła do tłumu uczniów podzielonego tylko pod względem koloru na szatach. Ten chaos ułatwiał jej nieco zadanie dołączenia do bliźniaków, bo była pewna, że pośród wysokich czwartoklasistów, nawet z herbem Gryffindoru na ubraniu, bardzo by się wyróżniała.

Znaleźli ją szybciej niż ona ich, prawdopodobnie dlatego, że ona nikogo tu nie kojarzyła i musiała sprawdzać tożsamość każdej napotkanej twarzy. A jak się przywitali? Wisisz nam piwo w Hogsmeade! Dla jasności, założyli się z nią wcześniej, że ten, kto pierwszy prawidłowo wyśle wiadomość, ma w następnym roku finansowaną przez drugą stronę wycieczkę do Hogsmeade.

-Niech wam będzie - mruknęła. - Do czego byłam wam potrzebna, diabły wcielone?

-A musimy mieć powód...

-Żeby z tobą rozmawiać?

Przewróciła oczami.

-Może i dałabym się na to nabrać, kiedy bym was nie znała. Przecież mogliście to zrobić w dowolnym momencie.

Patrzała z lekkim uśmiechem, jak zgrywają zranionych jej słowami.

Ciekawe, czy ja i Potter też moglibyśmy być tacy zgrani - przyszło jej nagle do głowy, ale szybko odgoniła tę myśl.

Obiecała sobie wcześniej, że nie będzie więcej zazdrosna o coś, co dotyczyło jej brata. Najlepiej byłoby, gdyby wcale o tym nie myślała, ale to akurat było niezwykle trudne. Jej życie potoczyło się tak, a nie inaczej, i nic z tym nie zrobi - tak przynajmniej sobie to postanowienie tłumaczyła.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz