Rozdział 21.

133 11 1
                                    

   Minerwa McGonagal zdziwiła się, słysząc, jak lojalni potrafią być bliźniacy Weasley. O ich wybryku związanym z przyprowadzeniem pierwszorocznej Ślizgonki na trening Gryfońskiej drużyny quidditcha dowiedziała się tylko, że to nie był pierwszy raz. Co więcej! Reszta Gryfonów wiedziała o tym, i podobno nie protestowała. Minerwa podejrzewała, że to akurat było prostym kłamstwem wychodzącym wprost z ust Freda Weasleya. Lub George'a. Nie to, żeby nauczycielka ich rozróżniała.

Westchnęła, kiedy nic więcej nie chcieli wyjaśnić.

-Czyli nie widzicie nic dziwnego ani niepokojącego w tym, że uczennica ze Slytherinu może poznać waszą taktykę na mecze quidditcha, panowie Weasley? I wydać ją kapitanowi drużyny Slytherinu? - upewniła się, patrząc na nich tak samo surowo jak zwykle.

Merlinie, jest piątkowe popołudnie, a ja zamiast zajmować się obowiązkami, rozmawiam z Weasleyami nie na temat ich żartów - myślała, ta sytuacja była nieco nierealistyczna.

-Nie, pani profesor! - zaprzeczył wesoło jeden z nich.

-Ani trochę - pokręcił głową drugi, bardzo ostentacyjnie nie wiedząc, o co chodzi.

Znów westchnęła:

Kiedy oni stali się tak dojrzali i niedojrzali jednocześnie?

Ale na głos powiedziała coś innego, nie mogła zrzucić fasady surowej wicedyrektorki.

-Dobrze. Skoro tak uważacie, a reszta drużyny rzeczywiście - tu spojrzała się na nich przeszywającym wzrokiem - nie ma z tym problemu, to proszę bardzo. Panna Croake może brać udział w treningach, ale weźcie również pod uwagę to, że musi nadrobić naprawdę dużo materiału, u mnie, jak i u innych nauczycieli, zaczęła zdawać dopiero zaklęcia poznane w październiku. Dodatkowo jest zobowiązana jako uczeń do odrabiania prac domowych na bieżąco, a te zajmują nieco czasu. Proszę, żebyście mieli to na uwadze.

Zawiesiła na chwilę wzrok na twarzach Weasleyów, by upewnić się, że zrobią coś w tym kierunku.

-Tak jest, pani profesor! - odpowiedzieli obaj i udali salut, jednocześnie wstając. - Możemy iść?

-Możecie.

Ci na jej niemal przewrócili krzesła, na których wcześniej siedzieli i - specjalnie, Minnie była tego pewna - zaczęli kłócić się o to, który pierwszy wyjdzie. Ona za to zaczęła się w tamtym momencie zastanawiać nad sensem istnienia jej Domu w Hogwarcie, który najwyraźniej był przeznaczony do tworzenia problemów. Nie dość, że do Gryfonów trafili wcześniej Fred i George Weasleyowie (a jeszcze wcześniej ich poprzednicy, Huncwoci), to w tym roku namieszał również pan Potter, który dostał się do drużyny od razu, już na pierwszej lekcji latania. A, i jeszcze ona: Minerwa McGonagall, opiekunka całego, niezbyt inteligentnego Gryffindoru, która właśnie zamierzała zniszczyć swoją przewagę, jaką dostała od losu na boisko tylko i wyłącznie przez przeklętą cechę, jaką była honorowość.

Kiedy drzwi gabinetu ostatecznie zostały niemal wyważone, bliźniacy wypadli przez nie na korytarz, a McGonagall [ moja przyjaciółka, czytając tylko ze trzy słowa, wyrwała mi kartkę i dopisała: zrzygała się na nich i poszła dalej, jak gdyby nigdy nic] zamknęła je za nimi, wreszcie mogła zrobić coś iście [a tu: miłego jak przytulasek] Gryfońskiego, co planowała od momentu zobaczenia uczennicy nazywającej się Lilianne Croake na miotle.

Wzięła do ręki proszek fiuu i wrzuciła go do swojego kominka. Następnie powiedziała „gabinet Severusa Snape'a" i weszła w płomienie. Jako jedna z nielicznych miała dostęp do kwater Największego Postrachu Hogwartu, jeśli tylko ten wyczuje, że to akurat ona do niego fiuka. Zazwyczaj nikt nie mógł nawet wysłać do niego wiadomości tym sposobem, ona miała jednak ten przywilej ze względu na zaufanie, jakim ją darzył. Ośmielała się nawet po cichu twierdzić, że ufał jej bardziej niż Albusowi  - jego również nie wpuszczał tą drogą do kwater.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz