Rozdział 10.

215 13 3
                                    

   Lilianne chodziła po chodnikach mugolskiej części Londynu. Snape powiedział jej, że wejście do Dziurawego Kotła jest tak samo nieschludne jak wnętrze - i w niczym tak naprawdę jej to nie pomogło, bo w środku nigdy nie była. Na szczęście wśród różnych kolorowych witryn sklepowych nietrudno było zobaczyć zaniedbane miejsce, którego nazwa trzymała się w powietrzu dzięki jednemu sznurkowi.

„Pub & motel pod Dziurawym Kotłem" głosił szyld, który istniał prawdopodobnie od kilkudziesięciu lat. Lilianne zauważyła, że powinni to zmienić - aktualną nazwą był po prostu „Dziurawy Kocioł".

Od razu, gdy weszła do lokalu, w oczy rzucił jej się stary, bezzębny i łysy mężczyzna stojący za barem. Nie było tutaj dużo ludzi, właściwie oprócz barmana i grupki podejrzanie czerwonych na twarzy czarodziejów nie było nikogo. Podeszła do starca, podejrzewając, że to właśnie był ten Tom, właściciel.

-Dzień dobry - zaczęła głosem niewinnej dziewczynki. - Pan nazywa się Tom?

Barman skinął powoli głową, dziwnie się na nią patrząc. Lilianne zgadła, że dziewczynka wyglądająca jak pierwszoroczna uczennica Hogwartu nie była w jego pubie w czasie przerwy świątecznej normalnym widokiem. Zresztą trudno nazwać to normalnym, skoro wcześniej jedynymi gośćmi byli pijani czterdziestolatkowie z wyraźnymi problemami psychicznymi.

-Profesor Snape mówił, że wynajął tutaj pokój na ferie.

-Nazwisko? - odburknął, chociaż widać było, że już wie, o kogo chodzi.

-Croake, proszę pana - uśmiechnęła się lekko.

Odkąd pamiętała, aktorstwo przychodziło jej naturalnie. W szkole magii tylko praktykowała i ulepszała tą sztukę, grając zagubioną lecz bardzo inteligentną dziewczynkę z rodziny mugoli. Mogła nawet powiedzieć, że jest dumna ze swoich postępów w tym polu. A bardzo rzadko była w stanie się aż tak docenić. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że miała mocno zaniżoną samoocenę i to był jeden z wielu skutków jej wychowania.

-Tak, coś w liście wspominał - stwierdził starzec, wyciągając w jej stronę klucz. - Pokój numer trzynaście, pierwsze piętro po prawej. Śniadania są tu o siódmej, obiady o piętnastej a kolacja o dwudziestej pierwszej. Zakładam, że chcesz posiedzieć na Pokątnej, więc za pierwszym razem pokażę ci kombinację do wejścia. Potem musisz sobie radzić sam.

Zamrugała zaskoczona. Mimo, że miała krótkie włosy, nikt jej wcześniej nie pomylił z chłopakiem. Chciała go poprawić, jednak miała świadomość, że to równie dobrze mogło być zrobione z premedytacją.

-Dobrze, proszę pana. Dziękuję.

Zabrała w dłoń klucz, a w drugą złapała uchwyt walizki i tak, wciągając bagaż na kolejne schodki, weszła na piętro. Nietrudno było zauważyć czarne drzwi z wyrytym numerem trzynaście - a oprócz niego widniało tam jeszcze mnóstwo obraźliwych napisów. Rozejrzała się po klatce schodowej i stwierdziła, że ta liczba naprawdę może być pechowa, bo żadne inne drzwi nie były tak zniszczone. Wzruszyła ramionami. Jej to maprawdę nie stanowiło różnicy.

Przekręciła więc kluczyk i otworzyła pokój. Był nieco klaustrofobiczny, ale pomieszczenie, w którym spędziła połowę swojego życia także takie było. W prawym roku stało proste, sosnowe łóżko, naprzeciwko niego były drzwi do malutkiej łazienki a na środku ściany przeciwległej do wejścia było okno. Lilianne mimowolnie się wzdrygnęła, gdy zobaczyła ślady zeschniętej czerwonej posoki tuż przy progu. Szybko zamknęła za sobą drzwi na klucz i zastawiła starym krzesłem, które leżało przewrócone przy łóżku. Nie chciała, by ktokolwiek naruszał jej prywatność i dlatego zastosowała dodatkowe zabezpieczenie. Co prawda nie uchroniłoby to jej od alohomory, zaklęcia otwierającego, jednak dawało jej liche poczucie bezpieczeństwa.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz