Rozdział 25.

145 14 1
                                    

   Lilianne dochodziła właśnie do powozów, które przed wakacjami wiozły uczniów Hogwartu do stacji w Hogsmeade. Dowiedziała się od Freda i George'a, że na pierwszym roku co prawda do Hogwartu płynęło się łódkami, ale wracało już pojazdami, które jechały na swoich kółkach bez silnika ani koni - chociaż miała swoje podejrzenia, że jednak jakieś zwierzęta musiały je ciągnąć, bo w końcu na przodzie każdego wózka znajdowała się uprząż, która poruszała się, gdy te jechały.

Ślizgonka dostała wcześniej zaproszenie od bliźniaków do ich powozu (to znaczy została przez nich przegłosowana w tej kwestii) i na szczęście nie musiała szukać go daleko, bo w jednym z pierwszych pojazdów wybuchł właśnie jakiś brokatopodobny proszek. Westchnęła. A czego innego miałaby się niby po nich spodziewać? Dobrze, że nauczyła się wcześniej na szybko zaklęcia oczyszczającego powietrze - dzień przedtem została zaatakowana przez taką właśnie substancję, przez co nic przez godzinę nie słyszała. Jak się dowiedziała od twórców, to był prototyp, mający w przyszłość przeszkadzać podglądać i podsłuchiwać komuś, kto został tym proszkiem obsypany. Niestety w tym momencie działał on absolutnie na wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu, a oprócz nieco migotającego światełka w ogóle nie działał na wzrok.

W sumie to i lepiej - uznała - bo nie mogłabym też wtedy nic widzieć.

Wykonała zaklęcie i dopiero wtedy weszła do powozu.

-Myślisz, że się nabrała? - usłyszała szept Freda.

Najwyraźniej też wpadli na pomysł ochronienia się kulkami czystego powietrza, wykorzystując to samo zaklęcie co ona.

-Nie ma szans - odszepnął mu George. - Sam widziałem jak ćwiczy pure.

Słowo pure oznaczało po łacinie czysto, więc zostało użyte jako inkantacja tego uroku.

-Nie nabrałam się - powiedziała zadowolona, częściowo chcąc wzbudzić w nich zawód, a częściowo dla własnej satysfakcji. - Sami mówiliście, że już nawet myślimy tak samo, a ja na waszym miejscu zasadziłabym tu pułapkę - mówiła, ustawiając kufer w taki sposób, żeby nikomu nie zawadzał i siadając na miejscu.

-Nasza Ślizgonka będzie w przyszłości geniuszem zbrodni... - stwierdził Fred, ocierając z oka wyimaginowaną łzę wzruszenia.

Może i będę, ale nadal wolałabym sie nie zaczadzić tym proszkiem. - pomyślała i odnowiła zaklęcie.

Wraz z upływem czasu przez jej bańkę powietrza przedostawały się cząsteczki produktu bliźniaków; jej zaklęcie wcale nie było najlepszej jakości.

-Dobra, co wymyśliliście? - zapytała i uściśliła po chwili: - Na temat tej mojej wizji.

Gryfoni popatrzyli po sobie, a ona zaczynała obawiać się tego, co mieli do powiedzenia.

-Więc... - zaczął George niepewnie - sprawdziliśmy to, co chcieliśmy i jestem prawie pewien, że to dlatego w ogóle zobaczyłaś to, co działo się pod zamkiem.

Od tej chwili zaczął ważyć słowa, widać było po nim, że stara się bardzo nie powiedzieć niczego, co mogłoby ją skrzywdzić.

-Wiesz, my jesteśmy bliźniakami, nie? - powiedział. - I my czasami mamy coś takiego, że potrafimy widzieć, co myśli albo robi ten drugi.

-Używamy tego do żartów - wtrącił się Fred. - Jeśli mamy zaplanowany jakiś ciąg zdarzeń, to jeden patrzy na drugiego i wtedy możemy w tym samym momencie zrobić dwa kawały.

George zignorował go:

-W każdym bądź razie, to jest tak, jakbym był zawieszony w powietrzu, ale nie mam ciała, ja tylko widzę Freda i jego otoczenie.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz