Rozdział 9 - Ian

78 7 1
                                        


- Typie, jak znowu to spierdolisz, to przysięgam, walnę ci w twarz - podsumował swój wywód Milo.

Od kiedy Luna, bo tak najwyraźniej nazywa się dziewczyna, która żyje za darmo w mojej głowie od paru miesięcy, odeszła od baru, zaczął swój monolog o tym, jak to w ogóle się nie postarałem. Kiedy wróciliśmy do loży oczywiście wszyscy mu przytaknęli.

Co niby miałem zrobić? Wmusić w nią tego shota? Błagać na kolanach, żeby została pogadać z jakimś obcym typem? Powiedziała jasno, że musi poszukać koleżanek, więc gdzieś tu jest. I to nie tak, że straciłem okazję. Poznałem ją i dowiedziałem się, że pracuje z Thomasem. To dobry początek, nie?

- Nie mam zamiaru się jej narzucać. Ja nawet nie wiem co ja od niej chce.

- Nie wiesz co od niej chcesz? - zapytał Luca z wyrzutem w głosie - gadasz o niej od pół roku i nie zastanawiałeś się co od niej chcesz?

- To nie tak. Po prostu byłem nią zaintrygowany, a przez to, że jej nie znałem, było we mnie jakieś dziwne napięcie.

- I co, zniknęło? Dowiedziałeś się jak ma na imię i już wyjebane? - dopytywał John.

- Nie to powiedziałem. Chodzi mi o to, ze teraz mam jakiś punkt odniesienia. Wiem jak ma na imię i że pracuje z Twoim bratem.

- Ja Ci nie dam jej numeru ani nie będę się bawić w swatkę - skwitował Thomas, już wtajemniczony w całą sytuację.

- Nie proszę Cię o to - odpowiedziałem i pokiwałem głową. - Po prostu teraz wiem, że istnieje realna szansa spotkania jej ponownie.

- Ian, teraz masz najlepszą szansę. Ona jest tu w tym klubie. Wystarczy do niej podejść i zagadać albo zaprosić do tańca - powiedział Milo.

- Chłopaki, jestem naprawdę wdzięczny, za tą interwencję, ale jesteśmy tu dla Johna, więc.. - powiedziałem wznosząc kieliszek do góry i licząc, że zakończę tym tę bezsensowną rozmowę.

Wszyscy wymamrotali coś pod nosami, co mniej więcej brzmiało jak co za idiota, ale też podnieśli kieliszki i wrócili do normalnych rozmów. To nie do końca tak, że nie wiedziałem co od niej chce. Po prostu nie bawiłem się w związki, a moje podejrzenia, że ona nie jest dziewczyną, która bawi się w ten sam sposób, nie zniknęły. Jaki jest sens kontynuować to? Po prostu potrzebowałem czasu, żeby się nad tym zastanowić.

- Milo, wiesz już kogo bierzesz jako osobę towarzyszącą na wesele? - zapytał Luca, wyrywając mnie z moich przemyśleń.

Milo, w przeciwieństwie do mnie, chciałby być w związku. Niestety, ostatnio wszystkie dziewczyny, z którymi się spotyka, znajdują w nim bardziej przyjaciela, niż materiał na chłopaka. Christina, barmanka w naszym ulubionym pubie, stwierdziła kiedyś, że opisze nasze osobowości jednym słowem. Milo został sklasyfikowany jako ten miły, z czym nikt się nie kłócił. Bez wątpienia jest najmilszy i najbardziej uprzejmy z nas wszystkich. Nie wiem dlaczego dziewczyny z którymi się spotykał, nie widziały tego jako dostateczny plus, ale może wkrótce się to zmieni.

- Poprosiłem Lily.

- No i to mi się podoba - skomentował Eris.

Lily to jedna z pierwszych dziewczyn, które sfriendzonowały Milo, chyba jeszcze na studiach. Milo twierdzi, że nie czuje już do niej nic, więc ich relacja faktycznie przerodziła się w normalną przyjaźń. Za to od kiedy pamiętam, Eris miał co do niej inne plany.

- Nawet sobie nie myśl, że pozwolę Ci coś z nią zrobić - odpowiedział mu Milo.

- Nie rozumiem, skoro między wami nic nie ma, to dlaczego ja nie mogę spróbować? - zapytał go z Eris z przekąsem.

- Bo jest dla mnie ważna i nie chcę, żeby cierpiała przez Ciebie - argumentował Milo.

- Oj uwierz mi, jeśli będzie przeze mnie cierpieć, to tylko z przyjemności - powiedział dumnie Eris.

Obawy Milo nie były nieuzasadnione, bo Eris był największym podrywaczem z nas wszystkich. I jestem tutaj obiektywny, bo mimo, że i on i ja uznajemy zasadę bez związków, to on bawi się dużo częściej niż ja. On nie musi nawet iść na imprezę, żeby wrócić z jakąś dziewczyną do domu. Albo wylądować w jej domu. Jednak chyba jeszcze nigdy nie zrobił tego dwa razy z tą samą. Dlatego też jemu Christina przypięła łatkę fuckboy'a.

- Jeśli zrobicie jakąś burdę na moim weselu, to przysięgam, zapierdole was gołymi rękami - wtrącił się John.

On został określony jako ten nieprzystępny, co chyba nie potrzebuje wytłumaczenia. Przy Victorii oczywiście zachowuje się zupełnie inaczej, jakby miał jakiś pieprzony przełącznik osobowości. Daje nam to jednak nieustanny materiał do docinek w jego stronę, więc nie ma co narzekać. Już nie mogę się doczekać dnia ślubu i jego oczu pełnych łez jak zobaczy Victorię w sukni. Pan chłopaki nie płaczą będzie wyć jak małe dziecko, założę się. A ja będę się rozkoszować każdą sekundą tego.

- Czy do burdy zalicza się też..? - zaczął Matt, mianowany tym zabawnym, ale nie zdążył dokończyć.

- Tak Matt, cokolwiek planujesz w tej swojej chorej głowie, odpuść. - odparł John.

Matt ma w zwyczaju robienie nam dziwnych żartów. W zeszłym tygodniu wyciągnął wszystkie klawisze z klawiatury Erisa i pochował w różnych miejscach na jego mieszkaniu. Większości nie znalazł do dziś.

- Johnny, wyluzuj. Będziemy grzeczni, serio - próbowałem go uspokoić.

To, że kłamałem, to osobna kwestia. Nawet w swoich najgorszych koszmarach nie wyobraża sobie, co dla niego planujemy.

John pokiwał tylko głową z wyraźną dezaprobatą i przeklął pod nosem.

Gdy 15 minut później DJ zagrał "In da Club", poszliśmy na parkiet, a ja czułem się zadziwiająco spokojny.

_______________________________________________________________________

Kolejny rozdział z wydarzeniami z klubu, jak się pewnie domyśliliście. Wiem, że mocno przeciągam, ale wydaje mi się to potrzebne.

Jeśli macie inne zdanie, koniecznie dajcie znać w komentarzach. Zanim opublikuję następne rozdziały zawsze mogę coś w nich pozmieniać :)

Dzięki!

EverlongOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz