Rozdział 6

1K 66 6
                                    

W związku z zatrzymaniem winnego, każdy z nich dostał dwa dni wolnego, aby wypocząć i zregenerować siły. Też coś, przez ten incydent byli jeszcze bardziej w tyle z pracą, ale minister zdecydowanie zabronił im, aby się teraz wychylać i jakkolwiek pokazywać, że podważa się decyzję samego Wizengamotu. Osoba, która to wszystko zaplanowała, widocznie bardzo dobrze znała ministerialne procedury i wiedziała czego może się spodziewać.
 
Musieli więc udawać, że również w to uwierzyli, tymczasowo tracąc swoją czujność. David nie do końca rozumiał, czemu Harry jest taki nerwowy i denerwuje się z powodu dni wolnych, które mogą spędzić razem, jednak ten tłumaczył się, że po prostu znowu ma te okropne bóle migrenowe, na które nie pomagają nawet eliksiry i to wcale nie chodzi o to, że on nie chce z nim spędzać czasu. Blondyn wyglądał, jakby mu uwierzył, więc Harry musiał się zmusić do udawania szczęśliwego. W jego wnętrzu tak naprawdę gotowało się ze złości, że siedzą bezczynnie, kiedy ta osoba kieruje nimi jak kukiełkami na sznurkach, a oni robią wszystko to, co im każe.
 
Nie chciał się też przyznawać, że chodziło również o to, iż w dniach wolnych po prostu brakowało mu towarzystwa blond dupka. Mimo wielu lat nienawiści, potrafili zbudować coś, co mogli nazwać względnym tolerowaniem się wzajemnie. Jego cięty dowcip, złośliwe uwagi, krzywe spojrzenia czy szydercze uśmiechy teraz nie wywoływały w Gryfonie fali nienawiści, a rozbawienie, poczucie zaufania. Oboje podświadomie zaczęli sobie ufać chociaż nie potrafili określić w którym dokładnie momencie. Coraz częściej przyłapywał się na tym, że potrzebuje towarzystwa Malfoya w swoim dziennym planie zajęć. Dogryzali sobie po to, aby wywołać uśmiech na twarzy drugiego, a wszystko było tak szczere, jak nigdy. Przepaść, która niegdyś między nimi istniała zniknęła bezpowrotnie, a oni zachowywali się, jakby nigdy jej tam nie było.
 
Nie chciał nic mówić z tego też względu, że jego chłopak byłby najzwyczajniej w świecie zazdrosny. A choć Harry chciał, chociażby sam przed sobą, przyznać się, że nie ma o co, nie był w stanie. I to w tym wszystkim było najgorsze. Sam nie wiedział kiedy zaczął patrzeć na Malfoya nie tylko jak na znajomego czy też przełożonego. Zapewne stało się to w dzień po wspólnej imprezie, kiedy Harry spanikowany myślał, że to blondyn go rozbierał. Stworek sam wtedy wytłumaczył mu, że osobiście zmieniał ubrania swojego pana na odpowiednie do spania na polecenie panicza Malfoya.
 
Harry nie wracał już więcej do tego tematu, jednak myśli, które miał wtedy pod prysznicem, przewijały się przez jego głowę coraz częściej. Mógł sam przed sobą przyznać, że Malfoy był bardzo w jego guście i gdyby nie David, którego kocha, zapewne ubiegałby się o jego względy. Teraz czuł się nieco rozdarty, jakby samymi myślami zdradzał własnego chłopaka. A ten zagościł w jego sercu na długo przed tym, jak brunet zaczął zastanawiać się nad swoimi uczuciami względem głupiej Fretki. Co on do cholery wyprawia? Chyba jeszcze nigdy nie miał w swoim życiu takich problemów moralnych, walka z samym Voldemortem wydawała mu się być łatwiejsza niż to, co w tej chwili przeżywa.
 
Miał ochotę się po prostu upić i o tym wszystkim zapomnieć, jednak jego chłopak wiernie trwał przy jego boku, dlatego musiał wyrzucić te plany ze swojej głowy. Jeszcze by się wygadał i wtedy w ogóle byłaby awantura stulecia. Nie po to tak się za nim uganiał, żeby po dwóch miesiącach zostawić go dla Ślizgona, własnego szefa! Co z tego, że byli w tym samym wieku i chodzili 7 lat do tej samej szkoły. Tak po prostu nie wypadało robić, żeby flirtować ze swoim przełożonym. Poza tym… On z nim nie flirtował, tylko rozmawiali, nic poza tym. Nie zmieniało to jednak faktu, że cały czas miał wrażenie, jakby postępował źle.
 
***
 
Draco siedząc na kanapie wpatrywał się w ogień w kominku, a kieliszek czerwonego wina trzymał na tyle delikatnie, aby nie potłuc delikatnego szkła. Powiedzieć, że był wściekły, byłoby dużym niedopowiedzeniem. Był cholernie wkurwiony na całą tą sytuację, na sędziego Fowla, który był zbyt zaślepiony ostatnim triumfem, aby dostrzec, że mężczyzna którego skazał wcale nie był tym, którego szukali. Na ministra za to, że kazał im usunąć się w cień i działać na własną rękę ale tak, aby nikt nic nie wiedział, na całą swoją brygadę za to, że tak to wszystko spieprzyli i nie doprowadzili sprawy do końca i na samego cholernego Gryfona.
 
Złość na Wybrańca była jednak bezpodstawna, gdyż pracował tak samo ciężko jak on sam, ramie w ramie szukali każdej możliwej luki, dzięki której mogliby się dowiedzieć kto jest prawdziwym mordercą. O nie, nie złościł się na niego za pracę. Jego cała irytacja miała kompletnie inne podłoże, takie, którego nikt by się po nim nie spodziewał, a on sam już dawno myślał, że o nim zapomniał. Bo kiedy ktoś zaczyna gościć w uczuciach tego konkretnego Ślizgona, ten staje się nieustępliwy i bardzo zaborczy, nie dopuszczając do siebie innej możliwością niż zdobycie tej osoby.
 
Teraz jednak… czuł się na przegranej pozycji. Co wcale mu się nie podobało i zastanawiał się, kiedy tak zmiękł. Może to przez to, że w pracy otoczony jest w większości czasu przez Gryfonów, którzy dzielnie walczyli po stronie światłości. Cholerni altruiści, przez nich jego natura Ślizgona zapominała o nim, a on zachowywał się jak pieprzony Puchon.
 
Warknął sam na siebie i ścisnął kieliszek w dłoni na tyle mocno, że szkło pękło, a jego odłamki wbiły się w delikatną skórę dłoni. Krew i resztki wina skapywały na idealnie wypolerowane drewno podłogi, a blondyn jakby się tym nie przejmował. Ból przywracał mu trzeźwość umysłu, dając błogie ukojenie dla skołatanych myśli. Jak mógł dopuścić do tego, że poczuł chociaż namiastkę ciepłych uczuć względem tego kretyna? A przecież tak się wcześniej zarzekał, że Gryfon nie zacznie mu się podobać, choćby miał być ostatnim facetem na ziemi. Prychnął pod nosem na własne myśli. Nie zmieniało to jednak jego nieprzyjemnej sytuacji, w której nie miał pojęcia, jak się zachować.
 
Z jednej strony chciał wyrwać Pottera z rąk działającego mu na nerwy amerykanina, a z drugiej chciał pokazać mu, że nie jest nim zainteresowany i z dnia na dzień coraz bardziej się od niego odsuwać. Nie pomagał też fakt, że pracowali razem i to właśnie Potter jako dowódca ma z nim najczęściej bezpośredni kontakt. Nie ułatwiało mu dylematu również to, że tylko z brunetem potrafili poczynić postępy w sprawie, a ich umysły działały zgodnie i czasami na tyle różnie, że krok po kroku szli coraz dalej, zbliżając się do końca. Jak, na Merlina, miał go unikać w takich okolicznościach? Przecież nie weźmie do współpracy Weasleya, ani żadnego z jego podwładnych. Nikt nie byłby w stanie nie wkurzać go co pięć sekund, co zakończyłoby się jedynie wyrzuceniem delikwenta za drzwi. Miał dwa dni na poukładanie swoich myśli w głowie zanim wróci do pracy, a nie zapowiadało się, żeby był w stanie tego dokonać.
 
Usłyszał krzyk swojej matki, która właśnie weszła do salonu i zobaczyła co zrobił. Spojrzał na nią obojętnie, tak samo obojętnie dając się opatrzyć przez skrzata, patrząc na drugiego, który właśnie sprzątał bałagan po zniszczonym kieliszku. Narcyza cały czas coś do niego mówiła, ale ten nie słuchał ani jednego słowa wypowiedzianego przez matkę. Jego umysł zamknął się na wszystkie bodźce zewnętrzne, dlatego przymknął oczy, ciesząc się na widoczną jedynie ciemność. W jego głowie zaczynała tworzyć się pustka podobna do tej, którą teraz widział, a on wyłączył się kompletnie, chcąc dać swojemu ciału i umysłowi zasłużony odpoczynek. Jego matka wciąż coś lamentowała, ale jego to nie obchodziło. Powoli zapadał w sen, tak długo oczekiwany, a jego ciało powoli traciło całe napięcie. Noc nie przyniosła mu żadnych snów, a ogarniająca go ciemność stawała się coraz bardziej nieprzenikliwa. Miał jedynie nadzieje, że nie wciągnie go w swoje sidła zbyt mocno, nie dając drogi odwrotu.
 
 
***
 
 
— Nie masz wrażenia, że Harry staje się znowu coraz bardziej zamknięty? — spytała zmartwiona Hermiona, wychodząc po cichu z sypialni dziecka. Niepokój nie opuszczał jej, odkąd Harry i David wrócili na Grimmauld Place kominkiem w ich salonie.
 
— Może. – jej mąż wzruszył nonszalancko ramionami. — Harry tak ma, wiesz o tym. Teraz doszła jeszcze sprawa tych morderstw i podstawionego winnego. Wcale się mu nie dziwie, że tyle o tym myśli. Dużo nad tym pracował, on i Malfoy. — ruszył razem z nią w kierunku ich sypialni.
 
— Nie, wydaje mi się, że to nie to. — westchnęła cicho kobieta i przebrała się w wygodną piżamę, którą podarował jej Ron na urodziny. Zmieniała swój kolor, dostosowując się do nastroju właścicielki, przez co teraz była ciemnogranatowa, ukazując jej zmartwienie. — Mam wrażenie, że coś chodzi mu po głowie niezwiązanego z pracą, ale nie wiem co.
 
— Może kłócą się znów z Davidem? – sam rozebrał się do bokserek i położył w łóżku. — W końcu ten typ tak ma. Wszystko jest dobrze, a w sekundę coś mu się odmienia i się wkurza. — mruknął niezadowolony. Hermiona spojrzała na niego z wyrzutem, siedząc na swojej połowie łóżka bokiem do męża.
 
— Wciąż nie rozumiem dlaczego go tak nie lubisz? Harry wydaje się z nim być szczęśliwy. To fakt, że kłócili się ostatnio, ale teraz jest dobrze. Sam przecież widziałeś, że wspiera Harry’ego jak tylko może. — jej ton wyrażał głęboko skrywaną złość.
 
— To nie tak, że go nie lubię. Po prostu go nie toleruję. Nie ufam mu. Pojawił się znikąd i nagle zawrócił Harry’emu w głowie. Mam wrażenie, że my go wcale nie znamy. – powiedział nieco spokojniej, nie chcąc drażnić swojej żony. Wciąż mieli tendencje do kłótni z byle powodu, przez co mogli nie odzywać się do siebie kilka dni, tylko po to, aby rudzielec sam przyszedł i ją przeprosił. Kochał ją mimo tego i nadal nie wierzył, że wspólnie założyli rodzinę i są małżeństwem.
 
— Ale to chyba wystarczy, że Harry go zna i mu ufa. Inaczej przecież nie byliby parą. Twój przyjaciel nie jest już naiwnym nastolatkiem, który nie myśli nad tym co robi. To dorosły mężczyzna, który zdaje sobie sprawę ze swoich wyborów. Nie możesz wtrącać się w jego życie. — mówiła cały czas niezadowolona.
 
— Nie wtrącam się. Dlatego nic nie mówię. — ponownie wzruszył ramionami. — Co nie zmienia faktu, że nie chcę, aby on zranił Harry’ego. Po prostu się o niego martwię, a coś w Davidzie mówi mi, że mam ku temu podstawy. — spojrzał w jej ciemne oczy, a ta westchnęła jedynie i zakopała się pod kołdra obok męża.
 
— Też tego nie chcę, Ron, ale nie możemy się wtrącać w jego życie. — jego słowa widocznie ponownie obudziły w niej dawne wątpliwości.
 
— Wiem, Miona. On sam widocznie musi przejrzeć na oczy. — objął ją ramieniem i pocałował delikatnie w czubek głowy. Przy nim zawsze czuła się bezpiecznie. Był jedyną osobą, którą potrafiła tak mocno pokochać. Cieszyła się, że Ron odwzajemniał jej uczucia.
 
***
 
Okres świąteczny zbliżał się wielkimi krokami, przez co wszędzie, gdzie się wyszło, było widać świąteczne ozdoby, przebranych za Mikołaja ludzi, grupy kolędników, które chodziły od domu do
domu śpiewając wszystkim dobrze znane pieśni. Śnieg spadł już dawno jedynie na północy kraju, gdzie było o wiele zimniej, niż w Londynie. Co prawda pogoda nie zachęcała do spędzania czasu na zewnątrz, wciąż powietrze dmuchało zimnym wiatrem, a ciężkie krople deszczu spływały po oknach. Mimo tego, gdziekolwiek się poszło, czuć było już atmosferę świąt i zapach domowych wypieków, lampki świąteczne oraz dekoracje ocieplały wnętrza lokali, przez co i na zewnątrz nie było już szaro i ponuro. Choinki piętrzyły się w mieszkaniach, jak i w sklepach oraz kawiarniach, zachęcając przechodniów, aby na chwile przystanąć i zachwycać się ich pięknem.
 
Wszystko to tworzyło imitacje bezpieczeństwa i radości, a tylko nieliczni wiedzieli, co czai się w cieniu i czego mogą spodziewać się w każdej chwili. Dlatego w Ministerstwie, w biurze aurorów dwudziestka specjalnych osób i ich szef robili co w ich mocy, aby rozwiać wciąż wiszące w powietrzu zagrożenie. Nie było to proste, gdyż wciąż społeczeństwo myślało, że złapano winowajcę i mogą spędzić swoje święta spokojnie. Musieli działać tak, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń, przezornie uśmiechając się i rozmawiając na korytarzach na błahe tematy z resztą współpracowników.
 
Żadne informacje o ich pracy nie mogły wyciec poza ścisły krąg, aby kolejny raz przez prasę stracić element zaskoczenia. Wysoko postawieni w Ministerstwie mogliby zarzucić im kłamstwo i działania poza granicami rozkazu, jaki im wydano. Względnie tajemnica o ich pracy nią pozostawała, jednak Malfoy dzień w dzień przypominał im, że mają być ostrożni i uważać na to, co robią i mówią. Sam nie mógł angażować się zbytnio w prace, gdyż jego gabinet był najczęściej odwiedzany przez osoby postronne. Dlatego swoją cześć pracy zabierał do domu, gdzie w zaciszu swojego biura mógł układać w swojej głowie kolejne elementy, składać je w jedną całość, dopasowywać do siebie. Takie warunki odpowiadały mu o wiele bardziej, niż wiecznie zatłoczone, głośne biuro aurorów.
 
Brakowało mu jednak pracy z Potterem, jego obecność, wbrew wszystkim dawnym przekonaniom Ślizgona, działała ma niego kojąco. Nie mógł obejść się z wrażenia, że czym dłużej razem pracują, tym bliżej prywatnie się poznają. Nie chciał jednak żyć złudnym marzeniami, że coś kiedyś mogłoby z tego być. Tamtej nocy, kiedy poranił się szkłem, uświadomił sobie wiele rzeczy i jedną wie na pewno. Nie był dla Gryfona odpowiednim partnerem. Nie był dla niego nawet odpowiednim przyjacielem, dlatego ich relację zaczął traktować chłodno i z dystansem.
 
Musiałby się wiele nauczyć, czego oczywiście robić nie chciał, dlatego wybrał dla siebie najbezpieczniejszą opcję. Widział ból w zielonych oczach za każdym razem, kiedy coraz bardziej się od niego odsuwał, ale był on o wiele mniejszy niż ten, który mógłby mu zadać później. Potter teraz da radę to znieść, później byłoby jedynie tylko gorzej, a Draco postanowił, że tak będzie dla nich obu najlepiej. Trzeba było wrócić na stare tory i wszystko będzie jak dawniej. Uśmiechnął się gorzko pod nosem, kreśląc kolejne litery na pergaminie. Życie nigdy nie było dla niego łaskawe.
 
***
 
Kilka dni przed samymi świętami Potter dostał bardzo niepokojący list prosto z Hogwartu. Przez moment miał dziwne wrażenie, jakby miał znów jedenaście lat i dostawał swój pierwszy list, z którego dowiedział się później, że jest czarodziejem, a jego życie przewróciło się do góry nogami. Teraz ten list wywołał u niego lekki niepokój, czego mogła on niego teraz chcieć McGonagall? Drżącymi dłońmi otwierał kopertę i wczytał się uważnie w tekst. Niewiele niestety z niego rozumiał, tylko tyle, że dyrektorka ma dość niecodziennego gościa w zamku i prosi o spotkanie jeszcze przed świętami. Napisała to tak, jakby bardzo zależało jej na czasie, dlatego nie mógł tego zignorować, a tym bardziej zawieść byłej opiekunki swojego domu.
 
Tego wieczoru było zbyt późno, aby się tam udać, więc odesłał jej tylko szybko odpowiedź sową, która widocznie na nią czekała, postanawiając, że przeniesie się do Hogwartu po pracy, prostu z Ministerstwa Magii. Jeśli mu się uda, będzie mógł skorzystać z kominka, którym dostanie się bezpośrednio do gabinetu dyrektorki. Nie mógł powiedzieć, że się nie stresował. Kim był ten gość, że nie mogła tego napisać w liście i dlaczego dotyczy to akurat jego? Musiał się tego dowiedzieć jak najszybciej, inaczej oszaleje z nerwów. Noc nie była dla niego spokojna, a poranek przywitał ich oberwaniem chmury.
 

Tak, szefie. || Drarry +18Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz