hejka, zapraszam na nowy rozdział, mam nadzieję, że wam się spodoba ♡
***
Zajmując się papierkową robotą, Harry nie umiał myśleć o niczym innym jak o liście od McGonagall. Będzie musiał porozmawiać z Malfoyem, czy może wyjść wcześniej, skoro i tak od dwóch dni stoją w miejscu, a blondyn swoją cześć pracy zabiera do domu. Trochę mu było przykro, że nie pracują już razem, a Malfoy widocznie się do niego zdystansował, wracając relacją na stare tory, jak sprzed tych dziwnych ataków. Chciał z nim o tym porozmawiać, chociaż z drugiej strony nie widział sensu. Miał wrażenie, że Ślizgon był miły tylko i wyłącznie ze względu na pracę, ich wspólny czas również dotyczył tylko i wyłącznie rozwiązania sprawy. Nie mógł uwierzyć, że jak ostatni idiota zbliżył się do kogoś, komu widocznie nie zależało na poprawieniu prywatnych relacji. Chociaż... czego on oczekiwał po Malfoyu, zawsze wiedział jaki on jest naprawdę i widocznie robił sobie tylko nadzieję, bo blondyn mu się podobał. Poza tym mam chłopaka, na Merlina! skarcił się w myślach. Nie zauważył, że krąży po swoim gabinecie, trzymając się za włosy, tak samo jak nie zauważył, że ktoś wszedł do środka.
— Hej, Harry, w porządku? — spytał Ron, a brunet podskoczył na dźwięk jego głosu i spojrzał w jego stronę.
— Ron... tak ja... yyy... myślałem. — westchnął pod nosem, dając sobie mentalnego liścia za to, że rudzielec go tak zaskoczył.
Jego przyjaciel zamknął za sobą drzwi, przyglądając się mu uważnie.
— Widzę. — nie odrywał swoich błękitnych oczu od jego własnych. — Ale wyglądasz, jakby się coś stało. — uniósł lekko swoje brwi. Harry zagryzł delikatnie wargę i podszedł do swojego fotela, opadając na niego ciężko.
— Mam trochę sporo na głowie ostatnio, ale to w porządku. Muszę po prostu poukładać swoje myśli. — przyglądał się papierom na biurku, mając nadzieje, że Ron nie będzie dociekał.
— Wiesz, że na mnie zawsze możesz liczyć. Pomogę ci, jeśli sobie nie radzisz. — zajął miejsce naprzeciw niego. — To coś z Davidem?
— Co? Nie! Z nami wszystko w porządku. – zarumienił się delikatnie, mając nadzieje, że Ron tego nie zauważy. — Chodzi o pracę. Między innymi. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz.
— Jaka? – Weasley pokręcił się na swoim miejscu, niecierpliwiąc się trochę.
— McGonagall napisała do mnie wczoraj, prosi o spotkanie. Niewiele dowiedziałem się z tego listu, jedynie tyle, że w zamku gościem jest ktoś, kogo koniecznie muszę spotkać. Nie mam pojęcia czego się spodziewać. – wzruszył lekko ramionami.
— Dyrektorka? Przecież od lat się nie odzywała poza oczywistymi życzeniami. Myślałem, że świetnie sobie radzi na swoim stanowisku. — błysk w oczach przyjaciela był Harry'emu dobrze znany i ten wiedział, że Ron szykuje się już na kolejną ważną misję.
— Bo radzi. Nigdy nie powinieneś w nią wątpić. — zaśmiał się cicho widząc, że wzrok rudzielca nieco przygasł. — Udam się dzisiaj do niej, muszę jedynie porozmawiać z Malfoyem, czy mogę wyjść wcześniej. Chciałbym to załatwić jak najszybciej.
— Nie radzę. Dzisiaj jest wkurzony jak nigdy. Podobno rozmawiał z Shackleboltem i widocznie rozmowa nie poszła po jego myśli. — wywrócił oczami. — Mogę z tobą udać się do zamku.
— Nie. Lepiej będzie, jak pójdę sam. Nic mi się przecież w Hogwarcie nie stanie. Potem od razu przeniosę się do was, aby zdać wam relację. – mrugnął do przyjaciela wiedząc, że ten na pewno będzie chciał znać szczegóły. Rumieńce pojawiły się na piegowatej twarzy, a Harry zaśmiał się cicho.
— Jasne. — prychnął rozbawiony, bo śmiech Harry'ego był zaraźliwy, a on nie chciał, żeby jego przyjaciel się smucił. — Czyli nic z Davidem? List od dyrektorki też nie może cię tak martwić, więc o co chodzi Harry? — zmienił nagle temat, a zielone oczy otworzyły się szerzej.
— Ron, nie chcę o tym rozmawiać. To naprawdę nie jest tak ważne. Tak jak mówiłem, muszę poukładać swoje myśli i wszystko będzie w porządku. — posłał mu delikatny uśmiech, mając nadzieję, że temat na tym się skończy.
— Dobra, dobra. Widzę, że nie mam co nalegać, będziesz chciał to mi powiesz. — Harry odetchnął cicho. — Chciałem się tylko upewnić. — machnął niedbale dłonią. — No i przyszedłem ci przypomnieć, że na święta macie nic ze sobą nie przynosić. Hermiona w tym roku pobije moją matkę, tyle jedzenia przygotowała. A będzie nas czwórka!
— Piątka. – upomniał go grzecznie.
— No tak, ale mały Syri jeszcze nie może takich rzeczy jeść. Więc liczę jako cztery. — zaśmiał się cicho, bo za każdym razem, kiedy mówiło się o jego dziecku, wzrok Harry'ego stawał się o wiele łagodniejszy. Wstał powoli. — Dobra idę, żeby Malfoy nie urwał mi głowy jak zobaczy, że zrobiłem sobie przerwę.
— Ja i tak muszę do niego iść. — westchnął cicho i miał nadzieje, że złość blondyna już minęła. Inaczej nigdy nie puści go prędzej i każe zostać nadgodziny.
— Powodzenia stary. — klepnął go przez biurko w ramie po czym opuścił jego biuro.
Harry siedział jeszcze przez moment na swoim miejscu, układając sobie w myślach wszystko, co chciał powiedzieć, aby przekonać Ślizgona. Wolał go bardziej nie denerwować, jednak to co miał dzisiaj do załatwienia było ważne. Inaczej McGonagall nie pisałaby do niego z prośbą o szybkie spotkanie. Zebrał się w sobie, odkładając swoje wszystkie prywatne problemy na samo dno umysłu, po czym wstał i prędko opuścił swój gabinet. To tylko krótka rozmowa, nie ma się czym przejmować. Upewnił się jeszcze czy ma list przy sobie, bo gdyby Malfoy mu nie wierzył, po prostu go mu pokaże.
***
Pukanie do drzwi zmusiło Draco, aby uniósł zmęczony wzrok ze swoich papierów w górę, a z jego ust wydobył się cichy warkot niezadowolenia.
— Wejść. — mruknął, nie wiedząc kogo się spodziewać. Widok Złotego Kretyna wcale nie poprawił mu humoru. — Potter, jestem zajęty. — warknął.
Mężczyzna, który wszedł do środka przygryzł delikatnie wargę, wpatrując się w niego tymi cholernymi, zielonymi oczami.
— Tak, wiem. Ale mam prośbę. — wypuścił ostrożnie oddech. — Chciałbym dzisiaj wyjść wcześniej z pracy. — zaryzykował.
— Dlaczego miałbym cię wypuścić wcześniej? – uniósł brew i usiadł prosto na fotelu. — Mamy pracę do wykonania, dobrze o tym wiesz.
— Tak, wiem, ale... — zastanowił się chwile. — Dostałem list z Hogwartu. McGonagall prosi mnie o pilne spotkanie. Szczerze mówiąc nie wiem o co dokładnie chodzi, ale z listu mogę wywnioskować, że ją to martwi.
— Dyrektorka? — ledwo ukrył zdziwienie. — Masz ten list? — brunet pokiwał głową i wyciągnął z kieszeni złożony list. Podał mu go, a ich palce przez moment się zetknęły. Oboje dobrze ukryli dreszcz, który ich przeszedł. Draco uważnie przeczytał list, po czym spojrzał na Gryfona. — Wiesz, o kogo może chodzić?
— Nie mam pojęcia. — pokręcił głową. — Dlatego chciałem sprawdzić. Może będzie to coś ważnego, związanego z naszą sprawą. — stwierdził, chociaż sam w to wątpił.
Blondyn przyglądał się mu uważnie, zastanawiając się przez moment, po czym pokiwał głową.
— Możesz iść. Najlepiej byłoby, gdybyś zrobił to teraz. Skoro McGonagall nie napisała o kogo chodzi, widocznie jest to istotne. Po powrocie masz udać się prosto do mnie i zdać mi z tego relację.
Harry zagryzł wargę i przystąpił z nogi na nogę. Blondyn uniósł lekko brwi, ale kącik jego ust poszedł minimalnie do góry.
— Coś jeszcze, Potter? — spytał, próbując ukryć rozbawienie.
— Tak, ja... Chciałbym skorzystać z kominka, o ile oczywiście mogę. Szybciej dostałbym się do zamku. No i nie będę musiał narażać się na przebywanie poza barierami.
— Możesz. — prychnął, ale tylko dlatego, aby nie zacząć się śmiać. Gryfon był taki przewidywalny. — Skorzystaj z mojego. Wyrażam na to zgodę. — delikatne drgania magii potwierdziły jego słowa, dając Potterowi dostęp do Hogwartu z jego kominka. Odetchnął cicho.
— Dziękuje, szefie. — pokiwał głową i szybko sprawdził kieszenie, czy aby na pewno ma swoją różdżkę. Będąc już przy kominku, wrzucił garść proszku, a płomienie zmieniły swój kolor na zielony. — Gabinet dyrektora, Hogwart. — powiedział wyraźnie, po czym wszedł do kominka, momentalnie znikając.
Draco obserwował go uważnie, wpatrując się później jedynie w gasnące płomienie. Mógł się uprzeć i iść razem z brunetem, jednak stwierdził, że ten najlepiej załatwi swoje sprawy sam. Zimny dreszcz przeszedł przez jego plecy, dlatego pokręcił głową, jakby oddalając od siebie złe przeczucie. Cokolwiek dzieje się teraz w Hogwarcie, był pewien, że nie spodoba mu się to.
***
Wyszedł z kominka rozglądając się po gabinecie. Przez te lata praktycznie nic się tu nie zmieniło, dziwne sprzęty dyrektora wciąż były na swoim miejscu, biblioteczka była zapełniona książkami, a przy biurku stał ten sam fotel. Westchnął cicho, spoglądając na żerdź, na której niegdyś przebywał feniks. Teraz stojak był pusty, a po Fawksie nie było ani śladu. Opuścił zamek wraz ze śmiercią Dumbledore'a, co można było zrozumieć. Harry poczuł delikatne ukłucie w sercu, jednak spojrzał na portrety na ścianie. Błękitne oczy przyglądały mu się uważnie znad okularów połówek, a w nich tańczyły widoczne iskierki rozbawienia. Brunet uśmiechnął się delikatnie i już miał zamiar podejść bliżej portretu, jednak głos zatrzymał go w miejscu.
— Panie Potter.
Obrócił się, spoglądając na kobietę, która właśnie wychodziła bocznymi drzwiami.
— Profesor McGonagall. — uśmiechnął się do niej. — Przybyłem najszybciej jak mogłem. Proszę mi wybaczyć niespodziewane najście w pani gabinecie.
— Jak zwykle niepoprawny. — prychnęła z dezaprobatą, a jej oczy pozostawały rozbawione. Po sekundzie spoważniały, czego nie przegapił Gryfon. — Jednak jest coś, o czym muszę z tobą pilnie porozmawiać.
— Pisała pani o niespodziewanym gościu. Mogę wiedzieć o kogo chodzi? — spytał, a wyraz twarzy dyrektorki wcale mu się nie podobał.
— Tak. Ale chcę, abyś wiedział...
Nie dokończyła, gdyż za plecami Pottera zmaterializował się duch, przez którego zacisnęła wargi w wąską linie.
— Harry Potterze. — powiedział młodym głosem, który Harry tak dobrze znał, przez który włoski na ciele stanęły na baczność. Odwrócił się momentalnie, celując różdżką wprost na klatkę piersiową ducha. Ten zaśmiał się wdzięcznie. — Nie możesz mnie zabić, chłopcze. Ja jestem już dawno martwy.
— Riddle. — wydusił z siebie w końcu. Jego twarz była blada jak ściana, a on sam nie do końca rozumiał co się właściwie dzieje. Jak to się stało, że duch Voldemorta pojawił się nagle po tylu latach w Hogwarcie, do tego wyglądając tak młodo. Jego różdżka powoli zaczęła opadać.
— Trzymaj ją w górze, jeżeli tak poczujesz się bardziej komfortowo. — delikatny uśmiech pojawił się na jego twarzy, a Harry ponownie podniósł dłoń z różdżką.
— Co tu się dzieje? – zerknął do tyłu na dyrektorkę, a ta podkręciła głową na znak, że sama nie wie. — Jak ty...
— Jak to się stało, że tutaj trafiłem? To bardzo proste, Harry. — Gryfon wzdrygnął się na dźwięk swojego imienia. — Hogwart zawsze był moim domem, moja dusza była z nim związana nawet po śmierci. Kiedy ponownie pojawiłem się w waszym świecie, jedynym miejscem, do którego mogłem się udać, był ten zamek. — jego ciemne oczy wpatrywały się w te zielone.
— Ale... — Harry westchnął głośno. Był dorosłym człowiekiem, a w tym momencie zachowywał się jak gówniarz. Zacisnął dłonie w pieści, wbijając w nie paznokcie, aby bólem przywrócić się do porządku. — Możesz mi wyjaśnić jak to się stało, że tak jak powiedziałeś, pojawiłeś się w naszym świecie? — jego wzrok nieco stwardniał, a oblicze Riddle'a również spoważniało.
— Harry Potterze, na tym świecie jest ktoś, kogo uważacie za martwego, a kto wciąż żyje. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć ci kto to jest. Obowiązuje mnie przysięga milczenia, jako że ta osoba próbowała wskrzesić moją duszę.
— Wskrzesić? — brunet zbladł gwałtownie.
— Tak. Jednakże dzięki temu, że zniszczyłeś wszystkie moje horkruksy, moja dusza połączyła się ponownie w całość, a mrok, który ją otaczał zniknął. Możesz mi nie wierzyć, ale nie można mnie już nazywać Lordem Voldemortem. On umarł wraz z waszym zwycięstwem.
— Dobra... Tom. — zająknął się nieco. — Ale dalej nie rozumiem, kto i po co chciał cię wskrzesić. Twoją duszę znaczy się.
— Ktoś, kto po mojej śmierci wciąż pragnie władzy i potęgi. Rytuał miał na celu połączenie mojej duszy z ciałem tego, kto próbował ją wskrzesić. Niestety tej osobie się to nie udało, gdyż, jak widać, nie jestem już tym, którego ta osoba pragnęła zobaczyć. Moja śmierć mnie zmieniła, Harry. Ty mnie zmieniłeś. — posłał mu delikatny uśmiech.
— Ja... — Gryfona już całkowicie zamurowało.
— Nie musisz się mnie obawiać. Jestem już tylko duchem, którego do zamku przyciągało dawne marzenie o zostaniu nauczycielem. Myślę, że dzieciaki będą mieć ze mnie pożytek. — spojrzał na dyrektorkę, która jedynie kiwnęła głową. — Chcę, żebyś wiedział, że musisz na siebie uważać, Harry. Przyjaciele bardzo szybko mogą okazać się wrogami. Osoba, z którą macie do czynienia jest inteligentna i potężna. Nie dajcie się złamać, inaczej przegracie. — jego wzrok był śmiertelnie poważny.
— Rozumiem. — westchnął cicho, ale tym razem schował różdżkę, bo celowanie w ducha było dla niego głupie. Nie mogą się już wzajemnie zranić.
Riddle uśmiechnął się po chwili, po czym ulotnił się z gabinetu dyrektorki przez ścianę, zapewne przemierzając teraz korytarze Hogwartu. Harry opadł ponownie na krzesło i przetarł twarz dłonią.
— Teraz rozumiesz, dlaczego cię wezwałam. V... Tom nalegał na rozmowę z tobą. Pojawił się w moim gabinecie kilka dni temu, nie wyjaśniając nic. — mówiąc to siadała na swoim krześle.
— Tak. Chociaż to nie tłumaczy sprawy, kto stoi za atakami. Myślę, że pani wie, że mordercą nie był mężczyzna, który się przyznał. Pracujemy nad tym wciąż, jednak nie możemy o tym mówić. Chciałbym, żeby i pani trzymała to w tajemnicy.
— Nikt o zdrowym umyśle w to nie wierzy, panie Potter. Ministerstwo wciąż działa tylko na swoją korzyść, aby uspokoić tłumy. Żyje na tym świecie wystarczająco długo, aby połączyć fakty. – kącik jej ust uniósł się do góry. Harry nie odzywał się przez dłuższą chwilę.
— Dziękuje, że mnie pani wezwała. Pojawienie się tu Toma może nam pomóc w odkryciu tożsamości sprawcy. — podniósł się ze swojego miejsca. — Muszę porozmawiać z szefem, te informacje są dla nas istotne. — ruszył w kierunku kominka, jednak zatrzymał się przed nim, zanim zniknął.
— Potter, chciałabym ci życzyć spokojnych świąt, jednak wiem, że wcale takie mogą nie być.
— Rozumiem, pani profesor. Chciałbym powiedzieć to samo. — powiedział cicho, nie patrząc na nią.
— Proszę ode mnie pozdrowić państwa Weasleyów. I pana Malfoya, oczywiście.
Harry uśmiechnął się pod nosem, a zaraz chwycił garść proszku i zniknął w zielonych płomieniach. Dyrektorka westchnęła cicho, opadając na fotel, z którego wstała i spojrzała na portret Dumbledore'a.
— Co o tym wszystkim sądzisz, Albusie?
— Myślę, że cała ta sprawa niedługo się rozwiąże. Bądźmy dobrej myśli, Minerwo. – posłał jej uśmiech, a jego oczy wciąż migotały. McGonagall wywróciła swoimi.
— Chciałabym, abyś miał racje.
***
Wychodząc jednym z ministerialnych kominków westchnął cicho pod nosem. Nie chciał pojawiać się nagle w biurze Malfoya, kiedy ten mógł przyjmować gości. Poza tym, mając sporą odległość do przejścia, miał czas na przemyślenie kilku spraw. Nie był pewien, czy pojawienie się ducha Riddle'a w zamku zwiastowało cokolwiek dobrego. Co prawda duch nie mógł im w żaden sposób zaszkodzić, jednak jego obecność mogła oznaczać nadchodzącą katastrofę.
Jak on miał wyjaśnić to wszystko Malfoyowi, kiedy ten najprawdopodobniej nie wierzył nigdy w plotki, które krążyły po drugim roku o tym, że wspaniały Harry Potter ponownie przeżył spotkanie z samym Voldemortem, a raczej jego wspomnieniem i unieszkodliwił grasującego po zamku potwora Slytherinu. Gdyby nie tamte sytuacje, oraz oglądanie wspomnień u Dumbledore'a na szóstym roku, nigdy nie poznałby ducha Riddle'a, gdyż przyjął on młodzieńczy wygląd.
Westchnął pod nosem, wszystko to było dla niego zbyt skomplikowane i naprawdę musiał z kimś o tym porozmawiać. Kiedyś zapewne pierwszą osobą, o której by pomyślał był Ron, jednak teraz nie był to dla niego dobry wybór. Przyjaciel wciąż chwilami działał impulsywnie, reagując emocjonalnie, a jemu nie było to teraz potrzebne.
Malfoy za to był mistrzem dedukcji i jak nikt potrafił połączyć wiele niewiadomych w jedną całość, przedstawiając świeże spojrzenie na sprawę. Nigdy nie działał pod wpływem emocji, chłodno kalkulując skutki ich przyszłych działań, aby zwiększyć ich wydajność przy jak najmniejszym ryzyku. Dzięki niemu wiele osób nie straciło życia, a ci, którzy zasługiwali na więzienie, ostatecznie do niego trafili. Kiedyś mógł nie lubić Ślizgona, nazywać go wrednym, egoistycznym dupkiem, kłócić się z nim i zazdrościć mu stanowiska, ale nigdy nie powiedział, że Malfoy się nie nadaje. Ich ostatnia wspólna praca jedynie potwierdzała go w swoich przekonaniach. Stanowili zgrany duet i chociaż kiedyś nie chciał się do tego przyznać nawet przed samym sobą, teraz mógł spokojnie powiedzieć, że najlepiej pracuje mi się ze Ślizgonem. Teraz wspólnie musieli omówić wszystkie dzisiejsze wydarzenia i nowe fakty, które zapewne wniosą dużo do ich śledztwa. Taką miał przynajmniej nadzieję.

CZYTASZ
Tak, szefie. || Drarry +18
AksiDziewięć lat po wojnie, czarodziejska społeczność mogła odetchnąć i w końcu żyć bez strachu o pragnących zemsty, wciąż żyjących na wolności śmierciożerców. Ale czy taki spokój może trwać długo? Jak poradzić sobie z nowym zagrożeniem, które ciężko je...