W czarodziejskim świecie wciąż panowała niczym niezmącona cisza. Tak, jakby tych kilku śmierciożerców wcale nie pałętało się gdzieś między nimi, pozostając na wolności. Trójka młodych czarodziejów nie dawała się jednak zmylić względnemu spokojowi, pracując całymi dniami i obmyślając najlepszy plan, aby wywabić wroga z jego kryjówki i niespodziewanie zaatakować. Mimo początkowych zgrzytów, jakie między nimi się pojawiały, a szczególnie między blondynem a brunetem, ich praca z dnia na dzień stawała się spokojniejsza. Potrafili całymi dniami rozważać wszystkie za i przeciw poszczególnym działaniom, a każdy z nich wnosił więcej przydatnych pomysłów. Mimo iż z początku Harry myślał, że Malfoy i Ron prędzej rzucą się sobie do gardeł, niż zaczną tak dobrze współpracować, musiał przyznać, że ta dwójka całkiem nieźle się ze sobą dogaduje, kiedy w ich interesie jest dojście do tego samego celu. Ich plan wciąż nie był dopracowany, ale szło im coraz lepiej i byli świadomi efektów ich ciężkiej pracy.
***
Dwa tygodnie później, kiedy cała ich trójka miała wspólnie dzień wolny, postanowili, że z oczywistych względów nie mogą przerwać swojej pracy, dlatego spotkali się w domu Harry’ego, gdyż jego chłopak wciąż był nieobecny, a brunet nie dostał od niego żadnej wiadomości. Dlatego gdy siedzieli w salonie Gryfona nad rozłożonymi papierami już od kilku godzin Ron zarządził przerwę twierdząc, że głodny nie jest w stanie myśleć. Nawet Malfoy tego nie skomentował, a Harry westchnął cicho i wezwał Zgredka, prosząc go o trzy posiłki dla nich. Potter wstał, wyciągając z kieszeni swoich spodni paczkę papierosów i podszedł do okna, które otwarł na oścież, wsadzając między swoje usta jednego i odpalając go końcem różdżki. Blondyn zawiesił na nim wzrok.
— Od kiedy ty palisz, Potter? – rozsiadł się wygodniej na jednym z foteli. Odpowiedziało mu wzruszenie ramion, Weasley wyglądał na równie niezadowolonego.
— Harry, przecież Hermiona tłumaczyła ci wiele razy, że to szkodliwe. – powiedział rudzielec z wyrzutem.
— Wiem. – mruknął, nie odwracając się do nich, przyglądając się ulicy za oknem, która dzisiejszego dnia była dziwnie ruchliwa.
Ron jedynie wywrócił oczami, warcząc pod nosem przekleństwo, a Malfoy przyglądał im się uważnie. Zastanawiał się przez co Potter, co mógł wywnioskować z tej krótkiej wymiany zdań, wrócił do nałogu. Nie mógł jednak zastanowić się nad tym dłużej, gdyż na stoliku przed nimi pojawiły się trzy talerze pełne wspaniale pachnącej pieczeni w sosie, gniecionych ziemniaków posypanymi koperkiem i trzy szklanki soku dyniowego. Harry wrócił na swoje miejsce, a na zapach potrawy jego brzuch zaburczał tak, że było go słychać. Przyjaciel roześmiał się głośno na ten dźwięk, a policzki Pottera pokryły się rumieńcami. Draco w głębi swojego umysłu stwierdził, że ten widok jest cholernie pociągający. Wyrzucił tą myśl jednak szybko i zabrał się do jedzenia, narzekając nieco na warunki niegodne arystokraty, a dwójka Gryfonów wywróciła jedynie oczami na jego słowa. Im widocznie nie przeszkadzało jedzenie w tak plebejskich warunkach, ale niczego innego się po nich nie spodziewał. Po zakończonym posiłku Weasley zaproponował szklankę whisky na dobre trawienie, a blondyna bardzo zastanawiała odpowiedź gospodarza.
— Jasne, Ron. Nie krępuj się. Możesz sobie nalać.
— A ty co? Od kiedy odmawiasz? – Ron był widocznie w szoku.
— Uznałem, że nie powinienem pić. Nie w trakcie pracy. – odparł wymijająco, uciekając wzrokiem gdzieś na bok. Na twarzy Ślizgona pojawił się wredny uśmieszek.
— Malfoy? Chociaż ty? – spojrzał prawie błagalnie na blondyna.
— Nie omieszkam. – jego wzrok wciąż skierowany był w stronę bruneta. Ten pod jego spojrzeniem speszył się bardziej i wstał z kanapy.
— Zostawię was na chwilę. – mruknął Harry i czym prędzej opuścił salon. Przyjaciel patrzył za nim zdziwiony.
— A temu co? – spytał jakby sam siebie, nie ruszając się z miejsca.
— To Potter. Zrozumienie go nigdy nie było niczym łatwym. – wzruszył nonszalancko ramionami, a Ron posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Po chwili jednak wstał, aby podejść do szafy z barkiem i napełnił dwie szklanki Ognistą Whisky. Wrócił trzymając obie, a zaraz jedną podał blondynowi i usiadł ciężko na kanapie.
— Mam wrażenie, że coś go męczy. – westchnął po dłuższej chwili ciszy Weasley.
— Biorąc pod uwagę wszystkie ostatnie wydarzenia, to bardzo możliwe. – odpowiedział zdawkowo Draco, wpatrując się w otwarte drzwi od salonu.
— Nie, to nie to. Ale nie chce mi powiedzieć. Zastanawia mnie co to może być. – wzruszył ramionami i wlał do swoich ust odrobine alkoholu.
— Weasley, to dorosły facet. Czy ty zawsze musisz wszystko o nim wiedzieć? – srebrne oczy w końcu skierowały się na rudzielca.
— Nie muszę, ale chcę. Wtedy jestem w stanie mu pomóc, doradzić. Tak właśnie wygląda przyjaźń. – spojrzał na niego wyzywająco.
— Gryfoni. – parsknął pod nosem, a złocisty płyn podrażnił jego przełyk. Ron nie odezwał się już, ale tylko dlatego, aby nie wszcząć niepotrzebnej kłótni. Nie czas na to.
***
Harry powrócił po kilkunastu minutach nieobecności, widocznie uspokojony jakimś eliksirem, czego nie przegapił Malfoy. Jego uśmiech nie sięgał oczu, przez co on i Weasley czujnie go obserwowali. Powrócili do pracy, co czasami przerywało im jednak obserwowanie Wybrańca, a kolejne godziny mijały im na rozmowach dotyczących ich planu. Posuwali się jedynie małymi kroczkami do przodu, co jednak wcale nie stanowiło dla nich problemu. Harry co jakiś czas podchodził do okna aby zapalić, ale gdy wracał rzucał trafnymi uwagami, dlatego żaden z nich nie komentował jego zachowania, skoro miało ono na celu danie Gryfonowi czasu na myślenie. Zegar ścienny wybił jedenastą wieczorem, dlatego Ron ponownie przerwał ich prace.
— Muszę już się zwijać. Hermiona mnie zabije, jak będę dziennie siedzieć do nocy. Muszę zająć się też moim synem. – powiedział dumnie, a Harry uśmiechnął się do niego.
— Jasne. Pozdrów ją ode mnie. – Harry nie wstawał z kanapy, machając przyjacielowi na pożegnanie. Malfoy jedynie skinął mu głową, a Weasley po chwili zniknął w zielonych płomieniach. – A ty? Szczerze mówiąc mam już dość, nie wymyślę już niczego produktywnego. – Gryfon spojrzał na niego.
— Za chwilę również będę wracać. Praca samemu nie ma żadnego sensu. – mimo swoich słów, siedział wciąż na fotelu, a jego wzrok przeszywał Harry’ego na wskroś.
— To... okej, dobra. — mruknął jedynie i odwrócił wzrok. Nie chciał znów zostawać z Malfoyem sam na sam.
— Potter. – blondyn odezwał się ponownie po chwili.
— Jak chcesz tu siedzieć to w porządku. Nie mam nic przeciwko temu. – jego wzrok błądził po salonie.
— Potter, do cholery, spójrz na mnie. – rozkazał, a zielone oczy spoczęły na nim. — Co się z tobą dzieje? Jak mniemam palenie rzuciłeś jakiś czas temu. Do tego bierzesz eliksiry uspokajające.
— Nie mam pojęcia o czym mówisz. – wzruszył ramionami, co tylko wkurzyło siedzącego naprzeciw niego Ślizgona.
— Nie pieprz, dobrze wiesz o co mi chodzi. Widzę, że masz jakiś problem, ale nie potrafię rozgryźć jaki. Możesz mnie w tej sprawie oświecić? – mruknął niezbyt przyjaźnie.
— To tylko… to nie twój interes, Malfoy. – jego spojrzenie momentalnie stało się twardsze.
— Czyżby? – uniósł lekko brew. – Bo mi się wydaje, że mój. Nawet Weasley to zauważa, a ja nie mam zamiaru go uświadamiać. Tak czy inaczej on również do ciebie przyjdzie. Więc, jaka jest twoja odpowiedź?
— Nie jesteśmy przyjaciółmi, żebym musiał się tobie zwierzać z moich problemów. – prychnął Harry, zaciskając palce na kolanie. Czuł, że jego dłonie zaczynają się pocić.
— Potraktuj to jako polecenie służbowe.
— To moje prywatne sprawy, o których nie chcę rozmawiać w pracy. – ostatecznie uciekł wzrokiem gdzieś na bok.
— Potter, ty idioto. – warknął. – Przeważnie gdy ktoś chce ci pomóc, nie odmawia się. – mówił niezadowolony. Chciał wyciągnąć to z bruneta, mimo iż domyślał się o co może chodzić. Sam nie był pewien dlaczego tak nalegał. Chcę to usłyszeć.
— I co, nagle zapałałeś do mnie ciepłymi uczuciami? Dasz mi się wypłakać w ramię? Dobre sobie. Chcesz mi pomóc, bo masz w tym zasrany interes. Ale wybacz, skoro nie wpływa to na naszą pracę, nie mam zamiaru ci nic mówić. – powiedział oburzony, a to tylko rozjuszyło Ślizgona. Starał się jednak nie wybuchać, nie był pewien czy utrzyma swoje emocje na wodzy.
— Masz o mnie niesłychanie dobre zdanie. – jasne brwi zniżyły się.
— Pracowałeś na nie latami. Nie powinieneś się temu ani trochę dziwić. – westchnął cicho, po czym wstał z kanapy, na której siedział. – A teraz wybacz, ale muszę się położyć. Kłótnia to ostatnie, na co mam ochotę. – głos Pottera ponownie był zrezygnowany, a jego barki opuszczone w dół. Ruszył w kierunku wyjścia z salonu.
Draco niewiele myśląc wstał za nim, a gdy był już niecałą stopę od niego złapał go za ramię i odwrócił w swoją stronę. Harry spojrzał na niego przerażony, czego blondyn nie do końca rozumiał. W momencie zabrakło mu słów i sam już nie wiedział, po co to zrobił. Stał, wpatrując się w zszokowaną twarz Gryfona, wciąż trzymając go za ramię. Nie wiedział ile czasu minęło, kiedy po prostu patrzyli się na siebie w ciszy.
— Malfoy? – odważył się odezwać Harry, a jego głos był cichy i drżący. Cholera, co ja wyprawiam? pomyślał Malfoy, chociaż nie odsuwał się. Jego ciało jakby samo rwało się do bruneta, przyciągając go niczym zaklęcie, nie potrafił nad tym panować. — Dobrze się czujesz? – spytał ponownie, a Draco drgnął delikatnie.
Nie odezwał się, a jedyne co przyszło mu na myśl zrobił niemal od razu. Pochylił się, przyciskając usta do tych Gryfona, który sapnął zaskoczony, otwierając szeroko oczy. Blondyn przycisnął go do ściany za plecami, napierając mocniej na jego usta. Ich smak, tak dobrze mu znany, taki cudowny i uzależniający.
Harry przez moment nie ruszał się, będąc zbyt zaskoczony tą sytuacją. Nie wiedział co ma zrobić, odepchnąć Ślizgona czy oddać pocałunek? Czy znów będą musieli udawać, że o tym nie pamiętają? Czy Malfoy ponownie wywierci mu dziurę w sercu, tak, jak ostatnim razem? Te myśli cały czas powtarzały się w jego głowie, ale ciało zareagowało instynktownie. Oddał pocałunek, przymykając oczy i pozwalając, aby język Malfoya wsunął się między jego wargi. Jego palce powędrowały do blond włosów, burząc tym samym ich idealne ułożenie.
Ślizgon całował go zaborczo, jakby ten pocałunek był ostatnim, co mógł zrobić w życiu. Jego dłonie znalazły się nagle na biodrach niższego mężczyzny, a palce zacisnęły się na skórze. Harry jęknął na to cicho przez pocałunek, który nie został jednak przerwany, a jedynie pogłębiony. Od nadmiaru emocji Gryfonowi kręciło się w głowie, ale nie chciał, aby to kiedykolwiek się skończyło. Kto by pomyślał, że Malfoy ma tak wprawne usta.
Oderwali się od siebie dopiero kiedy zabrakło im powietrza w płucach, choć brunet nie otwierał oczu, nie chcąc kolejny raz widzieć wyrzutu na twarzy Ślizgona. Oddychał płytko, a jego serce galopowało w zawrotnym tempie. Poczuł jednak, że Draco oparł się swoim czołem o jego własne, blade dłonie wciąż spoczywały na jego biodrach. Odważył się unieść powieki, napotykając srebrne spojrzenie, które bacznie się mu przyglądało. Pod jego wpływem nieco się speszył i spróbował odsunąć, jednak ręce blondyna zatrzymały go na miejscu.
— Malfoy? – spojrzał znów na niego.
— Och, zamknij się, Potter. – ich usta ponownie się spotkały, a Harry sapnął przez pocałunek, tym razem nie wahając się, aby go oddać.
Owinął swoje ręce wokół szyi Ślizgona, przyciągając go bliżej. Nie mógł uwierzyć jak bardzo to na niego działało, a on chciał jedynie więcej i więcej. Nie zrobił jednak nic, bojąc się, że Malfoy znów się na niego wkurzy. Dał mu się całować, pieścić język swoim, na co ciche pomruki zadowolenia opuszczały jego usta. Chłodne, blade dłonie wsunęły się pod jego koszulkę, gładząc napięty tors. Czuł, że jego całe ciało pali z pragnienia, nie myślał o niczym innym, jak tylko dać się wziąć temu cholernemu arystokracie. Ponowny brak oddechu zmusił ich do przerwania pocałunku, a Ślizgon odsunął się nieznacznie, wyciągając swoje dłonie spod jego koszulki. Harry również ściągnął swoje ręce z ramion blondyna, jego wzrok był pełen żalu i nadziei. Nie odezwał się jednak ani słowem.
— Chyba czas, żebym wracał. – stwierdził po chwili wpatrywania się w zielone oczy Malfoy.
— Chyba tak. – jego głos był nieco przytłumiony, a jedyne o czym teraz mógł myśleć, to żeby blondyn ponownie nie powiedział tych samych słów, co ostatnio.
— Tak. To do jutra, Potter. Nie spóźnij się. – kącik ust Ślizgona drgnął lekko do góry, a za chwilę po Malfoyu nie było już ani śladu w salonie Gryfona.
Harry stał dalej pod tą ściana, jego palce mimowolnie powędrowały do ust. Przejechał po nich delikatnie, wciąż w swojej głowie mając świeże wspomnienie ich pocałunku. Tym razem to Malfoy go zainicjował, zrobił to dwa razy, do tego na koniec nie wyszedł wkurzony, a lekko uśmiechnięty.
Harry poczuł, jak w jego żołądku coś się przewraca i rumieńce na jego policzkach znacznie się pogłębiają. Jutrzejszy dzień będzie odpowiedzią na wszystkie dręczące go pytania, a on nie mógł myśleć o niczym innym, jak o malinowych ustach na jego własnych. Odepchnął się od ściany i ruszył czym prędzej do swojej sypialni, aby wziąć szybki, zimny prysznic, gdyż jego ciało wciąż płonęło z pragnienia. Sen nadszedł szybciej niż się spodziewał, ale na jego wargach wciąż rozciągał się delikatny uśmiech.
***
Przez kilka następnych dni ani przez sekundę nie mieli okazji, aby przedyskutować ich ostatni pocałunek. Wciąż otaczali ich inni ludzie, dlatego Harry postanowił odwlec tą rozmowę w czasie. Ślizgon nie wydawał się być, tak jak ostatnio, wkurzony na niego ani też na siłę go nie unikał. Zachowywał się tak jak wcześniej, co spowodowało, że ciężki kamień spadł z serca Gryfona. Był też w stanie dostrzec ukradkowe spojrzenia Malfoya na jego usta, ich ciała coraz częściej spotykały się ze sobą, przez co za każdym razem przez te Harry’ego przechodził delikatny dreszcz. Tym bardziej pragnął, aby zostali na chociaż jedną chwilę sami, jednak los wyraźnie z niego drwił. Weasley wydawał się w ogóle nie zauważać dziwnego napięcia między tą dwójką, chociaż czasami rzucał Potterowi nieodgadnione spojrzenia. Ten w odpowiedzi uśmiechał się do rudzielca lekko, mając nadzieje, że przyjaciel nie zacznie zadawać mu niewygodnych pytań. Malfoy jak zwykle grał niewiniątko, a bywały takie momenty, że Gryfon nie wiedział czy chce go pocałować, czy po prostu mu przywalić. Zdecydował nie robić ani jednego, ani drugiego.
Tak więc pracowali ze wszystkich sił, aby ich plan się powiódł. Minister co jakiś czas informował ich, że mają jakiś trop, jednak za każdym razem okazywało się, że była to zmyłka. Malfoy za każdym razem twierdził, że Lucjusz po prostu się nimi bawi, szykując coś większego. Musieli się więc pospieszyć, aby zapobiec najgorszemu. Harry’ego coraz częściej ogarniało złe przeczucie, które z dnia na dzień pogłębiało się, tworząc w jego żołądku ciężar. Obiecał sobie, że gdy tylko stanie twarzą w twarz z Malfoyem seniorem, nie będzie się wahać, aby użyć jednego z niewybaczalnych. Po wojnie mieli nadzieję na spokojne życie, a ten człowiek roztrzaskał ją jak porcelanową filiżankę, zasiewając w ich umysłach strach. Gryfona ogarniała coraz większa nienawiść, którą karmił się, rozkładając ją po całym swoim ciele, aby w chwili ostatecznej użyć całej jej mocy przeciwko Lucjuszowi. Obroni swoich przyjaciół, rodzinę, wszystkie mu bliższe osoby, nawet za cenę własnego życia. Taką obietnice złożył sam przed sobą i będzie się jej trzymał do swojego ostatniego tchnienia.
***
Przerwę w ich pracy wywołało kolejne morderstwo. Zgłoszenie przyszło anonimowe, jednak Malfoy dobrze znał charakter pisma swojego ojca. Niemal rozerwał list na strzępy zanim Harry zabrał mu go, aby samemu przeczytać jego treść. Nagle twarz Gryfona zbladła, a ten upadłby, gdyby nie ramiona przyjaciela, które przytrzymały go w pionie. Weasley posadził Harry’ego na fotelu, skupiając całą swoją uwagę na brunecie.
— Harry? Co się stało? – spytał Ron, wpatrując się w bladą twarz przyjaciela.
— On… dorwał ich. Znalazł ich i dorwał. – jego głos był nieco głośniejszy od szeptu.
— Potter? O kim ty mówisz? Przecież to mugolska dzielnica. Nie powinno być tam czarodziejów. – Malfoy ledwie powstrzymywał swój gniew.
— Mugolska? – uniósł brwi rudzielec, po czym szybko wyrwał list z rąk bruneta i wyszukał adresu. — O Merlinie. – teraz i piegowata twarz stała się blada.
— Muszę tam iść. – Harry nagle zerwał się z fotela, jednak Ron przytrzymał go mocno.
— Nie możesz, Harry! To pewnie pułapka! On zrobił to, żeby cię dorwać. – Weasley musiał się naprawdę postarać, aby utrzymać swojego przyjaciela.
— Puszczaj, Ron! Puszczaj, do cholery! – nagle ciało Pottera zwiotczało w jego ramionach, przestając się wyrywać. Rudzielec spojrzał zaskoczony na Malfoya, który trzymał w swojej dłoni różdżkę.
— Dobra, a teraz mi powiedz o co ten kretyn się tak rzuca? – warknął zirytowany. Ron posadził nieprzytomnego przyjaciela na fotelu, układając mu głowę tak, aby nie dostał skrzywienia.
— Jak wspominałeś to mugolska dzielnica. – westchnął cicho, chwilę przyglądając się przyjacielowi. – W trakcie wojny ci mugole co wychowywali Harry’ego musieli opuścić swój dom, gdyż nie było tam już dla nich bezpiecznie. Diggle osobiście zadbał, aby ukryć ich w miejscu, w którym nigdy ich nie znajdą. Gdy wojna się skończyła, Harry dostał list, który był nadany dużo wcześniej. Tam napisany był adres jego krewnych, aby w razie czego mógł ich odwiedzić. Jak się domyślam nigdy tego nie zrobił, ci mugole byli dla niego okropni i nienawidzili go za to, że był czarodziejem. Nie zmienia to jednak faktu, że jego ciotka była ostatnim żyjącym członkiem rodziny jego rodziców. Harry nigdy nie chciał, aby stała im się krzywda. Mimo tego, jak go traktowali. – jego słowa były ciche i pełne żalu.
— Czyli ten adres…
— To miejsce zamieszkania Dursleyów.
— Cholera! – Malfoy skrzywił się, uderzając dłonią w swoje biurko. Miał ochotę rozerwać swojego ojca na strzępy. Dał im oczywiste ostrzeżenie, którego nie mogli zignorować, jednak nie mogli też dać się zastraszyć. – Muszę porozmawiać z ministrem. Pilnuj go, aby się nigdzie nie ruszał i póki moje zaklęcie działa, nie waż się go anulować. Ten kretyn pobiegnie tam jako pierwszy, a tak jak mówiłeś, to może być pułapka. – wziął ze sobą list i szybko opuścił swoje biuro. Ron westchnął głośno i postanowił, że zrobi wszystko, aby utrzymać Harry’ego w Ministerstwie. Nie mógł pozwolić, aby jego przyjaciel wyruszył na pewną śmierć. Czasami żałował, że oboje cechowali się tą gryfońską porywczością. Teraz trzeba było myśleć jak Ślizgon, zastanowić się kilka razy, zanim się coś zrobi. Aby dorwać wroga, trzeba zacząć myśleć tak jak on, tego właśnie się nauczył przez ostatnie kilka tygodni.
***
Odzyskując świadomość, poczuł okropny ból w okolicach skroni. Jęknął cicho na te uczucie, nie przypominając sobie, aby ostatnimi dniami coś pił. Pod sobą poczuł znajomy fotel, dlatego otworzył gwałtownie oczy, aż zakręciło mu się w głowie. Przed sobą miał zatroskaną twarz przyjaciela, który przyglądał mu się uważnie.
– W porządku, Harry? – spytał, a dźwięk jego głosu tylko pogorszył uczucie bólu glowy.
– Co się stało? – spróbował podnieść rękę, jednak jego ciało odmawiało mu współpracy.
– Malfoy trzasnął cię zaklęciem. Kazał mi cię pilnować, żebyś nie zrobił nic głupiego.
– Gdzie on teraz jest? – jego głos był słaby, tak jak każda komórka w jego ciele.
– Razem z ludźmi ministra udali się na miejsce ataku. Niedługo pewnie będą wracać. – Ron spojrzał na zegarek na ścianie.
– Co? – Harry jakby się ożywił. – Ile byłem nieprzytomny?
– Trzy godziny. – widząc twarz przyjaciela skrzywił się nieznacznie. Wiedział, że będzie miał mu to za złe. – Wybacz, stary, ale nawet ja uważam, że nie powinieneś tam iść. To zbyt niebezpieczne. – sięgnął po jakąś fiolkę, która leżała na ciemnym biurku. – Dasz radę sam to wypić?
Harry pokręcił lekko głową, dlatego Ron odkorkował buteleczkę i pomógł przyjacielowi wypić eliksir. Ulga, jaka ogarnęła ciało bruneta była widoczna na jego twarzy. Musiał poczekać kilka minut aż eliksir zadziała całkowicie. Westchnął jedynie pod nosem, ale nie podniósł się z fotela.
– Ten dupek zapłaci mi za to. – warknął brunet pod nosem, wpatrując się wściekle w ogień płonący w kominku.
– Harry, on to zrobił, żeby cię chronić. Inaczej w tej chwili byłbyś gdzieś przetrzymywany albo martwy.
– To samo mogę powiedzieć o nim. – prychnął. – Sam poszedł tam prosto w ręce swojego ojca. Chyba nie powiesz mi, że Lucjusz nie będzie pragnął i jego śmierci.
– No nie wiem, stary. To w końcu jego jedyny syn. Nieważne, czy stoi po jego stronie czy nie, czystokrwiści nie będą zabijać swoich dzieci, kiedy te muszą podtrzymać linię rodu. To byłby wyrok na całą rodzinę Malfoyów.
– Wierzysz w to? Wierzysz, że Lucjusz będzie się tym przejmować? – uniósł wysoko brwi.
– Ja to wiem, Harry. Takie są zasady. – wzruszył jedynie ramionami.
Potter już nie odpowiedział, podniósł się ze swojego miejsca, aby rozprostować kości. Widząc uważne spojrzenie swojego przyjaciela parsknął pod nosem.
– Przecież i tak nie mam tam już po co iść. Poza tym potrzebuje kawy i papierosa. Więc gdybyś był uprzejmy, możesz iść ze mną do mojego biura. I zostaw Malfoyowi notkę, gdzie jesteśmy. Inaczej zabije nas obu.
Dlatego gdy Ron szybko napisał na jakimś czystym pergaminie informację o tym, że przenieśli się do biura Harry’ego, wyszli na opustoszały korytarz, kierując się do dębowych drzwi. W środku Harry zaparzył sobie mocną kawę i odpalił papierosa. Ron krzywił się na zapach dymu, ale już nie komentował, gdyż za każdym razem Potter odpowiadał jedynie zdawkowo, nic nie robiąc sobie ze słów przyjaciela. Siedzieli w ciszy, która nie była ani trochę komfortowa, ale widocznie potrzebna brunetowi.***
Jak ładnie skomentujecie to następny dodam szybciej :)

CZYTASZ
Tak, szefie. || Drarry +18
ActionDziewięć lat po wojnie, czarodziejska społeczność mogła odetchnąć i w końcu żyć bez strachu o pragnących zemsty, wciąż żyjących na wolności śmierciożerców. Ale czy taki spokój może trwać długo? Jak poradzić sobie z nowym zagrożeniem, które ciężko je...