Obudziły ją wesołe okrzyki oraz biesiadna muzyka. Leniwie otworzyła oczy i ujrzała nad sobą mięsisty, fioletowo-czarny baldachim. Roztaczał się między czterema filarami znajdującymi się na każdym z rogów wielkiego łoża. Gdzie była? Ożywiła się i powoli usiadła na miękkiej, puchowej kołdrze, którą była okryta. Miała na sobie lekko prześwitującą, długą halkę. Bardzo zdziwiła się na tę fikuśną piżamę, ale wzrok przeniosła na otoczenie. Od razu jej uwagę przykuły ciemne, bardzo zdobne meble z drewna w starym stylu, którego wcześniej nie widziała. Na kamiennych ścianach wisiały mroczne, turpistyczne obrazy.
– Bardzo oryginalnie jak na miejsce, w którym się sypia – pomyślała Edith, podnosząc się ostrożnie z łóżka.
Jej bosa stopa stanęła na wielkim, czerwono-złotym dywanie wyglądającym na luksusowy. Zauważyła na nim niewielkie, bordowe pantofelki, które najwidoczniej były przyszykowane dla niej. Wzuła je, wciąż rozglądając się po wysokim pomieszczeniu, ale oklaski dobiegające zza okna oderwały ją od podziwiania. Z zainteresowaniem podeszła i ujrzała piękne,słoneczne niebo, a poniżej malownicze miasteczko wyciągnięte rodem z baśniowej, średniowiecznej krainy. Czerwone dachy kamiennych budynków żarzyły się od promieni słonecznych, wyróżniając się na tle zielonych lasów. Edith dojrzała stamtąd rynek, z którego właśnie dobiegały wesołe odgłosy festynu. Zachwyciła się krajobrazem i po chwili zorientowała się, że ogląda go z dużej wysokości.
– Czyżby jakaś wieża? – przeanalizowała, odrywając się od kamiennego parapetu.
Powoli skierowała kroki do masywnych, drewnianych drzwi. Bez problemu je otworzyła, wychodząc na spiralne schody, które potwierdziły jej przypuszczenia o wieży. Paręnaście stopni niżej zauważyła otwarte wejście i bez zastanawiania od razu do niego zeszła.
Stanęła w progu, na szczycie kolejnych mniejszych schodków odchodzących w bok, a jej oczom ukazało się wielkie pomieszczenie widocznie podzielone na dwie strefy. Skierowała wzrok na salon po prawej stronie, który wystrojem i sprzętem nie pasował do średniowiecznych klimatów wieży i miasteczka.
Wokół stolika kawowego znajdowały się beżowe, skórzane sofy oraz fotele. Naprzeciw nich wisiał naścienny wyświetlacz bardzo starego typu, bo z fizycznym ekranem, otoczony półkami zawierającymi przestarzały sprzęt i, jak przypuszczała, nośniki danych. Było to najwidoczniej stanowisko oldschoolowego melomana, kinomana, a może nawet konsolowego gracza. Zwróciła też uwagę na spory barek z alkoholami, więc ktoś także lubił sobie wypić przy dobrej rozrywce. Po lewej stronie pomieszczenia zauważyła coś w rodzaju laboratorium czy gabinetu medycznego, ponieważ na półkach znajdowało się wiele fiolek, próbówek, papierowych ksiąg, roślin i osprzętu, którego nie była w stanie rozpoznać. Zawiesiła wzrok na parawanie, z którego dobiegł ją męski, rześki głos:
– Ooooo! Młoda dama, podróżniczka w czasie, już się obudziła!
Trochę przestraszyła się nagłym powitaniem. Zza parawanu wyszedł stereotypowy obraz ludzkiego maga z długą, czarną brodą, ubranego w czarno-fioletowe szaty. Jego oczy wzbudziły w niej niepokój, bo były całe białe bez widocznych tęczówek czy źrenic. Nie wyglądał jednak na kogoś złego, a wręcz przeciwnie, wzbudzał zaufanie swoim szerokim, wesołym uśmiechem.
– Dzień dobry... – przywitała się zmieszana, krzyżując ramiona by zakryć to i owo.
– Edith! Śmiało, śmiało! – zachęcił ją i zniknął za parawanem. – Jestem Xemenes, kolega twojego zacnego towarzysza.
Nie zdziwiła się, że znał jej imię. Powoli zeszła po schodkach, patrząc na salon, który cały czas ją zadziwiał. Był oderwany od kontekstu i z całkiem innej epoki, a w tym przypadku, nawet wymiaru! Mag nagle wyskoczył zza parawanu, aby z radością wskazać na tę aranżacyjną osobliwość.
CZYTASZ
Czerwone Zło - mroczne początki
Ciencia Ficción- Nie tak miała wyglądać ta wycieczka... Gdzie się wszyscy podziali? Coś mnie ominęło? Tak właśnie zaczyna się przygoda Edith - od niemiłej niespodzianki. W zrujnowanym mieście jednak poznaje intrygującego mężczyznę, który przedstawia się jako Numer...