LECZENIE

85 13 116
                                    

Lekko upojona alkoholem Edith, zasnęła na sofie podczas małego maratonu filmowego. Skórzana kanapa była tak nieprzyzwoicie wygodna, że każdy kto na niej usiadł, prędzej czy później by zasnął. Ona również nie oparła się jej zwodniczej mocy. Dobre drinki i oldschoolowe filmy umilały jej czas spędzony na czekaniu, aż Stary dojdzie do siebie. W tej kwestii lekko poprawiło mu się, bo nie był już zaintubowany. Wtem obudziło ją wyraźne mamrotanie, które nie dobiegało z ekranu starego sprzętu.

– Dlaczego... nic... nie czuję?

Zerwała się z sofy i zajrzała za parawan. Stary otworzył oczy, ale wzrok miał dziwnie nieobecny, jak u niewidomych. Ostrożnie podeszła bliżej.

– Nic... nie widzę... nic... nie wyczuwam – mówił wolno.

– Spokojnie. Jesteśmy u twojego maga.

– To ty Edi? – zapytał.

Zdziwiła się, że zwrócił się do niej nieużywanym przez Cyrusa zdrobnieniem. On zazwyczaj mówił „Edith", „młoda" albo po prostu per „ty".

– Tak, a kto inny? Tylko ja jestem twoim akumulatorem czy, jak wolisz, respiratorem – skomentowała wesoło.

– Phi... racja. A jak to wygląda?

Dość rozbawiona spojrzała na malunki na jego torsie, ale mina trochę jej zrzedła, widząc rozpłataną, niegojącą się rękę. Tego nie chciała mu opisywać.

– Jakby ktoś cię pomalował podczas pijackiej imprezy – szybko skwitowała.

– Pijecie? Beze mnie?! – wzburzył się żartobliwie. – To gdzie polazła ta pijacka morda?

– Chyba jest na dachu, z tego co zapowiadał. Iść po niego?

– Owszem... – potwierdził lekko zirytowany. – Jak tu żyć, jak mnie upośledził.

– Dobrze, już po niego idę tylko... nie ruszaj się – żartobliwie dogryzła.

– HA, HA! – głośno i specjalnie sztywno wyartykułował.

Szybko i sprężyście pokonywała spiralne schody, aż dobiegła na samą górę wieży. Na niej znajdywało się małe obserwatorium z teleskopem obsługiwanym właśnie przez maga. Niebo aż mieniło się od milionów jasnych gwiazd. Edith chwilowo oniemiała od tego niesamowitego widoku. Aż rozmarzyła się, przypominając sobie, że mają możliwość latania po niebie, kosmosie. To zawsze ją fascynowało, ale musiała wrócić na ziemię. Poinformowała maga o sytuacji, po czym bezzwłocznie oboje zeszli do Starego.

– Oho! Królewicz się obudził – zagadał Xemenes, podchodząc do fotela pacjenta.

– Nie kojarzę żadnego pocałunku królewny – zadrwił Stary. – Co mi zrobiłeś?

– Wyłączyłem ci chwilowo zmysły, by pozwolić organizmowi się zregenerować, ale jak zwykle nie chcesz współpracować – poważnie wytłumaczył. – Jeszcze w takim stanie do mnie nie przyszedłeś... Ciało połatamy jakoś, ale resztę... Hmmm...

– Masz jakieś pomysły?

– Mam asa w rękawie, ale sam wiesz z czym masz do czynienia – odparł, gdybając nad czymś i gładząc się po brodzie.

– Phi! Wiedziałem, że po coś ci służą te długie rękawy w tym habicie.

– Ależ żartowniś łapie za słówka! Bez głowy nawet by się odezwał – skwitował, wesoło uśmiechając na docinki. – Ale lepiej dla nas wszystkich będzie, jak cię uśpię.

Czerwone Zło - mroczne początkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz