ROZDZIAŁ 25

474 30 3
                                    

Jane zamknęła Monick w swoich ramionach, tuląc ją na pożegnanie. Gwar i tłok pędzących ludzi z walizkami na lotnisku mógł nieco zakłócać komfort rozmowy, ale kobiety nie zwracały uwagi na innych pasażerów.

- Na pewno nie chcesz z nami lecieć? - zapytała Jane, trzymając brodę na ramieniu siostry Ivana. - W Stanach mogłabyś zacząć wszystko od nowa.

Ciężkie westchnienie wyrwało się z ust Monick.

- Nie mogę. Naprawdę nie mogę - powtórzyła, wyswobadzając się z ramion blondynki i schowała swoje dłonie w tylnych kieszeniach spodni. - Mam tutaj pewne... obowiązki - zawahała się, spoglądając przez chwilę na swoje buty i znów spojrzała na Jane.

- Rozumiem - odparła panna Brumby, unosząc lekko jeden z kącików ust. - Pamiętaj tylko, że gdybyś chciała się wygadać albo poplotkować z nudów, to masz mój numer. Zadzwoń, a odbiorę nawet w środku nocy.

Klatka piersiowa Monick zawibrowała od delikatnego śmiechu. Zabawna chwila szybko przeszła w poważną, gdy złapała za dłonie Jane i spojrzała na nią z wdzięcznością.

- Na pewno nie zapomnę - ścisnęła lekko jej palce - Ani tego, co dla mnie zrobiłaś, Jane. Gdyby nie ty dalej tkwiłabym przy boku Patricka i pozwalała się katować, a Ivan nadal nie miałby o niczym pojęcia. Teraz wszystko się zmieni, bo ty mnie popchnęłaś w dobrą stronę.

W oczach Henderson zalśniły łzy, a żołądek Brumby zwinął się w ciasny supeł, gdy Monick wspomniała o Ivanie. Jane znów przytuliła kobietę, nie chcąc, aby widziała niepokój wymalowany na jej twarzy.

Od momentu, w którym Ivan rozmawiał z kimś przez telefon podczas ich intymnego uniesienia pod altaną, na sercu Jane spoczął dziwny ciężar. Ilekroć spoglądała na jego twarz, czuła się bezsilna, nie wiedząc, z czym się mierzy, ani jak mogże go wesprzeć.

Kiedy opuścili ogród i jechali w ciszy do hotelu, Jane trudno było przebywać z oschłym i małomównym Ivanem, kiedy dalej czuła na sobie intensywność dotyku i żar pocałunków, którymi raczył ją Alex. W pokoju hotelowym wcale nie było lepiej. Panna Brumby leżała w pustym i zimnym łóżku, rozmyślając o wszystkim, co wydarzyło się tego dnia, jednocześnie patrząc na Hendersona, który krążył po balkonie wyraźnie wzburzony i nie odrywał telefonu od ucha.

Ta noc - dla obojga - nie należała do udanych, a gdyby nie warunki atmosferyczne wylecieliby z Paryża jeszcze tego samego wieczoru, zamiast kolejnego dnia rano.

- Szkoda, że miałyśmy tak mało czasu - wyznała Monick, cofając się o krok. - I może znamy się naprawdę krótko, ale już za tobą tęsknię.

W oczach panny Brumby zakręciły się łzy, bo słowa siostry Hendersona podziałały jak kojący balsam na rozszalałe emocje. Otworzyła usta, ale nie wypowiedziała żadnego słowa, bo nagle poczuła silne popchnięcie, które prawie zwaliło ją z nóg. Torebka, którą miała na ramieniu, wylądowała na podłodze, a jej zawartość się rozsypała.

- Bardzo panią przepraszam! - odezwała się skruszona kobieta, która złapała dziecko za ramię, zanim zdążyło uciec dalej. - Mówiłam mu, żeby nie biegał po lotnisku, bo na kogoś wpadnie i jak zwykle nie zdążyłam zareagować, zanim to się stało.

- Nic mi nie jest - odparła Jane i ostatni raz spojrzała na oddalającą się matkę z synem, po czym schyliła się, aby pozbierać swoje rzeczy.

- Czemu ja zawsze zapominam zapiąć torebkę? - mruknęła pod nosem, chwytając za kilka walających się tamponów i okulary przeciwsłoneczne.

Zauważyła, że Monick klęczała na kolanach, trzymając jej otworzony portfel.

- Monick? - zapytała, ale kobieta nawet nie drgnęła. Wyglądała tak, jakby zamarła ze wzrokiem utkwionym we własności Jane. - Monick, wszystko w porządku? - Dotknęła jej ramienia, a kobieta wzdrygnęła się i spojrzała na nią.

DELIVERYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz