Alkohol był dobrym przyjacielem do momentu, w którym jego odwieczny wróg zwany kacem nie przejął pałeczki. Ten bezduszny morderca sprawił, że panna Brumby była zmuszona otworzyć oczy. Promienie słoneczne zaatakowały jej gałki oczne. Natychmiast opuściła powieki, przeklinając w duchu istnienie Słońca. Zarzuciła ramię na twarz, osłaniając oczy, i czubkiem języka przejechała po spierzchniętych wargach. Niestety, nie osiadła na nich nawet kropla śliny. W gardle panowała prawdziwa Sahara. Mlasnęła kilka razy, czując w ustach gorzki smak. Kilka minut zajęło Jane wybudzenie się z resztek snu. Podparła się na łokciach, rozglądając się niepewnie po pokoju, ale szybko opadła na poduszkę, kiedy pulsujący ból zaczął napierać na jej czoło i skronie.
Znów zamknęła oczy, a wydarzenia minionego wieczoru zaczęły przelatywać jej przez myśli jak klatki filmowe. Łzy Scarlett. Karaoke. Alkohol. Wyjście do sklepu, a potem...
- O, w mordę - powiedziała do siebie, gwałtownie siadając na materacu.
Ból przybrał na sile, ale Jane nie zwróciła na niego uwagi. Wszystkie myśli krążyły wokół Ivana i tego, jak znalazła się w jego samochodzie. Czuła przed sobą taki wstyd, że gdyby miała siłę położyć się na drodze, dałaby się rozjechać ciężarówce. Echo rozsądku rozsadzało komórki nerwowe, rugając ją za to, że zapomniała o słabej tolerancji alkoholu. Powinna znać umiar, a pozwoliła smutkom i zmartwieniom utopić się w butelkach wina. Stan euforii i zapomnienia minął, a problemy są, razem z nowymi na horyzoncie.
Jane przyłożyła dłoń do mostka i lekko potarła jego okolice. Ciężar tego, co się wydarzyło, osiadł na dnie serca, przez co czuła je niemal w samym żołądku. Pocierała coraz szybciej, pragnąc pozbyć się tego uczucia i natrętnego głosu ojca, który znów powtarzał jej, że nad niczym nie potrafi zapanować.
Spuściła wzrok, patrząc na zaczerwienione miejsce, i rozszerzyła oczy z zaskoczenia. Szybko sobie uświadomiła, że nie zasnęła w piżamie, tylko w koszuli. Męskiej koszuli. Palce blondwłosej delikatnie ujęły materiał i podsunęły go pod nos. Zapach migdałów i palonego drewna był tak intensywny, że Jane miała wrażenie, jakby Ivan stał tuż obok niej.
Przejechała ręką po splątanych kosmykach, przypominając sobie kąpiel w fontannie. Chcąc schować się przed natłokiem wspomnień, ukryła twarz w dłoniach, ale kolejne z nich sprawiały, że Jane nie miała już czym się bronić. Przebiegła palcami w dół twarzy, póki nie zatrzymały się na wargach. Nadal czuła dotyk ust Hendersona, jakby ten zdążył już się na nich zapieczętować. Pozwoliła sobie na chwilę słabości, która nigdy nie powinna się wydarzyć. W dodatku odsłoniła się przed nim. Nie miała na sobie żadnej maski, dlatego strach o to, że mogła powiedzieć coś, czego nie powinna, palił ją od środka. W głowie miała prawdziwy bałagan. Miotała się między tym, co słuszne i rozważne a tym, co podświadomie czuła. Sama zainicjowała pocałunek. Chciała tego tak mocno, że stało się to wręcz nieznośnie. Uczucia, jakiego doznała w chwili zetknięcia się ich warg, nie mogła porównać do niczego, co już znała. Nigdy nie czuła takiej euforii i takiego głodu, niczym narkomanka. Przerażała ją myśl, że mogła uzależnić się od kogoś tak bardzo, że życie bez tej osoby byłoby drogą przez mękę.
Jane nauczyła się być samowystarczalna i wiedziała, że zawsze musi liczyć tylko na siebie. Nie chciała się do nikogo przywiązywać, bo to bolało tak samo, jak potrzeba bycia kochanym. Przyzwyczaiła się do tego, że miłość nie jest dla niej, bo zwyczajnie na nią nie zasługiwała.
Ostrożnie zsunęła się z łóżka i gdy tylko stanęła na nogach, poczuła, że cały pokój zaczął wirować. Wszystkiemu winien był alkohol. Za czyny, myśli i słowa obwiniła trunek. Pocałunek też był wywołany płynącym w jej żyłach alkoholem. Ta myśl lekko podniosła Jane na duchu.
CZYTASZ
DELIVERY
RomanceJane Brumby nie można zarzucić lenistwa. Młoda studentka architektury pracuje na dwa etaty, aby wspomóc babcię i spłacić długi brata. Derek Brumby chcąc dołożyć się do niewielkiego domowego budżetu, wplątał się w nieodpowiednie towarzystwo, przez kt...