Wytatuowane palce sunęły po klawiaturze z zawrotną prędkością. Późna godzina i rażące światło monitora niekorzystnie odbiły się na Ivanie. Mężczyzna zamrugał kilka razy i pokręcił głową, aby rozluźnić spięte mięśnie. Ten zabieg niestety nie przyniósł oczekiwanych efektów, bo tekst na ekranie zaczął mu się rozmazywać przed oczami. Henderson oparł się plecami o fotel i przetarł dłonią zmęczoną twarz.
Ostatni tydzień nie był dla niego łaskawy. Zasypywał się pracą, aby odciągnąć myśli od tego, co zbliżało się wielkimi krokami. Zerknął na prawy dolny róg ekranu komputera, dostrzegając, że było już grubo po północy, a data, od której tak namiętnie uciekał, w końcu go dopadła. Wspomnienia zalały jego umysł jak trucizna, a lewe płuco przeszył ból, jakby tkwiła w nim ołowiana kulka. Rok w rok wyglądało to tak samo, a gdy dzień się kończył, to, co go nawiedziło, odchodziło, zabierając ze sobą jego cząstkę. I tak od wielu lat w miejscu, gdzie powinno być pełne i żywe serce, zostały tylko jego kawałki w towarzystwie pustki po tym, co zabrała ze sobą ta data.
Godził się z bólem, który powoli oplatał jego organy, i brał na siebie każdy jego cal, ale w tym roku tego dnia było inaczej. Problemem była blondwłosa współlokatorka, która odciągała jego myśli od cierpienia, na które sam się skazał. Przyłapał się na tym, że szuka w umyśle jej płomiennych oczu, podniesionego głosu i jej obecności. Czuł, jakby Jane przez ostatnich siedem dni była duchem, ale jej obecność odczuwał w każdym kącie apartamentu. Celowo jej unikał, a ona sama miała zbyt wiele obowiązków, aby poświęcić mu uwagę. Przez te siedem dni absolutnie na to nie narzekał.
Mimo to, od czasu pojawienia się współlokatorki zawsze zostawiał uchylone drzwi od swojego gabinetu. Od trzech dni było spokojnie.
Mężczyzna chwycił za kubek i przystawił go do ust, ale naczynie okazało się puste. Westchnął ciężko i wstał, nie przejmując się bólem w zastałych mięśniach. Przeczesał ręką roztrzepane włosy, podciągnął wyżej podwinięte rękawy koszuli i ruszył do wyjścia. Dźwięk jego kroków zakłóciły odgłosy dobiegające z sypialni blondynki.
Ivan zapomniał o kawie, a nawet o zmęczeniu. Odstawił naczynie przed drzwiami dziewczyny i ostrożnie nacisnął klamkę. Powoli otworzył drzwi i wszedł do środka; tak, jak już robił to wcześniej. Sączące się przez szparę światło padało dokładnie na łóżko. Im bardziej się do niego zbliżał, tym mocniej czuł na skórze strach współlokatorki. Była taka krucha i bezbronna, niemal jak kwiaty z ogrodu jego matki.
- Proszę, nie... Już będę grzeczna - wyjęczała płaczliwie, wiercąc się w kołdrze, w którą się zaplątała.
Kiedy usiadł na materacu, dystans między nim a dziewczyną był niewielki. Patrzył na napiętą twarz, a przez światło padające z wnętrza domu mógł dostrzec mokre ślady na czerwonych policzkach. Dolna warga drżała, dłonie zaciskały się na pościeli. Zauważył, że czoło Jane zdobiły krople potu.
- Nie w brzuch, proszę... to bardzo boli - zapłakała.
Męska dłoń ostrożnie dotknęła zimnego policzka, tak aby dziewczyna się nie obudziła. Starł kciukiem łzy, powoli gładząc jej skórę. Delikatność, na którą sobie pozwalał, była dla niego czymś zakazanym, bo na co dzień nie mógł taki być. Ale tutaj, przy niej, sam tego chciał. Pragnął ją tym otoczyć.
- Cii... - wyszeptał łagodnie. - Jesteś bezpieczna, mon chérie. Ze mną jesteś bezpieczna. - powtórzył, a jego ręka przeniosła się na włosy. Najpierw odgarnął przyklejone do czoła kosmyki, a później głaskał włosy, aż ciało Jane się uspokoi.
- Przepraszam... Ja nie chciałam... - wymamrotała pod nosem.
- Ktokolwiek odpowiada za twoje koszmary, będzie przepraszał, Jane, obiecuję ci to - powiedział cicho, a w tym szepcie skrywała się przysięga, która wypełniła każdą cząstkę jego ciała.

CZYTASZ
DELIVERY
RomantizmJane Brumby nie można zarzucić lenistwa. Młoda studentka architektury pracuje na dwa etaty, aby wspomóc babcię i spłacić długi brata. Derek Brumby chcąc dołożyć się do niewielkiego domowego budżetu, wplątał się w nieodpowiednie towarzystwo, przez kt...