ROZDZIAŁ 2

328 27 10
                                    

Irina

- - - -

W ciągu następnych dni, Victor pojawiał się u mnie codziennie. Przyprowadzał chłopców, a potem Kajo ich odwoził, a my realizowaliśmy kolejne punkty opisane w rozdziałach erotyku.

Aż dziw, że chciało mu się fatygować. Na podorędziu miał dup co niemiara, na dodatek sprawnych i giętkich. Sama nie wiedziałam, jak oceniać jego zainteresowanie moją osobą.

Z jednej strony traktował mnie przedmiotowo, bo oczekiwał, że zadbam o jego zaspokojenie. Z drugiej – nie był mi dłużny i poświęcał mi swoją uwagę, zapobiegając nudzie.

Z biegiem lat, które spędziłam w jego towarzystwie, zwykłam myśleć o nim, jak o monecie.

W zależności, na którą stronę padnie – może być kojącym opatrunkiem i leczniczym miodem, albo gangreną.

Wiele zależało od okoliczności, towarzystwa i jego humoru. Z czasem nauczyłam się doceniać to, co dobre i unikać, albo minimalizować to, co złe.

- Jutro wyjeżdżam - zagaił. - Muszę pozałatwiać parę spraw i do końca nie wiem, ile mi to zajmie.

- A chłopcy?

- Przez jeden dzień Kajo ogarnie bajzel, a potem dołączy ich matka. Masz wszystko, czy czegoś ci potrzeba?

- Chyba mam. W razie czego poproszę pielęgniarkę.

- Nie kręć - podał mi telefon z otwartym notatnikiem. - Wpisz, co mam ci przywieźć.

Skrzywiłam się, ale zrobiłam listę.

Tampony, maszynka i pianka do golenia, cola, guma do żucia, stanik, koc, balsam do ciała, dezodorant antyperspirant.

Po przeczytaniu uniósł brwi.

- Mówiłam.... Lepiej będzie, jak poproszę pielęgniarkę.

- Jakie tampony?

- Normal.

- Producent?

- Obojętne.

- Maszynka i pianka? - mrugnął i kpiarsko się zaśmiał.

- Woskowania przecież nie zrobię... na dole i pod pachami robi się las. A ty przecież tego nie lubisz...

- Ale wyjeżdżam.

- Sama też czuję się z tym niekomfortowo.

- Ok. W drodze powrotnej zrobię zakupy. Rano ktoś dostarczy ci te rzeczy. A teraz czas na przyjemniejszą część odwiedzin – powiedział, przymykając drzwi. - Muszę nazbierać wspomnień, które umilą mi chwile pod prysznicem.

* * *

Miłym zaskoczeniem były dla mnie odwiedziny matki Adriana i Rafałka.

Przyszła do mnie w pojedynkę. Podziękowała mi za opiekę nad nimi w czasie, kiedy ona nie była w stanie się nimi zajmować.

- Przykro mi, że poniekąd przyczyniliśmy się do tego, że została pani poszkodowana.

- Nie szkodzi. Najważniejsze, że Rafałek za bardzo nie ucierpiał. Ja przynajmniej wyleżę się za wszystkie czasy – skwitowałam. - I jestem Irina, a nie pani. Chłopcy mówią na mnie ciociu. Głupio, żeby ich matka mi „paniowała".

- Ok. Ola.

Podałyśmy sobie dłonie.

- To jak, Ola. U ciebie już wszystko w porządku? Ponoć byłaś w szpitalu.

VII WŁADZA I BOGACTWO  - W POGONI ZA SZCZĘŚCIEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz