ROZDZIAŁ 46

287 46 32
                                    

Anton

- - - -

Zaczynałem tracić przytomność. Pomyślałem, że jeszcze parę sekund i ogarnie mnie mrok.

Przywołałem w pamięci obraz Oli i dzieciaków. Szczególnie utkwiła mi w głowie jedna scena, kiedy niespodziewanie udało mi się wrócić mojego do domu w Wiśle dzień wcześniej, niż planowałem. Nie byłem do końca pewien, czy w ostatnim momencie coś się nie spierdoli, więc nie dzwoniłem, żeby uprzedzić. Pogoda dopisała, spadł śnieg, więc Ola wyszła z chłopcami na ogród, żeby ulepić wraz z nimi bałwana. Odkodowałem alarm, wszedłem, używając własnego klucza. Zacząłem się rozglądać i nawoływać, ale nikt z domowników, nie wyszedł mi na spotkanie. Pomyślałem, że może wybrali się do sklepu, czy coś, a potem usłyszałem szczebiotanie Rafała. Wyszedłem na taras i obserwowałem, jak się wysilają, próbując umieścić wielgachną kulę śniegu ("brzuch" śnieżnego stwora), na właściwym miejscu.

Pomyślałem, że to będzie "bałwan gigant" i nie ma szans, żeby sami sobie poradzili.

- Pomóc wam?! - zawołałem.

Jak na komendę wszyscy troje odwrócili się w moim kierunku, a widok jawnej i szczerej radości na ich twarzach spowodował, że poczułem, jak ze wzruszenia, pocą mi się oczy.

Olka pomachała mi na powitanie, a dwie małe petardy zaczęły wyścig w moim kierunku.

Dzięki, że pojawiliście się w moim życiu, Promyczku - udało mi się sklecić ostatnią, logiczną w tym życiu myśl, a wtedy obraz się zmienił i na twarzy Oli, radość zastąpiła rozpacz...

"- Walcz, Anton, do jasnej anielki...!!! Nie poddawaj się!..." - wołała.

Poddając się rozkazowi ukochanej, ostatkiem sił machnąłem rękami raz... potem drugi...

I wtedy, na prawej ręce, poczułem czyjś dotyk, a zaraz potem między wargami pojawił się ustnik, który ktoś włożył mi do ust.

Zamiast wody, do płuc wleciało życiodajne powietrze...

To wprost niebiańskie uczucie, móc wreszcie zaczerpnąć oddech...

Przez dłuższą chwilę dotleniałem organizm, a potem złapałem za koniec sznura, który podał mi Błażej i popłynąłem w ślad za nim. Co jakiś czas podawał mi ustnik, żebym wziął kilka oddechów. Mimo, że była noc, blask świateł z jachtu pozwolił mi dostrzec, że płynęliśmy wzdłuż liny, na której końcu, znajdował się głaz, a z jego drugiej strony, tuż pod linią wody, czekała na nas "mała syrenka". Miała na sobie piankową kamizelkę, maskę i butlę z tlenem. Trzymała się kurczowo sznura, a kiedy nas dostrzegła, położyła dłoń w okolicy serca i przymknęła oczy.

Nie do wiary... - pomyślałem. - Udało się, kurwa! Naprawdę się udało!

Błażej zdjął pętlę z głazu, owinął liną Kasandrę, w moją dłoń też ponownie włożył sznur, a potem złapał za środek i zaczął nas holować do miejsca, gdzie był ukryty ponton. Doprowadziła nas do niego kolejna lina.

Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Byłem pod wrażeniem zaradności nurka. Błażej poradził sobie, jak mitologiczna Ariadna.

Było mi cholernie zimno. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać, jak bardzo wychłodzona była dziewczynka.

Najpewniej skończy się zapaleniem płuc, ale tym będziemy się martwić później.

Kiedy dopłynęliśmy na miejsce, Błażej pomógł nam wgramolić się na ponton.

- Rozbierać się do rosołu, do porządku wytrzeć, a potem to pod pachy, na brzuch i między uda... - zarządził.

Zauważyłem, że pod piankową kamizelką Kasandry coś było.

VII WŁADZA I BOGACTWO  - W POGONI ZA SZCZĘŚCIEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz