ROZDZIAŁ 7

786 29 2
                                    

OLIVIA

Budzę się cała zlana potem, cholerne wspomnienia. Śniła mi się mama. Nadal nie otworzyłam listu, który dla mnie zostawiła i nie daje mi to spokoju. Jednak wiem, że nie jestem jeszcze gotowa, czekam na odpowiednią chwilę, na właściwy moment. Muszę być silna, odrzucić okropne myśli, które przeplatają się w mojej podświadomości. Staram się, więc z czasem jest lepiej. Musi być...

Spojrzałam na godzinę, wyświetlaną przez zegarek znajdujący się na mojej nocnej szafce. Szósta. Już nie zasnę, za dwie godziny zaczyna się pierwsza lekcja. Wstałam z łóżka i spojrzałam przez okno. Pogoda dzisiaj niezwykle dopisywała więc uznałam, że przed zajęciami pójdę pobiegać. Zebrałam włosy w niesfornego kucyka, ubrałam legginsy, nałożyłam biały podkoszulek, a na to założyłam bluzę z kapturem. Zeszłam na dół, zgarniając po drodze słuchawki i zaczęłam zasznurowywać trampki.

- Już nie śpisz?- usłyszałam zaspany głos Evy i skierowałam twarz w jej stronę.

-Miałam zły sen, obskoczę szybko poranny trening. Powinnam zdążyć na śniadanie.- Uśmiechnęłam się ciepło do kobiety.

- Chcesz o tym pogadać?- Zapytała niepewnie.

- Nie.- Odpowiedziałam zbyt oschle.- Ale bardzo ci dziękuję za propozycje.- Uśmiechnęłam się lekko, delikatnie schodząc z tonu.

Miałam wyrzuty sumienia, jednak nie chciałam o tym rozmawiać, wolałam zatrzymać to dla siebie. Nie chciałam, by ciągle każdy obchodził się ze mną jak z jajkiem, dlatego dawałam tacie i Evie jak najmniej powodów do zmartwień.

- Jasne, rozumiem. Ale w razie czego, zawsze służę ramieniem i dobrą radą.- Kiwnęła lekko głową w moją stronę i zniknęła za rogiem, zmierzając w stronę kuchni.

Nałożyłam słuchawki na uszy, włączyłam moją ulubioną playlistę i wyszłam z domu.

Biegłam uliczkami Londynu, kierując się w stronę parku. Z minuty na minutę mijałam coraz więcej osób. Miasto budziło się do życia. Małe kawiarenki powoli się otwierały, a ludzie pędzili do swoich prac, lub z nich wracali, by zaszyć się w swoim mieszkaniu, z dala od wszystkich trosk.

Uwielbiałam biegać, pomagało mi to w uspokojeniu własnego umysłu i w wyładowaniu piętrzących się emocji. Dla mnie to było moim azylem, włączając w to czytanie, byłam wtedy z dala od wszystkiego, odcięta od rzeczywistości. Tylko ja i moja bezpieczna przystań.

Gdy dotarłam już do parku, zatrzymałam się by uspokoić mój oddech i pędzące tętno. Wzięłam głęboki oddech i czułam jak przez moje płuca przepływa euforia. Rozciągnęłam mięśnie, ściągając słuchawki z głowy, by wsłuchać się w przepiękny śpiew ptaków. Spokój.

Usiadłam na ławce, opierając głowę o oparcie. Miałam ostatnio wiele czasu, na przemyślenia. Myślę sporo o mamie, o Andrew, z którym kontakt mam praktycznie cały czas. Ze względu na jego pracę nigdy nie dzwonię pierwsza. Zawsze czekam na telefon, aż znajdzie dla mnie wolną chwilę, niestety strefa czasowa niczego nam nie ułatwia.

Za to jedna rzecz nie daje mi spokoju. Zachowanie Aarona. Czuję, jak wzrokiem przepełnionym nienawiścią patrzy na moją osobę. Myślałam, że może się to zmieni, po naszej wspólnej zmianie w pracy, ale się myliłam. Przez cały dzień, próbowałam chociaż trochę przebić się przez jego barierę, jednak nie dawał za wygraną i w końcu się poddałam. Nawet jeśli próbowałam miło z nim porozmawiać i poprosić o pomoc. On jedynie zbył mnie i powiedział, że to nie jego sprawa. Więc już więcej o nic go nie poprosiłam i udawałam, że go tam po prostu nie ma. Miałam dosyć tego, że nawet podczas składania u niego zamówień na drinki, czy piwa nie wysilił się na krztynę uprzejmości. Dlatego, gdy widziałam, że nic więcej nie wskóram w tym kierunku, jedyne co robiłam, to zostawiałam kartkę z wypisanym zamówieniem bez słowa i w ten sam sposób je odbierałam. Nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.

Don't Forget Our PastOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz