56. O wyparciu traumy...

147 10 1
                                    

Powoli weszli do domu, który pamiętał tak wiele śmierci, tak wiele ofiar. Czy tutaj, czy po drugiej stronie, był on przerażający i opuszczony, przez co wywoływał te same, pełne lęku odczucia. Steve szedł pierwszy, świecąc latarką po zaciemnionych pomieszczeniach.

- Kurcze, nawet w środku dnia jest tu strasznie.- mruknął pod nosem, po czym podeszli do stojącego przy schodach starego zegara, który nie tak dawno cztery razy zabił, niszcząc Hawkins.

Lou spojrzała na nie ruszające się wskazówki planszy, a Steve dostrzegł zwątpienie na jej twarzy.

- Czy ja wariuje?- spytała prosto z mostu.- Powiedziałbyś mi, gdybym wariowała, prawda? Mieliśmy się trzymać przy dzieciakach i tak było, ale...teraz czuję, jakbym traciła rozum i całkowicie odpływała.

- Nie oszalałaś.- powiedział łagodnie, gdy stanął naprzeciwko niej z opuszczoną latarką.- Masz wiele na głowie. Jak zwykle w ostatnim czasie. Nie wiem jak to ogarniasz.

- Ja? Jak to ogarniam?- zaśmiała się przez łzy.- Nic nie ogarniam, jestem...totalnie rozwalona. Mam się skupić na byciu przy Max, by czuła, że na nią czekamy, czy na ogarnianiu mamy, która znów może wrócić do picia? A może na szukaniu pieniędzy dla leczenie Max, o ile ta się obudzi?

- Stop, stop, stop...- szepnął, odkładając latarkę na szafkę przy dziewczynie, po czym złapał ją za ręce, by się uspokoiła.- Powoli. Oddychaj i nie...myśl. Też tu jestem. Nie musisz ogarniać wszystkiego. Max wie, że o nią dbacie, nawet jeśli was przy niej nie ma.

- Ona cierpiała, Steve. Tygodniami. A ja tego nie widziałam. Byłam...taka samolubna i pogrążona w pracy, że tego nie zauważyłam.

- Więc nie idź w to znowu. Wiem, że Max jest ważna, sam bym...zrobił wszystko, by cofnąć czas. Myślisz, że nie obwiniam też siebie?- głos jego zadrżał, a Lou położyła dłoń na jego policzku.- Poparłem ten plan, choć wiedziałem...każdy z nas wiedział jak może się to skończyć.

- Steve...- szepnęła i przyciągnęła go do siebie, by mógł położył głowę na jej ramieniu. Oboje byli bliscy płaczu. Na szczęście dla nich, widząc rozpacz drugiego, czuli się silniejsi.- Max nie obudzi się prędko. Mam czas, żeby wymyśleć co z pieniędzmi i...może pomóc komuś, kto potrzebuje tego teraz.

- Chcesz iść na zbiórkę w szkole?- spytał, odsuwając się.

- Może chociaż przez chwilę poczuje się potrzebna.

- To świetnie.- stwierdził ze smutnym uśmiechem.- Lou, jeśli chodzi o pieniądze...

- Coś wymyślę. Ja. Nie ty.- wyjaśniła wymownie, choć ten chętnie oddałby jej każdy grosz.- Ale dziękuję.

- Mhm.- mruknął, mając w głowie to, co mówił matce. Zawsze potrafi znaleźć rozwiązanie z sytuacji.- Chodźmy, bo mam ciarki przez to miejsce.

- Ja też. Po tej stronie przynajmniej nie ma korzeni co kilka centymetrów.

Skierowali się do wyjścia, rozmawiając o zabójczych korzeniach, które prawie ich udusiły, gdy echo rozniosło uderzenie zegara. Oboje przystanęli z przerażeniem na twarzy.

- Steve?

- Też to słyszałaś?- powiedział w tym samym czasie, co ona.- Szlag...- przeciągnął i podszedł do zegara, który choć ruszył się o minutę, znów zamarł we śnie.- On...się ruszył?

- Tak.- odpowiedziała prędko.- Zabił i ruszył się kawałek.

- To bez sensu. Albo coś działa, albo...

- Jest w uśpieniu?- zasugerowała, a chłopak przyświecił latarką na twarz dziewczyny, by lepiej czytać z niej jej myśli.- Okej, okej, dość, proszę, dość. Wariujemy. Vecna nie żyje, a zegar jest zepsuty.

- Dokładnie.

Oboje uświęcili taką wersję wydarzeń. A jednak wyszli stamtąd z myślą, że zbyt wiele tu niepewności.

Pojechali do szkoły, w której spotkali Dustina i Robin. Oboje byli zaangażowani w wolontariat, a więc i para postawiła pomóc. Steve zgłosił się więc do segregacji oddanych ubrań i składania ich według kryteriów wiekowych. Z kolei Lou roznosiła pokrzywdzonym i bezdomnym przez działania Vecny wodę, zabierając tym samym zajęcie kulejącemu Dustinowi.

- Co ci się stało?- spytała, nalewając przy chłopaku wodę do kubeczków.

- Upadłem wskakując przez przejście.- wyjaśnił krótko, co jednak wiele do wyjaśnień nie dało.

- Jak to? Byłeś przecież po drugiej stronie.

- Ale musieliśmy uciekać i Eddie się...- urwał, odkładając kilka kubków na stolik.- ... zawahał się i nie przeszedł ze mną. Chciał odwrócić uwagę nietoperzy i zdobyć dla was na czasie. Zabrał materac i uciął linę, żebym nie przeszedł do niego. Ale przeszedłem i skręciłem kostkę.

- Widziałam was, gdy biegłam do Max. Nie mogę sobie wybaczyć, że nie zatrzymałam się.- przyznała ze skutkiem i złapała rękę chłopaka mocno.- Przykro mi, że umarł.

- Mi też.- powiedział, tłumiąc w sobie płacz.- Zrobił największy koncert w dziejach.

- Żałuję, że tego nie słyszałam.- zaśmiali się wspólnie, a w oku chłopaka zakręciła się łza.- Jego wujek wciąż go szuka.- zauważył, wskazując na wisząca wśród innych kartek z prośbą o informacje na temat pobytu Eddiego.

- Nikt mu nie powiedział?- spytała, choć znała odpowiedź.

- Chciałem go zaczepić, gdy ostatnio go tu widziałem, ale...Jak powiedzieć komuś, że jego bliski już nie wróci?

- Nie wiem, ale musi znać prawdę.- zauważyła, po czym pokręciła głową.- Było się w to nie pakować. Max by żyła i Eddie też.

- Ale ktoś by umarł.- zauważył chłopiec.- To się ciągnie latami. Vecna w końcu by wygrał, a szansę mieliśmy. Zabiliście go, więc wygraliśmy.

- Tia.

- Widziałaś się z Nastką?- spytał, chcąc zmienić temat.

- Niby jak?

- Przyjechali z Willem, Mike'm i Jonathanem.

- Wiedzą o Max?

- Tak, pewnie u niej są.- zauważył, a dziewczyna przytaknęła.- Idź, i tak wolno ci idzie.

- Ej.- rzuciła ku jego rozbawieniu.- Przekażesz Steve'owi?

- Pewnie.

Chłopak zabrał kubeczki z wodą, by je rozdać, a Lou zebrała się do szpitala, licząc na spotkanie przyjaciół siostry.

Heeeej
Lecą rozdziały, co?
Jak wam się podobają?

You're an idiot | Steve HarringtonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz