72. O śmierci ...

65 3 0
                                    

- Dustin!- krzyknęła Lou, zauważając jego oraz Robin w krzakach.

- Gdzie reszta do cholery?!- krzyczał piskliwie chłopak.

- Jonathan!- zawołała Nancy i podbiegła do chłopaka, by go objąć.- Jeszcze Mike, Nastka i Lucas.

- Lucas ma blisko. Powinien niedługo być.

- Szybciej.- mówił pod nosem Jonathan, wypatrując niebezpieczeństwa zza drzew.

W istocie w oddali było widać stado nietoperzy, które Steve zdążył poznać w niemiłych okolicznościach.

- Hej!- usłyszeli głos Lucasa zza kampera.- Dlaczego nie przechodzicie?!

- Czekamy na Mike'a i Nastkę.- wyjaśniła mu Nancy.

- Możemy po drugiej stronie! Tam bezpiecznie i jest sygnał, żeby skontaktować się ze szpitalem!

- Nie zostawimy ich.- odparł prędko Steve.

- A jeśli Vecna ich przetrzyma i przez to zginiemy?

- Powinniśmy iść.- poparła go Robin.- Tam bezpiecznie, a naprawdę boję się wścieklizny.

- Skąd wiesz, że nietoperze nie przejdą przez przejście, jak demopsy?- spytał ją przyjaciel, a ta przełknęła w duchu.

- Więc...

- Czekamy. I zabijemy te gady.

- Tak właściwie to ssaki.- upomniał go Dustin, jednak wszyscy pominęli tą uwagę.

Nietoperze prędko znalazły się przy przyjaciołach, którzy zaopatrzyli się w możliwe bronie. Albo raczej to, co znaleźli po tej stronie i dali się wykorzystać w walce. Kilka pierwszych prędko padło na ziemię w wyniku ran. Jednak kolejne nie poddały się tak szybko. Jedne wplątały się we włosy Nancy, inne owinęły ogonem stopę Lucasa. Niestety nie było to najgroźniejsze z wydarzeń tego wieczoru.

Lou dźgnęła stwora w brzuch, oblewając ziemię jego krwią, po czym cofnęła się i spojrzała na przedmiot nią ubrudzony. Krótkofalówka, z której mimo hałasów walki dało się usłyszeć szelest. Podeszła do niej, próbując ją wytrzeć rękawem.

- Mike?- spytała, ale prędko zmieniła ton głosu.- Pani Byers?! Czy Max...

Urwała prędko, czując ból między ramieniem a szyją. Upuściła krótkofalówkę, łapiąc się za mocno krwawiące miejsce. Podniosła wzrok na Steve'a, który słysząc jej wcześniejsze wołanie, skupił na niej uwagę. Teraz jednak ani drgnął, sparaliżowany widokiem. Dopiero gdy usiadła na błocie bezsilnie, podbiegł, by przy niej kucnąć.

- Lou?- szeptał, uciskając wciąż ranę.- Mów coś.

- M...m...m...- przeciągała z trudem. Max. Chciała spytać o Max. Czuł, że w tym rzecz, jednak nie miał zamiaru od niej odchodzić.

- Oddychaj głęboko, zaraz to...- zdjął bluzę, by przycisnąć ją do rany.- Już, spokojnie.

- Prz...- nie mogła powiedzieć, przez ranę, która zalewała jej gardło. Przyłożyła dłoń do jego twarzy, gładząc ją delikatnie.

- Ej, już, spokojnie. To nic. To nic.

Mówił, lecz ona milczała. Jedynie dała znać swoje myśli poprzez łzy, które spływały po jej policzkach. W końcu oczy zamknęły się, a Steve w panice nią ruszył raz. Potem kolejny.

- Ej! Hej! Nie!- wołał do niej.- Proszę cię...Lou! Lou!

Czas jakby się dla niego zatrzymał. Miał wrażenie jakby powtarzał jej imię godzinami, a nie zaledwie parę razy. W końcu ruszył się. Klęknął kolanami na brudnej ziemi, po czym ułożył dziewczynę na plecach. Wytarł zdecydowanie nos i nachylił się nad jej klatka ze złączonymi dłońmi, by rozpocząć uciśnięcia.

You're an idiot | Steve HarringtonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz