Rozdział 12

201 3 0
                                    

Szłam oszołomiona zdarzeniami sprzed chwili. Nie wierzyłam, że to ja zabiłam tych dwóch ochroniarzy jednym pociskiem. Przez mój stan nie zauważyłam Jasona i na niego wpadłam.
- Ej a wy co tu robicie?!
- yyyy...przechadzamy się? - powiedział Shane. Ja bez namysłu strzeliłam. Do Jasona oczywiście.
- Hej a tu co się dzieje?! - Ryder przyszedł zaalarmowany strzałem.
- Nic? - Powiedział mój brat po czym do niego strzelił. To niesamowite z jaką on łatwością po prostu zabijał ludzi.
Wiem, że ja też zabiłam 3 osoby w ciągu kilku minut, ale moi bracia robili to masowo.
- S...Shane?
- Tak?
- Ile jeszcze?
- Jakaś minuta tym korytarzem. Masz naboje?
- Ostatnie dwa...
- To wymieńmy się broniami.
- Ale ty lepiej strzelasz.
- Dlatego potrzebuje mniej naboji.
Zażartował, ale i tak wdrożyliśmy jego plan w życie. Mimo, że bronie były takie same, to czułam jakąś różnicę. Nie wiem jaką. Po prostu wydawała mi się inna niż ta, którą dałam Shane'owi.
Zgodnie ze słowami Shane'a po minucie pojawiły się drzwi, przez które bez wahania przeszliśmy. Całe szczęście nikogo tam nie było, więc uciekliśmy gdzieś w las.
Syknęłam z bólu, który mnie dopadł kiedy usiedliśmy na jakimś murku.
- Mocno boli? - Zapytał, a oczy zaszły mu łzami.
- Tak, ej Shane? Ty płaczesz? Dlaczego?
- Ze szczęścia mała Hailie.
- Przecież zostaliśmy uprowadzeni i o mało nie zabici.
- Ale uciekliśmy. I to ty mnie do tego skłoniłaś, żebym ruszył dupe i z tąd zwiał. To ty zastrzeliłaś tych dwóch ochroniarzy i Jasona z zimną krwią. To wszystko, to że żyjemy i że jesteśmy wolni to twoja zasługa. Nawet nie wiesz jaki jestem dumny.
Rozpłakałam się na te słowa jak dziecko, naprawdę. Usłyszeć taki nietypowy gest, tym bardziej z ust któregoś z braci to naprawdę skarb.
- Dziękuję Shane... Kocham cię...
- Ja ciebie też Hailie.
Uwielbiałam, kiedy któryś z moich braci miał chwilę słabości. Wtedy każdy z nich był taki miły dla mnie.
Przytuliłam się do niego czule, a on odwzajemnił mój gest robiąc to samo. Jezu ile ja bym dała, żeby mieć tam kamerę i to wszystko nagrać.
- Masz jakieś auto? - Spytałam nagle wciąż trzymając swój policzek przy jego piersi.
- Nie... Ale jest tu dosyć dużo aut. Możemy któreś "pożyczyć".
Zaśmiałam się lekko na synonim, którego użył. Chwilę później byliśmy już na parkingu.
- To które wybierasz? - Zapytał odzyskując swoje dawne "ja".
- Ten czarny jest spoko.
- To prawda. Nie będzie się też rzucał w oczy. - Przyznał mi rację.
Niecałą minutę później siedzieliśmy już w aucie i Shane próbował je włączyć. To niesamowite, że miał takie zdolności. Ja bym nie potrafiła pewnie takiego auta otworzyć, a co dopiero odpalić silnik. Po trzech minutach byliśmy już na drodze. Nie mogłam się doczekać, aby znów zobaczyć braci, aby znów pochwalić jedzenie, które szykuje Eugienie, albo żeby pokłócić się z Tonym o konsole. Przez te wszystkie lata nie wiedziałam ile tak naprawdę ta rodzina dla mnie znaczy. Dowiedziałam się dopiero wtedy, kiedy zostałam porwana.
............................................................
W tle leciała jakaś muzyka, którą Shane szybkim ruchem wyłączył. Zrobił to, bo chciał ze mną porozmawiać.
- To jak dziewczynko? Do domu?
- Tak! Nie mogę się już doczekać!
Krzyknęłam do niego, a oczy zaświeciły mi się na zwrot "Do domu?". Ja naprawdę ich kochałam, mimo, że często miałam kazanie od Vincenta, mimo, że często sprzeczałam się z braćmi. To była moja rodzina. Moja jedyna, prawdziwa rodzina. Nawet mama, za którą wciąż tęsknie i dalej mam po niej pęknięte serce, nie zastąpiłaby mi moich braci. Nie teraz i nie po tylu latach.
Oni byli jak lekarze, którzy przyklejali plasterki na moje złamane serce po śmierci mamy i babci. To się nigdy nie zmieni.
............................................................
- Shane! Ile jeszcze?
- Jeszcze pięć minut.
- Jak pięć minut?! Przecież jedziemy do domu spotkać się z braćmi.
- Plany się zmieniły. Jedziemy do szpitala.
- Jak to do szpitala? Przecież nic mi nie jest.
- Jesteś postrzelona w brzuch.
- A ty w ramię.
- Dlatego jedziemy do szpitala, oboje jesteśmy poszkodowani. Trzeba to opatrzeć.
- A to nie może poczekać?
- Hailie nie, nie może.
- Ale ja chcę do braci!
- Wiem, ja też, ale najpierw trzeba to opatrzeć.
Nagle zrobiło mi się słabo, co od razu powiedziałam Shane'owi.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami i zaczęło mi się kręcić w głowie. Z mojej rany trysnęła krew co Shane widział. Wystraszył się, a do tego staliśmy w korku. Shane przeklinał co chwila, ale to nic nie dało. Więcej nie pamiętam bo zemdlałam.
Obudziłam się jakieś 8 minut później. To znaczy lekko się ocknęłam, bo wciąż nie mogłam się odezwać, ani się ruszyć. Oczy też cały czas miałam zamknięte, bo miałam wrażenie, że to mi pomagało. Jedyne co usłyszałam, to hamowanie z piskiem opon. Otworzyłam lekko oczy, żeby zobaczyć co się dzieje i ujrzałam tylko Shane'a wyskakującego z auta i wielką plamę krwi, która została uformowana przez moją ranę. Nie wiedziałam co się działo. Życie pędziło tak szybko jak nigdy, a ja nie mogłam nic zrobić. To było takie uczucie jakby ktoś włożył mi plecak z kamieniami, którego nie mogłam zdjąć.
Nim się obejrzałam to leżałam już na stole operacyjnym.
Słyszałam tylko opinie lekarzy. Mówili oni, że straciłam bardzo dużo krwi i nie wiadomo, czy przeżyje...

Dzisiaj taki dłuższy rozdział. Mam nadzieję że się spodobało.❤️❤️

Rodzina Monet inne historie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz