💣Rozdział 43💣

11 0 0
                                    

Od tej nocy nic nie biedzie takie samo. Umarła na moich rękach. Przez mnie. Jak mam z tym, żyć? To ja ją zabiłem, a przecież prosiła. Prosiła tyle razy. Głupi nastolatek zawsze wie lepiej.
Zostałem już bez żadnej rodziny.
Połączenie przychodzące:”MR.STARAK”
Patrzyłem na telefon wyświetlający zdjęcie na którym razem z nim trzymam stypendium. Już wie. A skoro on wie, to reszta też. Znienawidzą mnie. Do diabła Pater zabiłeś własną ciotkę – matkę. Myślisz, że ci którzy wiedzą będą patrzeć na ciebie tak samo jak wcześniej?
Kolejny telefon. Tym razem wyświetliło się zdjęcie Nataszy. Znów Tony, jakiś nieznany, Clint i Wanda. Coś się we mnie przedstawiło. Rzuciłem telefonem w ścianę by wreszcie przestać słuchać tego wesołego dzwonka.
Rodzice, wujek a teraz May. Nie, to przecież nie może być prawda.
Krew kapała po mojej twarzy. Nadal siedziałem na krześle w kuchni, do którego ledwo się wcześniej doczłapałem. Poczułem łzy spływające mi po policzkach. Poddałem się.
Nie czułem takiego żalu odkąd pojawił się Sider-Man. Koleś dawał mi zbyt wiele szczęścia. Dzięki niemu mogłem latać  - dosłownie. Poznałem Avengersów. Już nawet umierałem. Ale nie byłem smutny. A teraz płakałem jak małe dziecko.
Jestem przecież dzieckiem.
I wszyscy mieli racje, nie powinienem działać sam. Popatrzyłem na rozwalony telefon – gdyby zdzwonił do kogokolwiek. Gdybym zadzwonił…
Słońce zaczęło wschodzić. Może i było pięknie ale co z tego? Strażacy teraz pewnie wynoszą jej ciało z ruin tamtego bloku.
Pete, nie myśl. Myślenie wykańcza od środka. Musiałem przecież zaraz iść do szkoły, przecież nic jeszcze nie wiem o jej śmierci.
Łazienka wydawała się być jakoś dalej niż zapamiętałem.
Pojawił się w mojej głowie głupi pomysł. Bardzo głupi pomysł.
Teraz mam mętlik.
Żeby przestać czuć jeden ból trzeba zadać sobie drugi. Mój organizm nie chce pozwolić mi się zabić, nie zdążę, za szybko się zregeneruje, więc nie mam nawet co próbować. Dobra, może chociaż poczuję coś innego. Inaczej nie przetrwam tego dnia. Wszyscy przecież będą o tym mówić.
„Spidr-man z bohatera do potwora”
„Bohater zabija – mamy się bać?”
Sąsiedzi oglądali już poranne wiadomości. Kocham telewizje.
I przekleństwa sąsiada skierowane w moją stronę. Nie wytrzymam inaczej. To mnie tylko umocniło w tym co powinienem zrobić.
Wziąłem do ręki jedną z żyletek, jeszcze wujka, może nawet taty.
Podobało mi się. Płynąca po rękach krew była wprost hipnotyzująca. Jej kolor, jej zapach.
Lała się strumieniem i kapała na biały dywanik. Nikt przecież już na mnie za to nie nakrzyczy. Już nie. Nie wiele myśląc zraniłem drugą rękę, wyszło bardziej koślawo bo nie dałem rady trzymać żyletki.
Bolało, bolało jak cholera, ale jeszcze nie bardziej niż kawał drzazgi.
Teraz trzeba jeszcze się ogarnąć. Gdzieś były bandaże, tylko gdzie? Owinąłem dłonie i nadgarstki, zmiennie je przed samym wyjściem, aby nie zrobiły się czerwone. Już się takie były. O cholera ile ja mam tej krwi?
*
- Loki, jestem pod wrażeniem. W ciągu ostatniego miesiąca wiele zrobiłeś i to nie opuszczając murów lochów. Jak tego dokonałeś? – spytała nie mogąc nacieszyć się wiadomościami jaki co dnia przynosił jej strażnik.
- Nie było trudno. Skoro Steve przekonał do siebie ojca, ja byłem wstanie zresocjalizować część więzienia. Nauczyłem się również szyć, bez magii jest trudniej. – Pokazał pokaleczone igłą dłonie. – Liczę jednak, że ubrania spodobają się naszemu ludowi.
Zaśmiała się jedynie widząc małe ranki. Niby nie były niczym ważnym, zapewne nawet tego nie poczuł, ale sam fakt, że się tak dla niej starał był po prostu rozczulający.
- Miło mi to słyszeć, wciąż jednak nie mam powodu by wypuścić cię z celi. Udowodnienie swoje zmiany to nie jedynie dobre uczynki, zbyt wiele razy w je uwierzyłam.
- W jaki sposób mam więc udowodnić to, że jestem z tobą, po twojej stronie? Jeśli tego chcesz przysięgnę. Powiedz słowo, będzie dla mnie rozkazem.
- Nie będę cię okłamywać. Rozmawiałam już z ojcem o tobie, bracie. Nie był jednak skory do ułaskawienia.
Nie wiedział co na to odpowiedzieć. Miesiąc jaki minął od koronacji był dla niego najtrudniejszym okresem. Starał się jak mógł, realizował każdy, nawet najmniejszy pomysł jaki wpadł mu do głowy by poprawić swój wizerunek w oczach siostry. Słowa były ważne, ale nie wystarczające. Ciągle chciał więcej. To była jego motywacja.
- Przepraszamy – powiedział Steve, wchodząc na sale zaraz po Thorze. – Dzwonił Tony, chyba musimy zejść na Midagard.
- Jesteście przerażeni – zauważył Loki, ciesząc się z wolnej szyi. – Coś się stało?
- Dzwonił Tony – wyjaśnił Thor. – Peter miał niebezpieczną misję, padło kilka strzałów i kilka osób zamordowano.
- To przykre, ale po co my? – spytała starając się wstać w grubej sukni, których nie znosiła.
- Bo dzieciaka od wczorajszej nocy nigdzie nie ma. Tony i reszta szukali go całą noc, na dodatek całe media twierdzą, że to dzieciak zabił tych ludzi. Są przerażeni, mógł sobie coś zrobić.
- Nie zostawię królestwa bez opieki – powiedziała załamana.
- Nie wiemy w jakim jest stanie Lis, musisz tam być. Chodzi o Petera, nie o byle jakiego dzieciaka.
Popatrzyła na brata stojącego spokojnie w tej samej pozycji.
- Nie… - mruknęła kręcąc głową. – Nie ma mowy.
- Nie! – krzyknęli Steve i Thor widząc jej wzrok lądujący na Lokim. – Nie.
- Nie – uspokoiła ich powoli schodząc i przy tym przeklinając pod nosem każdy stopień. – Nie. Wezwijcie może Sif, jej ufam, jako moja doradczyni nada się idealnie. Thor poinformuj tylko ojca, niech wie, że opuszczamy pałac i… I że Lokiego zabieramy ze sobą.
- Naprawdę?! – spytali we trzech z tym samym szokiem w oczach.
- Tak. Już raz pomógł Peterowi. Chłopak mu ufa, a to może być najważniejsze w jego sytuacji.
- Nie mogę się doczekać – powiedział Loki przebierając się z więziennych szat w swój zielony kostium. – Czuję, że będzie ciekawie. 
- Ja też – odpowiedział mętnie Steve doskonale wiedząc, że pogadanka jąka odbyli na ich weselu zapewne się jeszcze nie skończyła, a szczerze nie miał ochoty jej kończyć, już i tak wystarczyła mu długa i dość nieprzyjemna rozmowa z Odynem. Bardzo nie przyjemna.
I chociaż sam ślub, a przede wszystkim nowa żona były najlepszym co go w życiu spotkało, to wżenienie się w królewską rodzinę pełną zazdrosnych braci uznał, za niezwykle nie rozważne. Żałował jedynie, że domyślił się po zamieszkaniu na planecie, na której nie znał żadnej kryjówki.
W wieży Tony’ego byli zalewie kilka minut później. To co się tam działo, było gorsze niż podczas wszelkich najazdów. Wszyscy czekali w dziwnym napięciu, a atmosferę można było kroić nożem i to najbardziej tępym jaki istniał.
- Co się dzieje? -  spytała rozglądając się dookoła.
- Co się dzieje – zaśmiał się nerwowo Tony, fioletowe worki pod czerwonymi oczami świadczyły o nieprzespanej nocy. – Dobre pytanie. Chciałbym wiedzieć co się dzieje. Nie ma z nim kontaktu, żadnego.
- Dobra, może wyjaśnić ktoś bez paranoi? – spytał Thor sadzając go na kanapie, bo zaczynał już się chwiać.
- Był atak na firmę w której pracowała jego ciotka, młody starał się tam coś zdziałać, ale nie dał rady. Zginęło trzech ludzi, w tym May – wyjaśniła, o dziwo niespokojna, Natasha.
- A najgorsze w tym jest to – kontynuowała Pepper. – Że na kamerach w dymie jedyne co się rzuca w oczy to czerwony strój Petera, to jego oskarżano o całe to zajście. A kiedy się dowiedzieliśmy jego telefon był już poza zasięgiem, nadajnik w stroju, też nie działa. Nie mamy z nim kontaktu, nic.
- Byłem w jego domu, w szkole, u jego przyjaciela.
- Tak, nie zdziwcie się jak chłopak o imieniu Ned zacznie coś wam tłumaczyć – uzupełnił Backy.
- Tony, jest w koszmarnym stanie – powiedział Steve. – Ile latał po mieście?
- Dopiero wrócił, nawet dzwonił do was ze zbroi. Nic o tym nie wiedzieliśmy – powiedział Rhodey. -Jest kiepsko. I nie mówię tu o Peteym.
- Skoro raz się z nim połączyłam to powinien mnie poczuć, ale nadal nie wiem jak go znaleźć albo zmusić go do kontaktu z nami – powiedziała Lisa.
- Ja polatam nad miastem – zasugerował Thor.
- Ja się przejdę między uliczkami – dodał Steve.
- Jadę z tobą. – Loki klepnął go po ramieniu. – Tony, bierzemy twoje auto.
- Jeśli go znajdziecie dam wam je na zawsze – mruknął łykając zimną wodą.
- W takim razie ja porwę Natashę i Rhodey’a, ogarniemy sprawę mediów, zablokujemy wizerunek Spider-mana.
- A Natasha po co? – spytał szukając ibuprofenu.
- Gdyby ktoś się stawiał – odpowiedziała zbierając rzeczy. Natasha przytaknęła jedynie i wyszli.
- Clint chodzi od rana po posterunkach, może coś znajdzie – mruknął. – Co mówiłaś, że zrobisz.
- Postaram się żeby mnie poczuł, ale nie wiem co zrobi kiedy to się stanie.
- Nie chce by czuł się z tym sam – powiedział grzebiąc coś w komputerze. – Ma nas, my znamy prawdę, a jestem pewny, że się boi. Boi się nas. Naszej opinii, może odrzucenia, ale nie po to przecież robiłem to wszystko by teraz go odrzucić.

Siostra - Loki LaufeysonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz