Rozdział drugi

3K 72 44
                                    

Budziłam się zazwyczaj wyczerpania. Od dwóch miesięcy nie przespałam więcej niż cztery godziny, dlatego też na mojej bladej skórze pod oczami pojawiły się delikatne sińce. Zawsze starałam się je czymś zakryć żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń.

Wiedziałam, że tata z samego rana miał stawić się na spotkanie, za to Flynn sobotnie poranki przesypiał do południa. Szczególnie, że wybył na pół nocy i wrócił nad ranem, dlatego też nawet się nie przebierałam, tylko w satynowej piżamie zeszłam na dół. Dobiegała dopiero ósma, ale na dworze wyczuwalny był upał. W bezprzewodowych słuchawkach puściłam jeden z lepszych utworów Imagine Dragons - "Demons".

When you feel my heat, look into my eyes

It's where my demons hide

It's where my demons hide

Don't get too close, it's dark inside

It's where my demons hide

It's where my demons hide

W tym momencie zawsze przechodziły mnie ciarki. Moje demony mną zawładnęły. Zjadły moje dobre wspomnienia, śmiech, poczucie własnej wartości. Naprawdę czułam się jak chodzący trup od tych dwóch pieprzonych miesięcy. Czułam się też jak kula u nogi dla moich bliskich. Chociaż oni powtarzali, że przy mnie są. Przynajmniej teoretycznie. Nie miałam do nich pretensji. Przecież każdy miał własne życie. To dla nich co jakiś czas wymusiłam uśmiech lub wyszłam z domu na spacer. Wtedy wyglądali, jakby cieszyli się, że ruszyłam dalej. Wolałam, żeby oglądali mnie z nałożonym różem na policzkach, niż dopytywali o stan zdrowia. Wolałam pokrywać oczy korektorem, niż być na lekach nasennych. Wolałam od czasu do czasu dać im mały gest życia, niż pozwolić im na umieranie ze mną.

Piosenki przewijały się losowo, a ja wyrwałam się z otępienia. Spędziłam tak dobre dziesięć minut gapiąc się na pusty talerz.

Postanowiłam, że zrobię mojemu bratu kanapki na śniadanie. W końcu chciałam wiedzieć, gdzie był wczorajszej nocy, a jedzeniem łatwo przekupić każdego faceta. A kiedy już ułożyłam na naczynie jajecznicę ze szczypiorkiem i kanapki z mozzarellą przekładane chrupiącym boczkiem, odwróciłam się w kierunku salonu. Wtedy go zauważyłam. Stał w progu, oparty o futrynę przyglądając się mojej osobie. Facet miał z dwa metry wzrostu, jak nie więcej. Ubrany w czarny komplet dresów. Spod kaptura wystawały mu delikatnie loki. Nie można było odróżnić, w którym miejscu kończą się włosy a zaczyna materiał, bo były tak cholernie ciemne. Jak węgiel. Wzrok przeniosłam na oczy. Zimne, niebieskie tęczówki nie zdradzały za wiele. Jego pokerowa twarz nie zmieniła się o milimetr. Ja zagrałam takim samym ruchem.

Chociaż wewnątrz byłam przerażona, że znajduję się z obcym facetem w jednym domu, nie chciałam tego dać po sobie poznać. Byłam zła na siebie, że założyłam te pieprzone słuchawki. Równie dobrze ktoś mógł wynieść pół domu, a ja bym nie usłyszała.

Nie wiedziałam co zrobić. Zacząć się drzeć na całe gardło? Rzucić w niego nożem? Jak dostał się do domu? Czego chciał?

Postanowiłam pójść na żywioł. Ruszyłam w jego stronę pewnym krokiem. Zaskoczyłam go takim ruchem. Wyprostował się i bacznie mnie obserwował. Byłam już kilka centymetrów od niego, kiedy moje kolano poleciało z całych sił w jego krocze. Biedak, skulił się w pół, a ja modliłam się żeby nie okazał się ogrodnikiem ojca. W duchu dziękowałam za lekcje samoobrony, na które uczęszczałam jako zajęcia dodatkowe w szkole.

Zdezorientowałam go na tyle, by rzucić się biegiem po schodach. Słyszałam, jak ochryple zaklął. Od razu wleciałam w dobrze znane drzwi powstrzymując ostatkami sił zbliżający się atak paniki. Dopadłam do mojego brata i potrząsnęłam nim. Wystraszony od razu przyjął pozycję siedzącą.

RACE AGAINST THE PASTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz