Rozdział dwudziesty pierwszy

2.4K 59 20
                                    

Nawigacja pokazywała, że dojedziemy do celu za dziesięć minut. Podróż do Fort Myers zleciała mi cała w stresie. Zgryzłam prawdopodobnie połowę paznokci.

- Czym ty się tak stresujesz? - zapytał w końcu Zander, parkując niedaleko wejścia do prywatnej placówki medycznej.

- Spotkaniem z twoją siostrą - wyznałam.

Przewrócił oczami.

- April, ona ma pięć lat.

- Pięciolatki potrafią być okrutne - wzruszyłam ramionami.

- Polubi cię, chodź.

Podążałam za nim, przyglądając się budynkowi. Z zewnątrz przypominał bardziej ekskluzywny hotel niż szpital wypełniony po brzegi ludźmi chorymi na nowotwory.

Bardzo chciałam zobaczyć, czy jest chociaż trochę podobna do Zandera. Miałam w planach dobrze wypaść, dlatego założyłam nawet zwiewną sukienkę w kwiatki. Kiedy sobie coś uświadomiłam, stanęłam w miejscu. Zander odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy.

- Nie mam nic dla niej - wyszeptałam. - Nie mogę tak wejść z pustymi rękami!

Uśmiechnął się pod nosem i złapał mnie za dłoń, ciągnąc w stronę stołówki znajdującej się wewnątrz obiektu. Stanęliśmy przed witryną z przeróżnymi słodkościami. Na sam widok aż ścisnęło mnie w żołądku.

- Co podać? - uśmiechnęła się w naszą stronę kobieta w średnim wieku.

- Trzy muffiny czekoladowe - odpowiedział chłopak i nachylił się w moją stronę, dodając szeptem. - To taka tradycja. Zawsze jak przyjeżdżam, to je kupuję.

Moje kąciki ust automatycznie się podniosły. Miło było zobaczyć go z tej innej strony.

Czarnowłosy zapłacił, po czym skierowaliśmy się do windy. Zaraz później staliśmy przed pokojem numer siedem na drugim piętrze. Wzięłam głęboki oddech. To było wręcz komiczne, że stresowałam się poznaniem tej małej osóbki. Wstrzymałam powietrze w płucach, kiedy poczułam dłoń na plecach. Zerknęłam w stronę chłopaka, który posyłał mi aksamitny uśmiech, aby następnie otworzyć drugą dłonią drzwi i przepchnąć mnie jako pierwszą.

- Siema, młoda - rzucił od razu w stronę szpitalnego łóżka.

Siedziała w nim mała dziewczynka o bladej skórze z wenflonem wbitym w jej drobną dłoń. Jej uśmiech na twarzy wydawał się rozjaśniać całe pomieszczenie. Był jak wschodzące słońce po upiornej burzy.

Zbliżyłam się do niej, wyciągając rękę na powitanie.

- Hej, jestem April.

Dziewczynka chwilę mi się przyglądała swoimi błękitnymi oczami. Zdecydowanie miała oczy Zandera.

- Zoe - uścisnęła moją dłoń, przenosząc zaraz wzrok na brata - Rzeczywiście jest ładna.

Czy on jej o mnie opowiadał? Chwila. Czy Hoffman powiedział swojej siostrze, że jestem ładna?

Widząc zakłopotanie chłopaka, odpowiedź była prosta. Oczywiście, że tak.

Odchrząknął.

- Kupiliśmy babeczki - położył torbę na jej pościeli. - Jak się dzisiaj czujesz?

Przysiadłam na krześle obok chłopaka, starając się rozluźnić.

- Jak na osobę, która umiera wspaniale - wzruszyła ramionami.

Aż otworzyłam szeroko oczy na dźwięk jej słów. Chłopak, widząc to lekko się zaśmiał.

- Zapomniałem wspomnieć, że odkąd Zoe poznała sarkazm, jest jej nieodłącznym kompanem. Ostrzegam od razu, nie traktuj jej jakby była chora, bo od razu przestanie cię lubić. Ja wracałem do jej łask jakieś trzy tygodnie.

RACE AGAINST THE PASTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz