Rozdział czwarty

2.8K 72 30
                                    

Tak jak myślałam, obudziłam się dwie i pół godziny później. Na zegarku wskazywała szósta trzydzieści. Na szczęście obyło się bez większych koszmarów. Może moja podświadomość nie miała czasu się rozbujać w ciągu tych paru godzin, aby znów mnie dręczyć. Przeciągnęłam swoje ciało, strzelając zastanymi kośćmi, i wyskoczyłam spod kołdry. Skierowałam swoje nogi w stronę balkonu. Wyszłam na chłodne powietrze, zaciągając je aż płuca zalane zostały falą zimna.

Balkon był dość przestronny, ponieważ był połączony wraz z pokojem gościnnym, ale nigdy nie spodziewałam się że zastanę tam Zandera. Byłam święcie przekonana, że nasi goście wrócili do domów. Zerknął na mnie przelotnie, zatrzymując swój wzrok dłużej na moich długich, odkrytych nogach. Miałam na sobie tą samą satynową piżamę, kiedy się pierwszy raz widzieliśmy. Poczułam lekką nagość, jednak nie powstrzymało mnie to przed podejściem do barierki, przy której stał oparty. Przyjęłam identyczną pozycję, i oboje utkwiliśmy wzrok w budzącej się do życia lagunie.

Za jakiś czas wyciągnął z kieszeni czarnych spodenek paczkę papierosów i zwinnym ruchem wsadził sobie jednego pomiędzy wargi. Zauważyłam chwilowe zawahanie, jednak zaraz potem skierował paczkę w moją stronę, częstując mnie nałogiem. Paliłam jedynie na imprezach, ale stwierdziłam, że ta chwila też jest warta przypieczętowania tego dymem. Bo ta chwila była miła. Kiedy ten zadufany dupek nie otwierał swoich ust, było całkiem sympatycznie. Przyjęłam jego gest skinieniem głowy. Podał mi zapalniczkę, a kiedy na końcu papierosa roztlił się czerwony kolor, odpalony ogień podłożyłam pod jego usta. Nadal z pokerowa twarzą nachylił się i zbliżył papierosa, odpalając go.

Chłonęliśmy w dalszym ciągu widok, przesiąknięci dymem. Nie było tutaj żadnej popielniczki, dlatego popiół leciał strzepywany za balkon.

- Kurwa mać - wrzasnął jakiś głos pod nami.

Mój ojciec stał i przeczesywał włosy, na które wylądowały resztki spalonego tytoniu. Zanim podniósł wzrok do góry, zdążyłam zrobić dwa kroki w tył, tak aby nie mógł mnie zobaczyć.

- Zander, ile razy ci mówiłem, żebyś nie palił na tym balkonie? – zapytał Lance.

Chłopak wziął buch i wypuścił dym.

- Z jakieś pięćdziesiąt razy – odparł beznamiętnie.

Słyszałam, jak mój ojciec westchnął głośno.

- Zainwestuj w popielniczkę, bo więcej twoja noga nie postanie w tym domu – ostrzegł go groźnie.

Kiedy usłyszałam, jak ruszył z miejsca myślałam, że mi się upiekło. Pomimo, że byłam już dorosła, wolałam zachować pewne rzeczy w tajemnicy przed rodzicami. Jak to mówią, im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Jednak nie dane było mi odetchnąć bo usłyszałam ten zachrypnięty głos.

- Zrobimy zrzutkę z April – powiedział to dość głośno.

Słyszałam, jak Lance się zatrzymuje. A więc się stało. Zostałam zdemaskowana. I właśnie w tym dniu Zander Hoffman został oficjalnie moim wrogiem.

- April, zejdź na dół – polecił mój ojciec głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Za to dwumetrowy chłopak odepchnął się od barierki i spojrzał na mnie. Czy on musiał wprowadzać zamęt? Czy musiał zepsuć ten spokój? Miałam ochotę wypchnąć z balkonu jego wielkie ciało. Prawdopodobnie bym go nie zabiła, ale myśl, że trochę by pocierpiał, dawała mi odpowiednią motywację. Mój zdrowy rozsądek jednak mnie powstrzymywał.

Mordowałam go wzrokiem, gdy ruszył w kierunku swoich drzwi balkonowych, posłając mi sztuczny uśmiech.

- To za wczorajszą napaść. Jesteśmy kwita – rzekł, po czym zniknął wewnątrz pokoju.

RACE AGAINST THE PASTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz