❄️14❄️

524 29 15
                                    

~ 14 lutego, wieczorem

Szłam przed siebie przez wielkie zaspy śniegu w stronę szczytu góry. Cholernie bolały mnie nogi. Tak właściwie to prawie że ich nie czułam, a śnieg lecący prosto na moją twarz w ogóle mi nie pomagał. Pomińmy już fakt, że mój snowboard został gdzieś w śniegu, hen daleko za mną - było mi strasznie zimno i nie wiedziałam, gdzie jestem. Nie orientowałam się nawet w tym, jaki jest dzień. Marzyłam jedynie, by to się już skończyło i bym mogła wrócić w spokoju do Krakowa.

W pewnym momencie upadłam na kolana z wyczerpania. Próbowałam złapać głębszy oddech, co niestety nie dało lepszego skutku, było tylko wręcz gorzej. Zaczęła mnie piec cała klatka piersiowa od środka, przez co w moich oczach z bólu pojawiły się pojedyncze łzy. Największy problem dodatkowo był taki, że nie miałam przy sobie potrzebnych mi leków na taki przypadek.

Cholerna astma.

Postanowiłam brać płytsze oddechy, byleby tylko nie cierpieć. W międzyczasie rozejrzałam się po okolicy, w jakiej byłam. Nie ukrywajmy - ze zmęczenia i w wyniku spadającego śniegu nie widziałam prawie nic. Jednak to nie zmieniało faktu, że wpadłam na mądry pomysł użycia latarki z telefonu.

Zaczęłam przeszukiwać swoją kurtkę. Pomimo zdrętwiałych z zimna dłoni, starałam się szukać porządnie. Gdy go nie znalazłam, to mnie olśniła jedna rzecz.

Ja go zostawiłam w plecaku, który jest w recepcji Kasprowego Wierchu.

Westchnęłam cicho. No nic, trzeba wymyślić jakiś inny plan, może ktokolwiek mnie znajdzie w tej śnieżycy...

- Jest tu ktoś? - wydarłam się najgłośniej, jak tylko mogłam. - Potrzebuje pomocy!

To był błąd, moje gardło wysiadło w sekundę.

Po chwili poczułam, jak wielka fala zimna przechodzi przez moje ciało i zaczynam się trząść. Modliłam się tylko, żeby nie zasłabnąć, chciałam jak najszybciej dotrzeć gdzieś, gdzie jest ciepło. Dopiero wtedy dotarło do mnie, co Bartek miał na myśli, zwracając mi uwagę na brak bluzy. Teraz to by się przydała...

----
- Czy ty do reszty oszalałaś?! Nigdy nie wiesz, co może się stać na tym stoku! A ja to robię dla twojego dobra! Tu chodzi o twoje zdrowie!
----

"Mogłam się ciebie wtedy posłuchać, przepraszam Bartuś" powiedziałam w duchu.

Spróbowałam wstać, by iść dalej, jednak gdy tylko stanęłam na nogi, zaczęłam tracić równowagę. Ponownie wylądowałam na kolanach. Niby bezpieczny ruch, ale dla mnie już nie za bardzo. Było większe ryzyko, że zostanę kaleką, lądując co chwilę na mój najsłabszy punkt podczas upadków. Chondromalacja rzepki to nie są żarty, a z każdym popełnionym błędem może być tylko gorzej.

Podjęłam drugą próbę wstania, która tym razem zakończyła się sukcesem. Ruszyłam przed siebie nie zważając już na pogodę. Brnęłan przez las tyle, ile się dało. Po czasie zaczęło mi się kręcić w głowie, więc zrobiłam sobie kolejną przerwę. Nie przeszłam nawet 200 metrów, a czułam, jakby to było nie wiem, z 15 kilometrów.

Zamknęłam oczy, by uspokoić swój nierównomierny oddech. Racjonalne myślenie w żadnym stopniu nie współgrało ze zmęczeniem i temperaturą, a zawroty głowy przysparzały mi tylko kolejnych problemów.

Czułam się strasznie. Nawet nie potrafiłam do końca tego opisać, ale miałam odczucie, jakby ktoś nie pozwałał mi oddychać i blokował dostęp do świeżego powietrza poprzez głupi atak astmy.

Dlaczego nie mogę normalnie funkcjonować jak inni ludzie, bez żadnych problemów zdrowotnych?

Westchnęłam ze zrezygnowaniem, kiedy nagle coś niedaleko mnie zaczęło się ruszać. Rozejrzałam się naokoło siebie. Z początku myślałam, że to moja głowa płata figle i miałam tylko takie głupie wrażenie. Myślałam tak, dopóki nie usłyszałam tego drugi raz. Moja głowa podsuwała mi wszelkiego rodzaju scenariusze.

Błagam, oby to coś mnie nie zaatakowało, cokolwiek to jest.

Z przerażenia zerwałam się z miejsca, przez co miałam przed oczami mroczki. Jednak to mnie nie powstrzymało, żeby zacząć uciekać. Szło mi to mozolnie ze względu na wyczerpanie fizyczne, zimno oraz śnieżycę, która mi utrudniała przemieszczanie się. Nie zauważyłam nawet, kiedy się o coś potknęłam. Spadłam prosto na gałąź, która wbiła mi się w lewy bok. Ból mnie przeszył niemalże na całej długości brzucha.

Spojrzałam się, by ocenić stan niebezpieczeństwa, co było moim kolejnym błędem. Nie dość, że zobaczyłam krew, to jeszcze sobie uświadomiłam, gdyż ten kawałek przeszedł na wylot. W moment zrobiło mi się słabo.

Spokojnie, nic ci nie będzie.

Jak go nie wyjmiesz, to się nie wykrwawisz.

Krew jest naturalną rzeczą, nie ma się co obawiać.

Po mojej twarzy zaczęły płynąć łzy. Było ze mną strasznie źle. Tak bardzo nie chciałam umierać.

Przy próbie wstania ze śniegu towarzyszył mi ból, który z każdych kolejnym ruchem narastał. Nie miałam przy sobie dosłownie nic, co mogłoby mi dodatkowo pomóc. Byłam zdana na siebie w takim stanie, do jakiego się doprowadziłam.

Przez głupotę.

Taki urok bycia blondynką...

Nie minęło z 5 minut, kiedy po opanowaniu w miarę sytuacji, zrobiło mi się tak niedobrze, że obraz w moich oczach nagle zniknął. Ponieważ udało mi się znowu wstać i iść dalej, musiałam się zatrzymać starając utrzymać równowagę. Nie chciałam drugi raz spaść na gałąź, która była już we mnie wbita. W tym samym czasie poczułam ogromny głód, jednak na samą myśl o jakimkolwiek jedzeniu, miałam odruchy wymiotne. Z każdą chwilą traciłam coraz więcej siły. Nie dawałam już rady.

Przegrałam walkę z własną głową.

Zaczęłam płakać. Nawet nie nazwałabym tego płaczem, a raczej błaganiem o pomoc gdzieś z wnętrza mnie. Bezgłośne, bezbolesne łkanie. Nawet samo to sprawiało mi spory kłopot, bo czułam się, jakbym miała się zaraz udusić.

Nagle w mojego zdartego gardła wydobył się krzyk i bezradnie upadłam na śnieg. Słońce zdążyło się schować za horyzontem, przez co nastała w lesie ciemność. Moje ciało zdążyło się przyzwyczaić do silnego i zimnego wiatru na tyle, by przestało się trząść. Jednak było mi zimno tak bardzo, że przestałam czuć ból w kolanach. Natomiast rana na brzuchu dała o sobie znać w postaci krwotoku, z którym nic nie mogłam zrobić. Oczy już nawet ze mną nie współpracowały, widziałam jak przez mgłę, nie zważając na ciągłe opady. Po chwili nie potrafiłam się nawet jakkolwiek ruszyć. Byłam bezsilna.

Zamknęłam powieki, za którymi zobaczyłam obraz swojego przyjaciela. Wyglądał na załamanego, co mnie dobijało jeszcze bardziej. Uświadomiłam sobie, że chcę wrócić do domu.

Do domu.

Nie do Krakowa, czy rodzinnych Kielc.

Tylko do "Domu".

Do Bartka...

- Proszę, Bartuś, zabierz mnie stąd - wymamrotałam resztkami sił.

Potem wszystko zniknęło z zasięgu mojego wzroku.

Nie widziałam już nic.

-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-

~1021 słów
Taka mała niespodzianka w postaci perspektywy Fausti 😉

Myślałam, że wyjdzie dłuższy ten rozdział, ale lepszy rydz niż nic 😅 ale szczerze mówiąc, to jest narazie mój ulubiony, jaki napisałam, a jak będzie potem - to zobaczymy✨

Do zobaczenia ❤️

❄️ℍ𝕚𝕡𝕠𝕥𝕖𝕣𝕞𝕚𝕒 [Fartek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz