Rozdział 28

150 3 5
                                    

REGULUS

Rano wstałem w wyjątkowo złym humorze. Z jednej strony coś mówiło mi, że tylko dajemy mu nauczkę. Rosier zapewniał mnie, że zrobi wszystko, aby go wyleczyć. Aby obrzydzić mu mężczyzn.

Niby wszystko było w porządku, ale jednak jakiś głos z tyłu głowy podpowiadał mi, że to okrutne, i że on niczym sobie na to nie zasłużył.

Bałem się tylko o to, że Rosier przesadzi. Był rozsądny, ale nie potrafił rozpoznać granicy między żartami a zastraszaniem.

Wyszłem z dormitorium, jakimś magicznym sposobem pozbywając się natłoku myśli. Barty wyszedł długo przede mną. Nie rozmawiałem z nim. Gdy wczoraj wieczorem wróciłem, ten już spał.

W Wielkiej Sali jak zwykle panował gwar, ale tym razem Ślizgoni okrążyli jednego z uczniów, zadając mu ośmieszające go pytania. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że mogli śmiać się z Croucha, ale gdy tylko usiadłem obok Evana, nie miałem ku temu najmniejszych wątpliwości.

Myślałem, że Rosier, mówiąc, że chce go wyleczyć, miał na myśli nastraszyć go i wyrzucić mu z głowy te bzdury, ale się myliłem.

Samantha Riley latała wokół tłumu, co jakiś czas kłócąc się z jakimiś przypadkowymi uczniami. Nauczyciele zdawali się niczego nie zauważać.

W końcu Barty przecisnął się przed tłum, zakrywając coś na czole dłonią.

-Nie zmyje tego za żadne skarby. - Powiedział, przeczesując włosy palcami.

-Co ty tam napisałeś? - Zapytałem, patrząc na Rosiera z ciekawością.

-Pedał. - Mruknął Rosier, chichocząc. - Najlepsze jest to, że nie może tego zmyć, zdrapać, ani zakryć. Napis zawsze będzie widoczny.

-To na zawsze? - Zapytałem, patrząc, jak szlochający Crouch w towarzystwie Riley opuszcza Wielką Salę.

-Na tyle, na ile będę chcieć. Może zniknąć już teraz, a może nigdy. - Powiedział Rosier, smarując tosta masłem.

-Oby jak najdłużej. - Syknąłem z pożałowaniem.

***

Crouch trzy razy był w Skrzydle Szpitalnym. Za pierwszym razem McGonagall wysłała go tam z powodu napisu na czole, którego Pomfrey i tak nie umiała zmyć.

Potem krew puściła mu się z nosa na eliksirach. Powodem prawdopodobnie był liścik od Avery'ego, którego treści nie znałem.

Za trzecim razem Mulciber przywalił mu łokciem w twarz. Mimo, że upierał się przy wersji, że był to przypadek, to byłem wręcz pewny, że nie jest to prawda.

Gdy mieliśmy wracać do dormitoriów, Crouch, wraz z Riley odszedł w zupełnie inną stronę.

W dormitorium zastałem Avery'ego, który jakby celowo sprowadził tam jakąś lafiryndę, która godność sprzedała za mniej niż knuta.

-Och, całe szczęście, że nie przyszedłeś z Crouchem, bo jeszcze padłby na zawał na widok kobiety. - Syknął Avery, a jakby na potwierdzenie dziewczyna strzeliła balonem z gumy.

Nie odpowiedziałem. Nie znalazłem godnej reakcji, która byłaby w stanie zaprzeczyć, że wspieram Croucha.

-Skoro nie jesteśmy tu mile widziani, to wychodzimy. - Powiedział Avery, po czym zachłannie pocałował dziewczynę.

-I już nie wracajcie. - Mruknąłem cicho. Avery wyszedł, kładąc dłoń na talii dziewczyny.

***

Przeczesałem włosy palcami, przeglądając zawartość szuflady Croucha. Głowa bolała mnie od tego wszystkiego, ale wtedy przypomniałem sobie o wszystkim, co zaszło. Chciałem chwilę się przespać, ale gdy już miałem się kłaść, do dormitorium wpadłą zapłakana Samantha Riley.

Siostra Lily Evans - Regulus BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz