Rozdział 15

165 7 4
                                    

Trzy ostatnie tygodnie minęły mi ciężko. Marlene była jedyną osobą, z jaką byłam w stanie normalnie rozmawiać. Dość często przychodziła do mnie, aby pogadać. Oczywiście dalej nie wiedziała kto to.

Czasami odezwałam się do Mary, która o nic nie pytała, bo była na tyle mądra, że sama domyśliła się, że coś jest nie tak. Nie chodziłam na lekcje. Nie byłam w stanie. Cheryl i Steph nie odzywały się do mnie. Czas spędzałam głównie na bezsensownym użalaniu się nad sobą. To było żałosne. Ja byłam żałosna.

Starałam się czytać książki, żeby trochę zająć sobie czas, a nie umiałam się skupić. Ubrania z tamtego dnia wyrzuciłam. Sam widok sprawilał mi okropne wspomnienia.

Właśnie miałam iść po coś do jedzenia, kiedy do pokoju weszłam Mary.

-Jennifer, wybacz, ale nie mogę dalej cię kryć, nie wiedząc o co chodzi. - Miałam jej zwrócić uwagę, aby mnie tak nie nazywała, ale ta ciągnęła dalej. - McGonagall kazała, abyś przyszła do niej na chwilę. Nie znalazłam żadnej sensownej wymówki, więc skapnęła się, że coś jest nie tak. Crouch też pytał o ciebie. Nic mu nie mówiłam. - Nie potrafiłam powiedzieć Mary co mi się stało. Było mi za to wstyd. Żeby jakoś wybrnąć z sytuacji poszłam do łazienki.

Zanim wyszłam usłyszałam jeszcze głos Mary.

-Jennifer, błagam, idź jutro na lekcję. McGonagall będzie mnie torturować, żeby się dowiedzieć, co się stało, jeśli nie przyjdziesz w tym tygodniu. - Wtedy podjęłam decyzję. Pójdę jutro do szkoły choćbym miała przypłacić to życiem.

REGULUS

Zdecydowanie coś było nie tak. I nie, nie chodzi mi o brak żartów Barty'ego, który stracił głos, ani o przygnębiającą atmosferę w Wielkiej Sali po ostatnim ataku śmierciożerców. Evans od trzech tygodni nie pojawiła się na lekcjach. Nie było jej też w Skrzydle Szpitalnym. Trochę brakowało mi tych idiotycznych docinek, ale też się martwiłem, bo coś takiego nigdy się nie zdarzyło.

Jeśli nie było jej na zajęciach, to zwykle była w Skrzydle Szpitalnym. Krążyły różne plotki. Większość osób uważała, że wróciła do domu z powodu nasilających się ataków śmierciożerców. Jakoś nie chciałem w to wierzyć.

Gdyby chodziło o śmierciożerców, to ona zapewne zostałaby w szkole i prowadziła jakieś protesty.

Jednakże było to prawdopodobne. Jedyną rzeczą, jaka temu zaprzeczała, to jej współokatorki, które czasem rozmawiały o niej przed lekcjami.

Barty, zanim stracił głos z powodu zapalenia krtani nie zgadzał się z tym, tak samo jak Rabastan. Avery się do nas nie odzywał. Uznał, że zdradziliśmy naszą przyjaźń. Ale teraz mam to w nosie. Dzisiaj mam lekcje tylko do trzeciej po południu, więc zdążę coś powtórzyć i napisać esej na eliksiry.

Kiedy wszedłem do klasy od eliksirów, zastałem tam dziwnym widok. Evans jak gdyby nigdy nic siedziała w ławce.
Jednakże jej spojrzenie było jakieś nieobecne i smutne. Trochę mnie to zaniepokoiło.

Dosiadłem się do niej, i wtedy zauważyłem na jej twarzy i rękach zadrapania nieudolnie zakryte kosmetykami. Dobra, to było dziwne.

Kolejną dziwną rzeczą było to, że kiedy chciałem sięgnąć po nożyk ponad jej ramionami, ta odskoczyła jak oparzona. Nie odpowiadała na żadne zaczepki. Po lekcji bez słowa wybiegła z klasy. To było dziwne.

Po transmutacji zastałem na korytarzu dziwny widok. Marcus Spinett przystawiał Evans do ściany. Była bladą jak pergamin.

-No co, znowu się spotykamy, kruszynko. Może powtórzymy to z kiedyś? - Zawładnęła mną złość. Co oni do jasnej cholery mogli że sobą robić?

-Spinett, nie masz już co robić, tylko czepiać się małolat? - Czemu ja to powiedziałem?

-Z tego co wiem, to ty też jesteś małolatem. - Powiedział, po czym odszedł. Evans patrzyła na mnie swoimi niebieskimi, smutnymi oczami jeszcze przez chwilę, po czym odeszła w stronę Mary McDonald.

JENNIFER

-Nie, to nie może być prawda! - Powiedział Frank płaczliwym głosem po przeczytaniu artykułu w gazecie. Postanowiłam spędzić trochę czasu z nimi, że nie budzić podejrzeń.

-Co się stało? - Zapytała wyraźnie poddenerwowana Lily.

-Przeczytaj ten artykuł. - Powiedział roztrzęsiony Frank, podając jej gazetę. Ta po przeczytaniu kilku słów zakryła sobie usta dłonią.

-Powie ktoś wreszcie o co chodzi? - Prychnęła Mary wyrywając gazetę przestraszonej Lily. - Znamy liczbę ofiar śmiertelnych z wczorajszego ataku śmierciożerców : trójka dorosłych oraz dwójka dzieci. Wśród zmarłych jest m.in były auror Fred Scamander, Olena Iwanienko oraz Paul Kovalsky. Chwilą, ten Paul Kovalsky? - Paul był byłym uczniem Gryffindoru.

Coś we mnie pękło. Przecież jeszcze rok temu Paul siedział na tej kanapie zapewne śmiejąc się ze znajomymi. Zdałam sobie sprawę, że nie chcę opuszczać Hogwartu. Dlaczego to wszystko jest takie okropne? Dlaczego przyszło mi żyć w tych czasach?

Atmosfera zrobiła się jakaś dziwna. Syriusz ukrył twarz w dłoniach, James opuścił wzrok, Lily przeczesywała włosy palcami.

-Chyba idę do dormitorium, jak coś. - Powiedział speszony Peter. On jako jedyny nie znał Kovalsky'ego. Postanowiłam, że ja też pójdę. Nie chciało mi się wierzyć w śmierć Paula.

***

Po niecałych dwóch godzinach i odrobieniu prac domowych zdecydowałam się na krótki spacer. Wszystko przez to, że Mary stwierdziła, że popadam w depresję. No tak, ostatnio za wiele nie wychodziłam, i nie miałam apetytu, ale czy to powód, żeby stwierdzać, że chcę umrzeć? No szlag, oczywiście, że nie.

Nic niezwykłego się nie wydarzyło. Jakiś pierwszoroczny Puchon zgubił kota i to właściwie wszystko.

Gdy już miałam wracać, usłyszałam dziwnie znajomy głos.

-O, beksa zaraz się popłacze! - To był Avery. Na sto procent. Z jednej strony moje ego mówiło mi, że dam radę, a zdrowy rozsądek nakazywał nie pakować się w kłopotu. Oczywiście podjęłam dobrą decyzję. Nie zamierzam robić sobie wrogów.

Nie wierzę, że ktokolwiek w to uwierzył. Nie jestem Lily, żeby długo się zastanawiać. Moje ego jeszcze nigdy mnie nie zawiodło.

Tak więc wyszłam zza uliczki. Amycus Carrow i jakiś inny ślizgon śmiali się z tego, jak Avery leje kogoś po twarzy.

-Nie hamuj się, niech go własna mamuńcia nie pozna! - Wrzasnął Amycus.

-Dosyć! - No szlag. Nie planowałam tego. Wzrok trzech chłopaków skierował się na mnie. Psiakrew. - Minus czterdzieści punktów dla Slytherinu.

-A kim ty niby jesteś, żeby nam odejmować punkty? - Zapytał ślizgon z długimi, brązowymi włosami, podchodząc do mnie.

-Prefektem. - Starałam się, aby mój głos nie drżał, ale obecnie byłam w dupie. Co jeśli zrobią mi to, co temu chłopakowi?

-Ty nie jesteś prefektem. Wiem o tym dobrze, więc nie kłam. - Do rozmowy wtrącił się Amycus.

-Chłopaki, spadamy. - Powiedział Avery cicho, a jednak na tyle głośno, że to usłyszałam.

Avery upuścił tego chłopaka. To był Regulus Black. Ledwo go rozpoznałam przez obitą twarz. Ślizgoni odeszli. Już wiem czemu uciekali. Za rogiem pojawiła się profesor McGonagall.

-Evans! Do mojego gabinetu. Już!

-To oni, Pani Profesor! - Powiedziałam, wskazując na róg, za którym zniknęli Ślizgoni.

-Nie tłumacz się już. I tak wiem co się stało.

***

Siostra Lily Evans - Regulus BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz