Rozdział 6

267 8 7
                                    

Miałam nadzieję, że następny mecz wygrają Puchoni. Nie chciałam grać że Ślizgonami. Miałam dość ich brudnej gry. Chociaż...gdybyśmy wygrali mogę chwalić się tym przed Blackiem. Miałam nadzieję, że Barty nie umie czytać w myślach. Miał obsesję na punkcie quidditcha i jest ścigającym, tak jak ja ale w drużynie Slytherinu.

Barty był chuderlawym dryblasem o wątłym zdrowiu. Miał blond włosy, których nigdy nie był w stanie ułożyć.

Właśnie siedział za mną na błoniach i plecie mi małe warkoczyki we włosach. Obok niego siedział Pan Maruda, Dorcas i Pandora.

- Barty, daj spokój, warkoczyki nie pomogą. Evans, jakbym wyglądał tak jak ty, to rozbiłbym wszystkie lustra w moim domu, aby tylko na siebie nie spojrzeć.

- Cudownie, ale że nie jesteś mną oszczędzimy biedne lustra. A z resztą o moich warkoczykach wypowiada się debil z zielonymi włosami.

- Mam szczęście, że nie jestem tobą, bo jakbym był to powiesiłbym się, aby oszczędzić wszystkim żenady.

- Ale że nie jesteś mną, to nie będziesz się wieszać. A szkoda.

- Och, jakie mam szczęście, że nie jestem tobą.

- Kurwa. Mam dość! Myślicie, że ktokolwiek jest ciekaw waszych kłótni? Albo się pogodzicie, albo jedno wypieprza.

- Dobra Evans, wypierdalaj. - mruknął Black, na co Barty posłał mu zabójcze spojrzenie.

- Dobrze. Żegnajcie przyjaciele i nieprzyjacielu. - Odeszłam w stronę Hogwartu.

REGULUS

Evans machnęła tymi swoimi rudymi jak wiewióra kłakami i machając tyłkiem odeszła w stronę Hogwartu.

Evans siedziała na stole. Na szyi miała siniaki. Miała na sobie tylko czarny, koronkowy stanik i spódnicę od mundurka. Moje usta błądziły po jej ciele. W końcu znalazłem słodkie miejsce na jej szyi. Evans wydała z siebie kilka jęków.

- Reg, proszę...

- O co prosisz?

- Dobrze wiesz o co...

- Nie wiem, chyba musisz mi powiedzieć...

Kurwa! Co jest za mną nie tak! Od początku tego tygodnia miałem już takie dziwne wyobrażenia trzy razy, nie wliczając tego z dzisiaj. Czułem, że moje spodnie robią się ciasne. Co jest!

- Idę do dormitorium. Robi się zimno.- wstałem i poszedłem do dormitorium.

***

Na szczęście nikogo tam nie było. Znaczy Rabastan był, ale spał, czyli tak jakby go nie było. Położyłem się i wziąłem książkę, jednak podczas czytania nie mogłem się skupić. Czytałem trzeci raz to samo zdanie, ale dalej nic nie rozumiałem. Postanowiłem się wykąpać. Wziąłem zimny prysznic i nawet pomogło.

Zanim zdążyłem się ubrać, usłyszałem odgłos otwieranych drzwi. Szybko wyszedłem i zobaczyłem przemoczonego Barty'ego rozmawiającego z tak samo przemoczonym Willem Avery'm.

- A co wy tacy mokrzy? - zapytał Rabastan, który postanowił wrócić do żywych.

- Zaczęło padać! I to jak! A wcale się na to nie zapowiadało! - powiedział Barty, który chyba miał strasznie zepsuty humor. - Jasna cholera! Kto wylał mi na łóżko sok dyniowy!

- To Rabastan. - W tej samej chwili powiedział to też Will.

- Dobra chuju, z tobą rozprawię się kiedy indziej, a teraz idę spać. - To mówiąc, zrzucił Rabastana z łóżka, położył się i prawie od razu zasnął.

- Konfident. - warknął Rab.

***

Sobota i znowu Hogsmeade, a potem trening quidditcha. Była siódma dwadzieścia cztery, a Barty już nie spał. To chyba święto. 

Zdecydowałem się na białą koszulę, czarne, garniturowe spodnie, czarną marynarkę i mokasyny.

- Ty już na nogach? - spytałem, widząc, że Barty jest już w pełni przygotowany na wyjście. - Do Hogsmeade idziemy o dziesiątej. Na randkę się umówiłeś czy co?

- Nie, spierdalaj. - Miał na sobie brązowe dzwony, bluzkę z logo zespołu ABBA i czarną, skórzaną kurtkę. Nie wiem jak można się tak ubierać. Przecież to nie wygodne! - A ty, co tak wcześnie na nogach?

- Zawsze tak wcześnie wstaje.

- Jakoś nie zauważyłem.

- Idziemy na śniadanie?

- Dobra.

***

Wziąłem tylko tosta i jajko sadzone. Na śniadaniu nie było zbyt wiele osób. Ledwo zdążyłem wziąść do ust posiłek, a poczułem czyjąś dłoń na ramieniu.

- Pamiętajcie chłopcy, dzisiaj trening - Za nami stała Alecto z zalotnym uśmiechem.

- Wiemy. - warknął Barty. Alecto była okropnie denerwująca. - A teraz z łaski swojej daj nam zjeść śniadanie.

Alecto wkurzyła się i odeszła. Przynajmniej można zjeść śniadanie.

***

- Idę do Miodowego królestwa. Idziesz ze mną? - No pewnie, nażre się debil słodyczy, a potem że go brzuch boli.

- Mogę iść. - Dobra, przyznam, że rurki z kremem, czekoladę z orzechami i lizaki mają nawet dobre. Od razu uderzył mnie widok rudych włosów Evans. Miała czarne baletki, czerwoną spódnicę i brązowy sweter. Chwila... Czy ona trzyma się za rękę z Potterem? I ma spódnicę? Co jest?

Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę ze swojej pomyłki. Jej włosy były proste, tylko i wyłącznie przy końcówkach się kręciły. W dodatku nie było tego sukowatego spojrzenia jakby chciała wszystkich zabić. Chyba naprawdę się starzeję.

- Co się tak patrzysz? - spytał w końcu Barty. Musiałem się zagapić.

- Nie, nic. Coś mi się przewidziało. Kupujemy czy nie?

Wziąłem tylko czekoladowe żaby i miętusy. Może wystarczy na cały tydzień. A z resztą nie lubię słodyczy. Więc czemu wydałem na to cztery sykle? Nie wiem i się nie dowiem.

Podczas drogi do Trzech Mioteł byłem już pewien, że nie spotkamy niepożądanej osoby. Ale się myliłem. Było tak tłoczno, że tylko jeden stolik w rogu był wolny. Akurat obok niego siedziała Jennifer Evans z tym cholernym fiutem.

Dlaczego ona nie chce mnie słuchać! Prześpi się z nią a potem ją zostawi i będzie udawać że jej nie zna, albo że jest wariatką. To samo zrobił z Dorcas. Przez tydzień w ogóle nie wychodziła że swojego dormitorium bo cały czas płakała.

Wracając do Evans, miała na sobie brązowe rurki, czerwony sweter z golfem i mugolskie, żółte trampki. Włosy miała jak zwykle falowane i rozdwajające się przy końcówkach. Wyglądała...ładnie. Naprawdę ładnie. On na nią nie zasługuje. Poczułem się dziwnie. Nic nie robię z tym, że on chce ją wykorzystać.

  Jakaś część mnie próbowała mi wmówić, że to nie moja sprawa a Evans ma swój rozum. Ale Dorcas też miała swój rozum. I te wszystkie dziewczyny. Więc dlaczego one nie myślą? Kurwa, dlaczego muszę myśleć o takich rzeczach podczas picia piwa kremowego?

***

Został nam tylko trening. Albo aż trening. Evan okropnie się przejął, bo to będzie jego pierwszy mecz jako pałkarz. W sumie ja też się stresuję. Bo od tego zależy czy będziemy grać z Gryfonami. Ja ich naprawdę nie przeceniam, ale prawdopodobnie wygrają.

Alecto postanowiła się nad nami poznęcać. W dodatku z pięknej pogody zrobił się deszcz i mgła, a głupia Carrow kazała mi jak najszybciej złapać znicza. Niech sobie sama łapie. Ona tylko stoi i drze jape, a od nas oczekuje cudów. Przynajmniej Evanowi dobrze poszło.

***

Chorobę to ja mam jak w banku. Jeśli nie wyzdrowieję na mecz to będzie wina tej suki Alecto.

***

Mam nadzieję, że wybaczycie mi przerwę w dodawaniu rozdziałów. Nie miałam weny.

1038 słów

Siostra Lily Evans - Regulus BlackOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz