ROSE
Postanowiłam, że nie będę czekać, aż ten się postanowił zawrócić i wyjaśnić mi, co się tak naprawdę stało i właśnie wracam do samochodu. Sama. Cieszę się, że trochę czasu spędziłam w górach i potrafię znaleźć drogę powrotną. Szkoda tylko, że pogoda się psuje i zaczyna mocno wiać, a moja cienka kurtka nie daje rady mnie już ogrzewać.
Spoglądam w niebo i widzę, że przybrało niepokojące ciemne barwy. Chmury zdecydowanie burzowe. Muszę się jak najszybciej znaleźć w samochodzie, choć nie wiem jak się dostanę do środka. Wyciągam telefon i wyszukuje numer do Graysona. Może uda mi się do niego dodzwonić. Przecież nie może mnie tak zostawić samej, po tym jak mnie tu przywiózł.
– Odbierz, proszę – mruczę pod nosem, ale odzywa się poczta głosowa. – Świetnie.
Zakładam ramiona na piersi i idę skulona, by jak uratować jak najwięcej ciepła, choć mroźny wiatr i tak robi ze mną co chce. Może jak zejdę ze ścieżki i wejdę kawałek w głąb lasu, będzie lepiej. Ścieżka, którą aktualnie idę, jest w pełni odsłonięta, a powiew pcha mnie do tyłu, co wcale nie pomaga mi w jak najszybszym dotarciu w bezpieczne miejsce.
Mija pół godziny mojej wędrówki i jestem już przemoknięta i zmarznięta. Co się dzieje z tą pogodą. Miała być dzisiaj stosunkowo ładna pogoda, jutro podobnie, więc skąd ten deszcz?
Do Graysona próbowałam się dodzwonić już kilka razy. Średnio co pięć minut, ale to na nic, bo za każdym razem odzywała się poczta głosowa. Co jeśli mu się coś stało? Może utknął w jakiejś dziurze, tak jak ja kilka tygodni temu? Wyglądał na spanikowanego, więc to całkiem możliwe, ale nie chcę być złej myśli. Może nic mu nie jest i kręci się gdzieś w kółko, a ta burza wisi tylko nade mną?
– Aaa! – krzyczę, gdy gdzieś obok mnie, uderza piorun. Za blisko. Zdecydowanie za blisko.
Przyspieszam kroku, gdy ponownie nad moją głową pojawia się piorun, który tym razem trafia jeszcze bliżej mnie. Muszę stąd uciekać albo znaleźć jakąś grotę, w której będę mogła przeczekać i przetrwać, ponieważ aktualnie, czuję, że mogę nie wyjść z tego cało, a moje ciało znajdą za kilka dni przypadkowi turyści.
Moje serce galopuje, a w moich żyłach krąży adrenalina. Nigdy nie byłam w taką pogodę na zewnątrz. Nawet samochód wydaje się być teraz lichym schronieniem.
– Grayson! – krzyczę, mimo, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że może być kilka kilometrów ode mnie.
Odwracam się w bok, gdy słyszę dźwięk łamiącego się drewna. Drzewo. Wiatr powalił drzewo, a raczej kilka drzew, które właśnie lecą prosto na mnie. Nie mam gdzie uciec. Stoję w miejscu i czekam na uderzenie, które już po chwili dosięga mojego ciała.
Ból roznosi się po całym moim ciele. Jedno z drzew leży na moim brzuchu, a drugie opiera się o moje nogi. Czuję, że mogłam uszkodzić kręgosłup, a przynajmniej go stłuc. Ledwo mogę oddychać. Mój oddech jest płytki i szybki. Chyba dostaję ataku paniki.
Zamykam oczy. Deszcz kuje moją skórę. Jest mi zimno i gorąco. Rozglądam się dookoła, chcąc dostrzec czy mam jakiekolwiek szanse na wydostanie się. Nie uda mi się podnieść drzew, które na mnie leżą. Dobrze, że nie leży na mnie ich pełna waga, a jedynie przytrzymują mnie w miejscu, choć i tak ucisk jest dość mocny. Nie uda mi się wysunąć spod nich.
Szarpie się, ale to na nic.
– Grayson! Pomocy! Ktokolwiek! – krzyczę, ale nikt o choć minimalnym instynkcie przetrwania, nie wyszedłby w taką pogodę.
Czuję, że tracę siły. Z minuty na minutę staje się coraz słabsza. Mój telefon zaczyna dzwonić, ale nie jestem w stanie go odebrać. Widzę jednak, że to Grayson, a przynajmniej mam taką nadzieję, że to on, a nie ktoś, kto znalazł jego telefon. On będzie mi w stanie pomóc, ale urządzenie jest za daleko.
Krzyczę głośno, czując się bezsilna.
Spoglądam na swoją dłoń. To chyba jedyna szansa, by ktoś mnie znalazł. Ustawiam ją w stronę nieba i wypuszczam smugę światła. To jedyne, co potrafię na ten moment zrobić z magią.
GRAYSON
Byłem tak blisko, by się na nią rzucić. Jedna sekunda dłużej w jej towarzystwie i dostałbym się do jej szyi. Jedna sekunda! Jeszcze nigdy w życiu żadna krew mnie aż tak nie przyciągała. Odkąd nauczyłem się kontroli, ani razu nie rzuciłem się na człowieka bez kontroli, podczas gdy wystarczyło, że Rose się skaleczyła, a widziałem tylko i wyłącznie jej krew, a w uszach dudniło mi jej tętno. Nie dochodziły do mnie żadne jej słowa. Przyspieszone tętno, które znacznie ułatwiłoby mi wyssanie z niej krwi, od której już jestem uzależniony, a nawet jej nie próbowałem.
To był zły pomysł, żeby ją w to wplątywać. Potrzebuję jej mocy, ale nie mogę narazić niewinnej dziewczyny na śmierć. Chciałem być samolubny. Chciałem ją wykorzystać i zostawić, gdy nadejdzie czas, ale jej zapach tak samo jak mnie kusi, tak samo pokazuje mi, że dziewczyna nie jest niczemu winna. To nie ona mnie przemieniła i nie ona prosiła się o tę moc. To był tylko wypadek, przez który posiadła magię.
Opieram się o pień drzewa, by odetchnąć przez chwilę. Zdążyłem się pożywić sarną, choć nie był to mój najlepszy posiłek, ale wiem, że choć trochę złagodzi moją żądze krwi Ro.
W końcu sięgam po swój telefon i włączam urządzenie. Wcześniej musiałem je wyłączyć, by nie przestraszyć zwierząt, choć i tak byłbym w stanie je dogonić. Wolę jednak nie tracić potrzebnej energii na bieganie za sarną.
Od razu przychodzi powiadomienie o kilku nieodebranych połączeniach. Tylko jedno jest od Gary'ego. Reszta to Rose.
Wybieram numer do dziewczyny, ale sygnały się kończą, a ona nie odbiera. Muszę ją znaleźć i wszystko wyjaśnić. Nie chcę jej okłamywać, choć byłoby to znacznie wygodniejsze. Nie potrafię nawet wymyślić odpowiedniej wymówki. Ktoś, kto boi się krwi, nie ucieka w panice jak ja w głąb gór.
Jestem na tym świecie ponad dwieście lat, a stresuję się jak jakiś gówniarz przed rozmową z rodzicami. Ta nadzieja na normalne życie mnie wykończy. Powinienem się zabić, kiedy miałem ku temu okazję i nie musiałbym się teraz bawić w tą całą magię.
Odpycham się od pnia i wracam do jaskini. Mam nadzieję, że dziewczyna tam została, a nie ruszyła w samotną wędrówkę. Góry, czy je znasz, czy nie, są niebezpieczne, a w tych Rose jest dopiero drugi raz. Nie zna ich.
Głośny krzyk odbija się echem od skał i przykuwa moją uwagę. Rozglądam się dookoła, szukając źródła dźwięku, a raczej Rose, która go wydała.
Wygląda, jakby światło się przedostawało przez chmury, ale doskonale wiem, że ono do tych chmur dociera od niej. Jestem w stanie rozpoznać zwykłe światło od tego, którym włada dziewczyna. Moja mroczna strona chce się od niego oddalić, bo jest całkowitym przeciwieństwem tego, co przedstawia, ale jeśli rzuciła to światło do nieba, to znaczy, że coś musiało się stać.
Rzucam się biegiem na ścieżkę, którą szliśmy, bo domyślam się, że tamtędy właśnie poszła. Jak wcześniej starałem się unikać jej zapachu, tak teraz próbuję namierzyć ją właśnie po nim. Jestem pożywiony, więc uda mi się zapanować nad swoimi pragnieniami. Teraz muszę dotrzeć do dziewczyny.
Gdy czuję, że jestem bliżej, nade mną wiszą ogromne burzowe chmury. Skąd one się tu wzięły?
Deszcz uderza w moje ciało, a pojedyncze krzaki rozdzierają moje ubranie. Nie rozumiem skąd nagle znalazła się taka wichura. Przy jaskini było ok, a tutaj jest po prostu niebezpiecznie.
Patrzę w górę. Jej światło powoli gaśnie. Przyspieszam, gdy obok mnie pojawia się piorun. Wątpię, żebym przetrwał uderzenie piorunem w tym miejscu. Potrzebowałbym mnóstwo krwi na regenerację komórek, a dookoła jest tylko Rose, która już potrzebuję mojej pomocy.
– Rose?! – krzyczę, gdy jej blask gaśnie, ale jestem już blisko. Kilkadziesiąt metrów przede mną leży kilka drzew. Oby nie było jej tam.
Przeskakuję przez kolejne gałęzie i widzę jej sylwetkę. Przygnieciona i nieprzytomna.
CZYTASZ
Be my little Star, Rose (tom 2 HOtH) (2024)
VampirDrugi tom „Half of the heart", ale osobną historia, także można śmiało czytać bez HOtH ❤️ Rose prowadzi spokojne życie. Pracuje w hotelu, ma kochająca rodzinę i wkurzającą młodszą siostrę. Nie brak jednak jej problemów. Rodzice toną w długach i Rose...