***Wojtek***
Akceptacja to temat- rzeka. W sumie...wszędzie. Usłyszysz o niej przede wszystkim od psychologa, rodziny, a ostatnimi laty nawet w szkołach czy social mediach, choć w tych dwóch bywa, nie czarujmy się, czasem bardzo różnie. Szczególnie w szkołach, bo, popatrzmy na to tak: nauczyciele pieją o akceptowaniu siebie i innych na (teoretycznie)każdej godzinie wychowawczej, ale co się dzieje, kiedy uczeń akceptowany z różnych powodów nie jest? Tu chyba też nikogo nie zdziwię, mówiąc, że najczęściej dzieje się wielkie....nic, prawda? Ewentualnie wychowawca obieca ,,zająć się problemem", ale tak naprawdę najczęściej problemem ucznia jest zainteresowany tak, jak Francois Villon zeszłorocznym śniegiem. A potem jest wielki płacz, że dzieciaki się tną i mają samoocenę poniżej podłogi. Uczniowie moich rodziców mają to ogromne szczęście, że oni im zawsze pomogą. Ale większość dzieciaków tego komfortu nie ma. Sam kilka lat temu korzystałem z pomocy terapeuty przez problemy ze stresem i po wypadku zastanawiałem się, czy aby na pewno nie potrzebuję go znowu. Ale okazało się, że nie. Że poradziłem sobie wtedy sam, a w zasadzie, to nie tyle sam, co z ogromną pomocą Amelki. Po prostu bez jakoś specjalnie wykwalifikowanego terapeuty. Bo czasem wystarczy po prostu do kogoś przyjść. Porozmawiać, przytulić, potrzymać za rękę, czy obejrzeć film tak głupkowaty jak ,,Naga broń"(przepraszam w tym miejscu wszystkich jej fanów), czy nawet napisać SMS- a złożonego z jednego zdania. Czy to naprawdę tak dużo?\
***
- Nad czym się tak zastanawiasz?- pytam stojącą w oknie Amelkę.
- Myślę, co jest w tej akceptacji takiego, że tak trudno ją w sobie znaleźć.
- Może dlatego, że prowadzi do niej cały, bardzo złożony proces?- podsuwam.
- Możliwe.
- Jakoś filozoficznie się tu zrobiło- zaważam, śmiejąc się do niej.
- Dostaliśmy ten film z wesela, czy dalej mamy tylko zdjęcia- zastanawia się na głos.
- Kochanie, to z Warszawy idzie. My ten film dostaniemy na święta albo na kolejne wakacje.
- Nasz był szybciej.
- Ale trwał niecałą godzinę. Ten ich będzie trwał jakieś dwie, znając mamę Gabi.
- O, tak, szykowała się i wiecznie latała obok ta dziewczyna z kamerą. Aż się czułam nieswojo, szczerze mówiąc. Już myślałam, że zacznie ją w samym staniku i majtkach nagrywać.
- Przesada, co?
- Lekko mówiąc. Jej tata też nie wyglądał na szczególnie zachwyconego. Pamiętam, że siedziałam, on do mnie podszedł i zapytał z bólem: ,,Dziecko, czy ona musi się tu kręcić z tą kamerą? Nawet kichnąć w spokoju nie można". Zupełnie rozumiem, bo chyba nikt nie czuł się wtedy za fajnie. Ale podobało mi się jak wyglądam. Nieźle mi to wyszło.
- Nie, nie było nieźle. Było absolutnie zajebiście. Pięknie wyglądałaś.
- Dzięki.
***
Ciężko mi patrzeć na to, jak Amelia samej siebie nie akceptuje. Dyskredytuje i umniejsza sobie na każdym kroku, kiedy przecież w ogóle nie powinna. Właśnie wychodzi spod prysznica ubrana jedynie w szlafrok. Dopiero po chwili dochodzi do mnie, że ma łzy w oczach.
- Co się stało?
- Nic.
- Nie kłam. Proszę cię, powiedz mi, o co chodzi.
- Naprawdę się nie domyślasz? Nie widzisz, jak ja wyglądam?
- Pięknie.
- Blizny są dla ciebie piękne, serio? Proszę cię.
- Nie, Amelia, to ja cię proszę. Zluzuj. Pojedźmy gdzieś. Uspokoisz się, nabierzesz dystansu...cały czas mi się podobasz. I będziesz mi się podobała, niezależnie, masz jedną bliznę, pięć czy dziesięć. To nie ma znaczenia, rozumiesz? Skoro taka jesteś, to znaczy, że taka masz być. A jesteś piękna. I, błagam cię, uwierz w to wreszcie.
- Postaram się.
Hej!
Tak, wiem, rozdział miał być wczoraj.
Ale z racji, że jest przedostatnim tej części, stwierdziłam, że muszę go jeszcze poprawić:)
Mam nadzieję, że wybaczycie mi tę lekką obsuwę i rozdział Wam się spodoba<3
Do następnego!
P.
CZYTASZ
Miłość bez barier TOM II
Novela JuvenilAmelia i Wojtek wyjeżdżają na studia. Świetnie się rozumieją i pomimo jego dysfunkcji chcą żyć jak każda inna para, stawiając czoła krzywym spojrzeniom, głupkowatym uśmieszkom i innym tego typu reakcjom otoczenia. Pozwólcie,że zaproszę Was na kolejn...