†Rozdział 26. Maleficent Wood†

48 1 0
                                    

Cora

    – Mamo?! Tato?! - Krzyknęłam na całe gardło, a mój głos odbił się od ścian, gdy ja w pośpiechu wparowałam do domu. Luke, podążał za mną jak cień, gdy przemierzałam korytarz, aż nie trafiłam do salonu i stanęłam jak wmurowana.

    Moja matka i ojciec siedzieli na kanapie, wpatrzeni przed siebie, jakby ich dusze nie były obecne, a oni sami mieli mętlik w głowie. Charlie stał zaraz obok mebla, na którym byli nasi rodzice i patrzył na mnie załzawionym spojrzeniem, w którym było pełno żalu, smutku i poczucia winy. Co tu się do chuja dzieje?!

    Co najdziwniejsze, z mojej matki uleciała cała bojowość, którą miała zaledwie siedemnaście godzin temu. Co było jeszcze dziwniejsze od zaistniałej sytuacji. Ona nigdy nie wychodziła z roli bycia oziębłą i gburowatą suką.

    – Mamo...? Tato...? Charlie...? - Zapytałam nie pewna, bo zaczynałam wątpić w to czy chcę poznać prawdę.

    W końcu matka podniosła na mnie oczy, a ja zaniemówiłam.

    Jej spojrzenie było puste i lodowate, pozbawione życia. Martwe. Nie było to do niej podobne, ona zawsze była pewna siebie, dumna i pełna nienawiści, gdy jej wzrok padał na mnie. Dzisiaj było inaczej. Kurewsko inaczej, a ja chciałam się dowiedzieć za wszelką cenę, dlaczego.

    Carter i Scarlett byli znani z tego, że zawsze korzystali z życia, a ono nigdy ich nie opuszczało. A ich dzieci były ich porażkami, bo to życie przez nich marnowali. Głownie przeze mnie, bo Charlie był i jest tym złotym dzieckiem, któremu wszystko się należy i jest po prostu lepszy.

   – Mówcie, co do cholery tu się dzieje! Czemu mam nagle pakować się w samolot i przylatywać tu z pieprzonego Londynu, bo wy nie możecie dłużej, kurwa, czekać, aż ja znajdę czas i będę mogła przylecieć!

    – Nie tym tonem – upomniał mnie chłodno ojciec, podnosząc mój gniew jeszcze bardziej.

    – A ty się nie odzywaj, jeśli nie zamierzasz mi nic mówić!

    Oddychałam nerwowo, a mój wzrok skakał z kąta w kąt, z nerwów, które mną targały. Byłam kłębkiem negatywnych emocji, a nikt z zebranych tutaj, mi nie ułatwiał sprawy.

    Spojrzałam na Luka, który stał dalej w miejscu i bacznie obserwował rozwój sytuacji. Przeniosłam wzrok na Charliego, który zaczął się do mnie zbliżać z wyciągniętą dłonią, ale ktoś mu to utrudnił, wchodząc do salonu z kuchni.

    – Ani kroku dalej, kochany – lodowaty głos kobiety, automatycznie zatrzymał Charliego w miejscu.

    Obróciłam się, by móc ją zobaczyć, a moje usta same się otworzyły na jej widok.

    Miała może dwadzieścia coś lat, długie do pasa włosy, dwukolorowe tęczówki: jedną zieloną, identyczną do koloru moich oczu, a drugą niemalże czarną. Była wysoka, cholernie wysoka, a jej figura niemal powalała. Była szczupła jak osa, a ja w sekundę popadłam w kompleksy.

    Ubrana była cała w czaerń. A na sobie miała przylegający do ciała golf, bojówki w stylu moro, ciężkie glany oraz chustę, która spoczywała na jej nosie, ale nie to było niepokojące. Jej pas na biodrach przerażał. Dookoła niego były przyczepione różnego rodzaju noże, a z dwóch stron, na jej plecach były bodajże katany. Miała tam nawet broń palną! Ale mimo wszystko wyglądała obłędnie...

    Na chwilę złapałam z nią kontakt wzrokowy, a jej spojrzenie zmroziło mnie do szpiku kości. Nie było w nim ani życia, ani szczęścia, ani gniewu, nie było tam niczego. Jedynie... pustka... Wyglądała, jakby życie zniszczyło ją bardziej ode mnie. A nie sądziłam, że to możliwe.

Together we will even burn hell -  Fire #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz