†Rozdział 24. Zagubienie†

59 2 2
                                    

Cora

   Gdy Luke odwiózł mnie do domu, nie poszłam spać. Stałam przez dobre pół godziny na środku korytarza i wpatrywałam się w martwą przestrzeń, równie martwym wzrokiem. Czułam się jakby moje kończyny zdrętwiały, a stopy wrosły w podłogę. Nie byłam w stanie się ruszyć, ani nawet mrugnąć. Nie liczyło się dla mnie to, że moja głowa pękała, a mięśnie błagały o chwilę wytchnienia.

   Nie mogłam się ruszyć przez jeden obraz w mojej głowie, który powtarzał się co chwile. Widziałam w nim Luka, który wyznaje mi miłość, po czym jego mina z obojętnej przeobraża się w pełną żalu i obawy, jakby nie dowierzał, że pozwolił, by te słowa padły. Jakby ich żałował. Wydawało mi się, że czuł się przygnębiony i smutny, bo nie chciał tego mówić. Może uważał, że to za wcześnie, a może wcale mnie nie kocha i powiedział to tylko w tej jednej chwili, bo emocje wzięły nad nim górę. Jakby tak się stało, obawiała bym się, że moje serce mogło by nie wytrzymać. Nie umiała bym żyć ze świadomością, że kolejna osoba, która była dla mnie ważna mnie nie kochała, choć tylko tyle od niej wymagałam.

   Bo ja tak naprawdę, w życiu pragnęłam jedynie odrobiny miłości, która nigdy nie chciała zawitać u mych drzwi i tak bardzo marzyłam, by ktoś tam u góry się w końcu zlitował i by taki Luke, okazał się miłością mojego życia.

   Tak bardzo chciałam w to wierzyć... Wiedziałam jednak, że lepiej trzymać się na dystans, bo co jeśli nagle się rozmyśli? Przestanie mnie kochać po miesiącu? Nie mogłam pozwolić sobie na takie załamanie.

   Dziwiłam się również, bo ten mężczyzna mówił coś o moim złamanym sercu przez Luka i o tym, że jestem jego zabawką, a ja po braku reakcji chłopaka zaczęłam wątpić w to, że ten mężczyzna mógł kłamać. A później ta dziwna sytuacja w aucie. Nic nie ułatwiał mi fakt, że byłam chwilę po napaści, a mój mały świat się na chwilę zawalił. Nie ułatwiało mi to powiązania wszystkich kropek, co strasznie mnie frustrowało.

    Po jakiejś godzinie wpatrywania się w jakiś punkt zmusiłam swoje ciało do ruchu. Skierowałam się do kuchni, by zobaczyć jaka jest godzina, mimo iż raczej dobrze wiedziałam jaka jest, po tym jak poczułam na swojej twarzy promienie słoneczne.

   Gdy mój wzrok skierował się na małe literki na piekarniku poczułam się naprawdę zmęczona. Była szósta czterdzieści trzy nad ranem, a ja nie miałam nawet siły przejść do sypialni, co było paskudnym uczuciem.

   Ostatecznie po jakichś dziesięciu minutach udało mi się tam doczołgać, ale poranek to była istna katastrofa. Obudziłam się koło piętnastej i jeszcze nigdy nie żałowałam aż tak tego, że musiał nastać nowy dzień. Moje ciało ważyło chyba z tonę, a sama głowa z dziesięć. Czułam się jakbym, miała zaraz umrzeć. Jeszcze nigdy w życiu, nie przeżyłam takiej agonii jak teraz. Chciałam już po prostu umrzeć, niż się tak męczyć.

   Po dwóch tabletkach przeciwbólowych w końcu udało mi się jakoś funkcjonować. Co oczywiście nadal było ogromnym wyzwaniem, ale jakoś mi się udawało.

   Narzuciłam na siebie jakieś dresy i bluzę, po czym buty i wyszłam z domu. Musiałam jak najszybciej udać się do sklepu po paczkę fajek.

   Zazwyczaj nie paliłam. Ba! Prawie nigdy tego nie robiłam, ale teraz potrzebowałam ich jak drugiego życia, bo to się już do niczego nie nadawało.

   Nie często w sytuacjach kryzysowych sięgałam po używki, jednak teraz nie robiło mi absolutnie, kurwa, nic. Mogłam nawet zdechnąć w tej sekundzie, a nawet bym się tym nie przejęła. Podejrzewam, że była bym nawet szczęśliwa.

   Po pięciu minutowym spacerze do sklepu, w końcu do niego wkroczyłam. Nie zamierzałam jechać autem a tym bardziej motorem w takim stanie i w taką pogodę, wolałam już zmarznąć i zmoknąć niż odebrać przez przypadek komuś życie, które akurat dla niego mogło by być ważne.

Together we will even burn hell -  Fire #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz